czwartek, 1 listopada 2018

Wszystkich Świętych

Ja mam wolne, a Ronny nie. On jest w pracy, a ja jestem sama w domu. Dzisiejsze święto nastroiło mnie wspominkowo i obudziło nagłą tęsknotę. Tęsknotę za moją babcią, którą uważam za świętą. Ta wiadomość nie musi być ogłoszona w Watykanie, wystarczy, że ja wiem o tym. Odnoszę nawet wrażenie, że babcia siedzi tu ze mną po drugiej stronie stołu i pije swój ukochany dziurawiec. Mówi mi też, że się nieco postarzałam, bo za dużo pracuję, za dużo się przejmuję i za mało śpię. I ma rację. Zresztą moja babcia miała zawsze rację. Dzisiaj chciałabym, by mnie po prostu przytuliła i pogłaskała po głowie.
Mój wolny dzień spędziłam z Theą. Dziecko nie chciało iść do przedszkola, wybrało pobyt u babci, czyli u mnie. Chodziłyśmy po łąkach, zaszłyśmy nad rzekę, Thea wchodziła do każdej kałuży napotkanej na drodze i śpiewała mi piosenkę o Pippi. W południe dotarła Paulina z Holgerem, więc dzieci zamieniły dom w młyn. Zabawki, ciuchy, krzesła - nic z tych rzeczy nie było na swoim miejscu. Nie wiem jak to działa, ale gdy tych dwoje jest u mnie, to odnosi się wrażenie, że jest ich sześcioro lub dziesięcioro. Przemieszczają się z szybkością światła, szarpią gitarę i walą w cymbałki. Rozmowa z córkami jest po prostu niemożliwa. Te małe jakby wyczuwają, że mamy zamiar pogadać, bo nagle pojawiają się przed nami ze swoimi żądaniami - a to chcą pić, a to jeść, a to chcą orzeszki, a to chcą malować, a to chcą, by włączyć im piosenkę Mama Mia lub Mucha w Mucholocie, bo nagle chcą tańczyć.
Teraz siedzę i tęsknię. Tęsknię za Gdańskiem, za moim mieszkankiem. Kupiliśmy pralkę, przywieziono ją, podłączono, więc teraz muszę jechać do Gdańska wstawić jakieś pranie. Siedziałabym sobie w mieszkaniu, piła wino, jadła sernik i inne kruche specjały, a pralka prałaby. Po sąsiedzku zapukałabym do rodziców i zaprosiła ich na kolację. Muszę jakoś wytrwać.
W najbliższą niedzielę odbędzie się w Gdańsku dogrywka wyborcza. Pojedynek odbędzie się między obecnym prezydentem - Adamowiczem i pisowym kandydatem. Chyba nikt nie ma tu wątpliwości na kogo oddałabym swój głos. A jeśli ma, to mówię - na ADAMOWICZA!
Jestem w szoku, że w Gdańsku, właśnie w Gdańsku znalazł się ktoś, kto oddał głos na pisowego kandydata. Nie mogę tego pojąć. PiS kojarzy mi się ze wszystkim najgorszym. Oni są nieszczęściem dla Polski. Jedyne co widać to chaos, większy od tego mitologicznego. Ciekawe jak stulecie Polski będzie wyglądać. Przez Warszawę przetoczy się największy pochód hołoty nazistowsko - faszystowskiej jakiego jeszcze Europa nie widziała od zakończenia wojny  - neonaziści z różnych europejskich krajów już kupili sobie bilety do Polski. Będzie ponuro, schody na Pl. Piłsudskiego utoną w wieńcach, część suwerena pobiegnie w jakimś maratonie, a inna będzie leczyć kaca w wolny poniedziałek.
Kleru nie widziałam. W Sztokholmie był wyświetlany, a do Umea jakoś nie może dotrzeć. Szkoda. Albo zobaczę go w Polsce, albo może wyjdzie na dvd. A teraz idę z moim Nemo na spacer. Może spotkam jakieś duchy.
 

