czwartek, 29 listopada 2012

Urodzinowy tydzień

Hej, hej:) narszcie jest wieczorny czwartek, no i jestem w końcu w domu. Sielanka. Renee mimo późnej wieczorowej pory gotuje obiad. Mielone mięso ze spagetti. Po proacy nie zdążyłam nic zmajstrować do jedzenia, bo gdy tylko weszłam do domu, to od razu z niego wyszłam w towarzystwie Renee i Ronnego ubranego w swoje eleganckie robocze ciuchy z pomarańczowymi dodatkami zaopatrzone w odblaski. Pognaliśmy do teściowej, która dzisiaj właśnie obchodzi urodziny. Ronny miał tylko 20 minut na świętowanie, bo musial jechac do roboty. Ja z Renee zostałyśmy dłużej. Do teściowej wkroczyłam głodna jak wilk i troche przerażała mnie slodka perspektywa w postaci tortów. Jakże się myliłam! Na gości czekały co prawda same torty, ale jakie!

oto dwa potężne torty chlebowe  i co tu dużo gadać - przepyszne!
a na deser takie oto słodkości:
princess tort w różowej czapeczce z marcepanu
a tutaj mamy tort bezowy z malinami na wierzchu
Od teściowej nie wyszłam, tylko wytoczyłam się. Tak było dzisiaj. A wczoraj wrocilam do domu totalnie zmechrana, ale zadowolona. Po pracy, ktorą kończyłam 17.15 pojechałam prosto do Pauliny. Zjadłyśmy to, co przygotował Mick czyli grzyby duszone w śmietanie. Wypiłam u niej kawę i pojechałyśmy do teatru na show znanego magika i komika Carla - Einara Häcknera. Häckner trochę śpiewał, odgrywał skecze i czarował. Teatr nie byl zaplanowany od miesiąca. Dowiedzialam się, że idę na show w przeddzień, bardzo późnym wieczorem. Troche wahalam sie, czy przyjąć zaproszenie Pauliny, gdyz pamietam Häcknera z jego bardziej przerażających niż komicznych numerów. Proszę samemu przekonać się, co ten facet może. Uprzedzam, że jest to widowisko tylko dla ludzi o stalowych nerwach. Ja na to patrzeć nie mogę, aż mnie wszystko boli.


Uprzedzilam Paulinę, że gdy tylko poleje sie krew, to ja zamknę oczy. I czy to nie jest strata - iść do teatru i obejrzeć "przedstawienie" z zamkniętymi oczami? Stąd to moje wahanie. Mikael nie mógł iść, bo w tym samym czasie i on i Paulina powinni siedzieć na swoim kursie mysliwskim. Paulina wybrała Häcknera, a Mikael - kurs.
Wczoraj jednak obeszło się bez krwi. Był bardziej kabareciarzem niż makabrycznym magikiem.
No, a w temacie urodzin, to te dzisiejsze mojej teściowej były drugie z kolei w tym tygodniu, bo w poniedziałek siedzialam, bawiłam się i jadlam takie oto słodkości na 20-letnich urodzinach Natty;


a oto nasza piękna dwudziestoletnia
Renee złożyła życzenia siostrze w ciągu dnia w mieście. Spotkaly się po lekcjach Renee i Natta zaprosiła Renee do jakiejś jadłodajni na... naleśniki. Dennis wrócił z pracy do domu wieczorem, prosto na urodziny. Nie mial zadnego prezentu, ani nawet kwiatów. I pomysleć, że na poprzednie jej urodziny przyjechał w nocy, dokładnie o tej godzinie, o której urodzila się Natta, zajechał samochodem z umocowanymi jakimś cudem płonącymi pochodniami i ryczącą muzyką, która postawiła całą wieś na nogi. Teraz siedzial przy stole w swoich wyświnionych łachach roboczych i w śmierdzących skarpetach. Niestety siedziałam naprzeciwko niego, więc więcej stałam i chodziłam po kuchni, niż siedziałam. Wyglądało raczej na to, że to on ma urodziny, a nie ona. Siedzial rozwalony na krześle z wyciągniętymi kopytami i nawet nie obsługiwal gości, to znaczy nas - Mikaela, Paulinę, mnie Ronnego, tylko robila to moja teściowa i Natta, która stwierdzila, że lepiej miała, gdy była dzieckiem. Wtedy siedziala przy stole niczym księżniczka i wszyscy wokól niej skakali, a teraz..."Właśnie tak wygląda bycie dorosłym, trzeba samemu obslugiwać gości" - powiedziala Paulina. Gdy wróciliśmy do domu, to Renee spytała, jak się bawiliśmy w towarzystwie Dennisa. Wymieniliśmy między sobą tylko porozumiewawcze spojrzenia i wszystko było dla niej jasne. "Ha!" - rzekła - "i dobrze, że tam nie poszłam! On jest jak, jak, jak (szukała odpowiedniego słowa)... wirus - wszędzie się rozprzestrzenia". Nie wiem, jak długo potrwa ta woja między nimi. Końca nie widać. A przez te urodziny Natty ma u mnie minus jak szlaban. Jeszcze trochę i się wtrącę. Chociaż ja jestem osobą nad podziw, nawet mnie wprawiający czasami w zdumienie, tolerancyjną, ugodową, wyrozumiałą i przychylnie nastawioną. Ale czara niedługo się chyba przeleje i wtedy będzie koniec z wyrozumiałością, tolerancją, ugodą i przychylnym nastawieniem! Jävlar!       

