czwartek, 14 lutego 2013

Kilka godzin przed Walentynkami

Wczoraj nie byłam za bardzo zaangażowana w sprawy mojego bloga, bo pracowałam jak mrówka i najnormalniej w świecie nie miałam czasu, by w spokoju przeczytać komentarze. Szkoda, bo dyskusja nabrała rozpędu, a nawet zaogniła się, co należy to rzadkości tu na moich pokojach. Pracę skończyłam około godziny 17.30, a do domu trafiłam o 18.30. Byłam sama. To znaczy prawie sama, bo psina i kocina były w domu. Samochód zaparkowałam w garażu, pies szalał za drzwiami. Otworzyłam, a ona wypadła jak torpeda i zwiała na zewnątrz, bo przecież nie zdążyłam zamknąć drzwi garażowych. Wyjrzałam za nią w ciemność, resztkami sił zawołałam: "TILDA" i tak sterczałam przed garażem. Wydawało mi się, że całą wieczność. W końcu wyłoniła się i wreszcie mogłam z siatkami, z laptopem, torbą przekroczyć próg części mieszkalnej domu. Wszystkie te siatki i torby postawilam na sofie w kuchni włączyłam tv, zdjęłam kurtkę i buty i rozwiesiłam się na krześle. Chwilę popatrzyłam w ekran, nic do mnie nie docierało, bo byłam i potwornie zmęczona i potwornie głodna. Siły kompletnie mnie opuściły. Wrzuciłam do garnka z gotującą się wodą dwa motki tagliatelle i czekalam aż się ugotują. W lodowce znalazłam dwa słoiczki z pesto - jedno  to pesto z wysuszonych na słońcu pomidorów, a drugie z bazylii. Na dolnej pólce wymacałam rownież coś zapakowanego w sprasowaną folię. Okazało się, że był to kawalek wędzonego łososia. Co prawda data do spożycia minęła ponad mięsiąc temu, no ale skoro łosoś był próżniowo pakowany, to powinien być dobry. Otworzyłam paczkę, zapachnialo normalnie, spróbowałam. Stwierdziłam, że jest okej, a nawet bardzo smaczny. Poszarpałam go na kawałki i wrzuciłam do moich taglitelle wymieszanych z pesto obojga płci. Zjadłam i jak widzicie, przezyłam. O godzinie 20.00 stwierdzilam, że po tak smacznym jedzonku położę się na sofie i sobie poczytam. Jakiś relaks w końcu mi się należał. Wyłączyłam tv. Zapanowała absolutna cisza. Wygodnie rozłożyłam się wśród poduszek na sofie i...zasnęłam. Nagle obudziłam się. Byłam przerażona, bo nagle odkryłam, że jestem w ciuchach, leżę na sofie, a nie w sypialni. Gorączkowo zaczęłam szperać w mozgu, czy to jest poranek, noc, wieczór, jaki to dzień tygodnia? Złapałam za leżącą na stole moją linę życia - komórkę. Godzina była 02.13! Chwilę (jakieś 15 minut) zastanawiałam się, co mam teraz zrobić. Postanowiłam wziąć prysznic. Urządziłam sobie prawdziwe SPA. Około godziny czwartej (w nocy) byłam już wysuszona, zabalsamowana i z ładną fryzurą, no i przebrana w koszulę nocną. Tilda nie miala pojęcia, co się dzieje. Krążyła nerwowo wokół moich stóp. Zawinęłam się w kołdrę puchową i wyszłam z nią przed dom. Po 15 minutach czyli o 04.15 zrobiłam sobie kawę, ktorą zresztą wypiłam. Tuż przed piątą położyłam się do mojego normalnego łóżka. Budzik nastawiłam na 7.15. Nie mogłam zasnąć, w myślach zastanawiałam się, co ubiorę na siebie do pracy. A może śliwkowy sweterek, a pod sweterek liliową tunikę zakończoną koronką vintage i do tego czarne dżinsy, a może długi (przed kolana) miękki sweter koloru grafitowego, robiony dziurawym ściegiem z włochtej jakiejś wełny i rozpinany z przodu i do tego swetra gładką, białą tunikę? Musiałam rowniez w myślach zlokalizować, w ktorej szafie wymienione wyżej częsci garderoby się obecnie znajdują. Zegar w kuchni złowieszczo wybil godzinę 5.30. "Cholera! Cholera! Cholera!" - myślałam - "kiedy ja w koncu zasnę?!?!". I zasnęłam, ufff. O godzinie 6.15 wkroczył do sypialni Ronny z tacą, no i resztę juz znacie. Po słodkim śniadaniu wstalam z piaskiem w oczach i bólem głowy. Czy mozna mieć kaca po tagliatelle z łososiem i pesto?
W pracy, o dziwo, wcale nie bylam zmęczona. Na szczęscie rano mielismy zebranie i jedynym moim zadaniem bylo siedzieć i słuchać. Zebranie dotyczyło oszczędności i cięć. Po zebraniu kawa i cukierki, tym razem. Okropne serca żelkowe. Sama chemia poza prawdziwą żelatyną ze świńskich nóżek. Czy wegetarianie wiedzą, że wcinając żelki wcinają trochę wieprzowiny?     

"świńskie" żelki w dodatku w kształcie serca


fragment naszej kuchni w pracy. W tle termosy napełnione kawą na koszt firmy.
Ja zrobiłam swoją własną kawę, w ramach oszczędności, o której szefostwo mówiło na zebraniu.

4 komentarze:

  1. To ja przepraszam i tym razem odwiedzam po cichu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A za co Ty przepraszasz? Ja się wcale, ale to wcale nie gniewam:))))) Słuchaj, a co ten ocet czy sól na patelni przed smażeniem kotletów ma zdziałać? Nigdy o tej metodzie nie słyszałam. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłuszcz pryska, ponieważ wchodzi w reakcję z wodą (soczyste mięsko itd.), a sól czy ocet trzymają go w ryzach i naprawdę nie trzeba odskakiwać od patelni. U nas częściej jest pieczone niż smażone, ale gdy już, to od kiedy wyczytałam tę poradę, kucharzenie jest dużo większą przyjemnością. Spróbuj, Joasiu. Pozdrawiam również :)

      Usuń
  3. Tak mamo, wegetariani dobrze wiedza czego nie jesc

    OdpowiedzUsuń