środa, 20 czerwca 2018

Mój powrót

Hej!
Nawet nie wiem jak zacząć. Może od przeprosin, że tak długo mnie tu nie było. Jedną z przyczyn mojej nieobecności była "dobra zmiana", która po prostu odebrała mi mowę, sparaliżowała szare komórki i pomalowała moj świat na czarno. Nie wiem, który oksymoron jest lepszy - żywy trup, sucha woda, gorący śnieg czy dobra zmiana? A wy jak sądzicie? Bardzo fajny kraj - Polska w ciągu dwóch lat zmienił się nie do poznania. Obecna władza wydobyła z Polaków najgorsze cechy. A gdy słyszę, że ktoś okresla siebie jako "katolika", "patriotę" czy "prawdziwego Polaka", to po prostu zwiewam. Największą zbrodnię jaką popełnił obecny rząd, to udany podział całego społeczeństwa. 
Ogarnęła mnie niemoc. Stwierdziłam również, że już chyba wszystko napisałam. Wypaliłam się blogowo. Doszłam do wniosku, że ciągłe pisanie o pracy, zmęczeniu, życiu na wysokich obrotach, deszczowym i zimnym urlopie 2017 w Gdańsku, długiej, ciemnej i męczącej zimie nie są warte odnotowania, bo ja już o tym wiele razy pisałam. Moje dni raczej niewiele różnią się od siebie. Praca pochłania 3/4 części każdego mojego dnia. Pracy nie zmieniłam, więc na polu służbowym ani nie awansowałam, ani nie zostalam zdegradowana - odnotowuję status quo. Pensja mi jedynie wzrosła, ale jest to normalne zjawisko, które dokonuje się raz w roku, w kwietniu. Tym razem jednak nowe pensje dostaniemy prawdopodobnie we wrześniu, bo związki jakoś nie mogą się dogadać z pracodawcą. We wrześniu dostaniemy wyrównianie od kwietnia. Po urlopie przyda się jak znalazł, bo wiadomo, urlop potrafi wydrenować konto bankowe. Męża również mam tego samego.
Nowe mam za to mieszkanie w Gdańsku, ktore kupiłam w zeszłym roku. W związku z tym zakupem pojawiałam się w Polsce dosyć często na krótkie pobyty związane z totalnym remontem tego mieszkania. Teraz, po remoncie, mogę je nazwać apartamentem. Jest to  przemiła kawalerka z kuchnią i łazienką, ktora stała się naszą zatoką rozkoszy (he, he, he). Jestem teraz sąsiadką z moimi rodzicami. Także, gdy tylko powiadamiam, że przyjedziemy, to rodzice od razu włączają lodówkę i odkręcają kaloryfery. Szefem robót remontowych mianowałam mojego tatę. Pod jego nadzorem remont dosyć szybko i sprawnie przebiegał. A remontowane było wszystko od podłóg do sufitu (sufit też) - stare zostało zerwane do stanu surowego.  Mieszkanie zostało urządzone na nowo. Z Ronnym czuliśmy się jak nowożeńcy, ktorzy wiją sobie gniazdko. Wszystko musieliśmy kupić. W "spadku" po poprzedniej właścicielce zostały niekompletne zestawy porcelany kuchennej. Dysponuję teraz mnóstwem talerzy, filiżanek, kubków, spodków, półmisków z epoki peerelu ze stemplami domu wypoczynkowego na Helu. Gdy zjadam z tych talerzy śniadanie, to od razu przypominają mi się wczasy, na które jeździłam będąc dziecięciem z rodzicami. Wtedy w stołówkach jedliśmy też na takich samych talerzach. Ronny nie podziela moich sentymentów i za każdym naszym pobytem mowi, że następnym razem kupimy nowe zestawy obiadowo - śniadaniowy. Muszę przyznać, że przyjemnie było chodzić po sklepach i robić zakupy do nowego mieszkanka. Kuchenkę mam elektryczną, bo Szwedzi nie są zbyt zachwyceni gazem.
Druga nowość, to łazienka w naszym domu, tu w Szwecji. Nareszcie jest wykafelkowana i wyterakotowana. I kafle i terakota przyjechały do nas z Polski. Ten remont trwał dłużej niż remont mieszkania w Gdańsku. Do jednej łazienki były potrzebne cztery ekipy - elektryka, stolarzy, kafelkarzy i hydraulika. Całe szczęście, że mamy małą lazienkę na piętrze, ale pod prysznic chodziliśmy do Renée. W pewnym momencie miałam również odłączoną również pralkę i zmywarkę. Więc nosiłam do niej pranie i zmywanie. Jakoś to przetrwaliśmy, ale trwało to chyba cztery miesiące, bo nie było tak łatwo zgrać te ekipy, by płynnie po sobie wykonywały swój odcinek pracy.
Trzecia nowość (cykliczna), to wczoraj po południu zaczęłam wytęskniony urlop! Wracając z pracy zajechalam do Systemu, by kupić musujące Prosecco. Okazje do wypicia były dwie - inauguracja mojego urlopu i mecz Polska - Senegal. Jaki był wynik meczu, to chyba każdy wie. Ale mnie nie tyle wynik dobił, co beznadziejna gra naszych orłów (?) Ja na tym boisku orłów nie widziałam, jedynie kuropatwy biegające bez ładu i składu po trawie. Dobrze, że rękami głów nie zasłaniali, gdy kopnięta piłka przez Senegalczków świstała nad nimi. A ten samobój to był pewnie zaplanowany przez Putina i Tuska. Wiadomo.
Moje wnuki rosną, coraz więcej mówią i są kompletnie dzikie. Ale o nich napiszę następnym razem.
Teraz muszę ukladać menu na midsommar (noc świętojańską), ktorą hucznie będziemy świętować w piątek.