wtorek, 27 listopada 2012

Czas na lunch

Właśnie zajadam się wyśmienitym lunchem, ktory w dodatku skoponowałam sobie sama. Każdy szanujący się sklep spożywczy posiada kolorowy i smakowity bufet, typu stół szwedzki. Jedzenie jest na wagę. kilogram kosztuje 99.90 koron (ok.40 zł). Tym razem zaladowałam sobie do miski 470 gram. Nie wiem, czy to nie za dużo, ale pakując jedzenie byłam przeraźliwie głodna i miałam największą chęć zapakować sobie cały ten bufet. Niestety mam tylko pół godziny na zjedzenie i czerpanie z tego przyjemności. Zatem niech przemówią zdjęcia sklepowego bufetu:
na krawędzi stoi moja miseczka pełna różności




a to gorąca część bufetu
A w czasie lunchowania polecam Wam wyśmienite bajeczki do obejrzenia. Kazda z nich trwa tylko 7 minut, ale warto. Masza i niedźwiedź. A skoro jestem w temacie jedzenia, to Masza będzie gotować. Masza przypomina mnie samą. Jak nie wierzycie, to zapytajcie Paulinę.
Masza i kasza

Smacznego!
W podobny sposób jak Masza robi pierogi, to ja kiedyś robiłam pączki, mam na myśli efekt końcowy.
Uwielbiam Maszę, bo Masza to ja (przynajmniej w kulinarnym sensie)! Nawet nie wiedziałam, że mogę być aż tak zabawna, gdy gotuję strawę rodzinie.
Poza tym dzisiaj, zupełnie nie wiem dlaczego, jestem w wyśmienitym humorze. Coś niebywałego! Żeby tak z bez powodu być zadowoloną.

PS. Dzisiaj rano w radiu usłyszałam, że w Umeå, czyli tu gdzie mieszkam, było w sumie 1,7 godzin słonecznych w zeszłym tygodniu (w ciągu siedmiu dni!). Słońce świeciło swoją nieobecnością.  




niedziela, 25 listopada 2012

Oczywiście, że potrafię!

Week-end ot tak po prostu minął sobie w olimpijskim tempie. Jak zwykle zresztą. W piątek wieczorem lałam wosk na Andrzejkach, pogryzałam przy tym polskim kabanosem, polską kielbaską, orzechami pistacjowymi i zupą z dyni. Wszystko smaczne. Przyjechałam spóźniona na imprezę dobre pół godziny, chociaż z domu wyjechałam punktualnie. Nie znam jednak tej dzielnicy, w ktorej impra miała miejsce. Jeździlam troche po omacku, chwilami pod prąd i momentami drogą przeznaczoną tylko dla autobusów. W końcu przypomnialam sobie, że mam tego cudownego iPhona, a w nim mapy. Że tez mi to wczesniej do głowy nie przyszło. Zaparkowalam pod jakąś pizzerią, sprawdzilam jak nazywa się ulica na której aktualnie się znajdowłam i okazało się, że znajduję się od miejsca przeznaczenia około 100 metrów. Zaparkowalam, zmieniłam buty, na te z tych eleganckich, no i poszłam. Z wosku wyszło mi coś makabrycznego. Cień prezentował wyszarpane serce z wszystkimi żyłami i aortami i Bóg wie czym, chociaż inne kobietki zauważyły że przypomina to bardziej trzos z pieniędzmi. Na koniec stwierdziłam, że ewentualnie cień do złudzenia przypomina buraka z wiechciem lub jakąś rzepę. No i co? Niby co mi to wywróżyło? Czy ktoś się zna na tego typu symbolice? Pół soboty spędzilam w łóżku. Nie z powodu jakiejś choroby, tylko z wygodnictwa. W stopach leżała moja kocica, a pod pod moim prawym ramieniem moja psina. Czytalam kolejną książkę "Agatha Raisin", którą znalazlam w czwartek w skrzynce pocztowej. Kochani Rodzice przysłali mi trzy kolejne tomy. Niestety został mi już tylko jeden do przeczytania. No i jak tu żyć? Chociaz zaopatrzyłam się w kilka nowych powieści po szwedzku tej samej pisarki, której powieść wysłuchałam, a o ktorej tu na blogu napomknęłam - Kaffe med musik ("Kawa z muzyką"). A teraz czekam na święta. Naprawde. I nic mnie nie przeraża. Nic! Żadne kolejki, żadne przygotowania, sprzątanie czy kupowanie prezentów. Normalnie, nie wiem co mi się stało, ale czekam na te święta i to całe zamieszanie wokół nich z wielką niecierpliwością i radością. Chce ubrać choinkę, poobstawiać pólki świątęcznymi aniołkami, mikołajkami, pozytywkami. Już za tydzień będzie pierwsza niedziela adwentu. Podczas obiadu zapalimy pierwsza świeczkę adwentową, a oknach poustawiam świeczniki adwentowe i różne takiem tam świecące gwiazdy. Zaplanuję zakupy, uporządkuję mój pokój  - bibliotekę, ktory z biegiem czasu stał się graciarnią i do samych książek ciężko się dostać. Z przyjemnością, zaznaczam, Z PRZYJEMNOŚCIĄ - zabiorę się za świąteczne menu. Podczas sprzątania i gotowania zamierzam wesoło sobie podśpiewywać i rozsiewać wokół siebie radosną aurę. Będę taką zaradną gospodynią i idealną żoną prosto z lat pięćdziesiątych. Bo ta dekada zdecydowanie należała do idealnej żony. I ja nagle też zapragnęłam być idealną gospodynią, chociaż w okresie świątecznym:))) Taka będę, jak na tych fifties housewifes posters (google). Myślicie, że nie potrafię?

myślisz, że kobieta może to otworzyć?

oczywiście, że mogę!
A dzisiaj wieczorem kuchnia znowu zamieniła sie w salon Szalonego Paznokcia. Tym razem to Paulina użyczyla swoich, by Natta trenowała swoje umiejętności:

w trakcie szlifierki
efekt końcowy

czwartek, 22 listopada 2012

Proszę sobie nie myśleć

Proszę sobie nie myśleć przypadkiem, że ja z domu wychodzę tylko wtedy, gdy jadę do pracy lub do sklepu spożywczego. Jutro wieczorem idę na imprezę!!! Imprezę andrzejkową i będę nawet lać wosk. Impreza jest zamknięta - tylko dla kobiet i to w dodatku samych Polek. Mamy tu w Umea nasz polski związek o sympatycznej nazwie "Piast". Energiczne kobiety zaangażowane w sprawy związku organizują różne spotkania, na których jest i smacznie i wesoło. Mam nadzieję, że jutro będzie i jedno i drugie. Idę tam jednak przede wszystkim, by trochę rozerwać się. Jednym słowem czuję się na siłach i tych fizycznych i tych psychicznych, by zanurkować w ciemności egipskie, by dostać się na babskie spotkanie. Jedzenie to rzecz drugorzędna.  Zostaje jedynie pytanie - w co się ubrać? Ciągle chodzę w dżinsach (tych samych) i różnych tunikach, może przyoblekę się w jakąś sukienkę. Zastanowię się jutro i kto wie, może odkryję w szafach jakieś wcisnięte i zapomniane przeze mnie stare- nowe ciuchy. Bo musicie wiedzieć, że ubranka, które wkladam na siebie rano nie leżą w szafach, tylko leżą na łóżku w Niezamieszkanym Pokoju. Rano nigdy nie mam czasu, by grzebać po szafach i szukać nie wiadomo czego. Dzisiejszy poranek był inny. Pracę zaczynałam w południe, gdyż poranne zebranie szefostwo przełożyło na dzisiejszy wieczór, a właściwie noc. Myślałam, że pośpię dłużej, ale mimo, że moje dzieci są dorosłe i nie muszę zrywać się, by zrobić im kaszkę i zmienić pieluchy, to jednak nie dało się. Zadzwonił na moją komorkę facet z firmy obracającej moimi pieniędzmi emerytalnymi. Gadał równo 27 minut, w tle słyszałam jakies hałasy, więc go zapytalam skąd on dzwoni, czy z jakiegoś dworca kolejowego i aż powoli zaczęłam zastanawiać się, czy zrobiłam dobrze powierzając im moją emerytalną przyszłość. Pierwsze dziesięć minut jego rozmowy wybudzałam się, nic do mnie nie docierało z jego gadki. A on jak najęty nawijał o lokowaniu pieniędzy, obiecując mi przy okazji, że dobrze wyjdzie na tym moja emerytura. Spytalam go skąd wie, że moja emerytura oprze się światowemu kryzysowi i wbrew wszystkim spadkom na giełdach, akurat moje pieniądze rozmnożą się. To w co oni ulokowali je, czy w przemysł zbrojeniowy, handel narkotykami czy prostytucję, bo tylko na tym robi się fortunę. A w ogóle to zadzwonił, by poinformować mnie, że za tydzień dostanę list z obszernym wyjaśnieniem. Po tej ekonomicznej pogadance, z ktorej zrozumialam tyle, co nic udałam sie na poszukiwania paska do spodni. Dżinsy ze mnie zlatują, dlatego noszę tuniki, żeby zakryć te wiszące gacie. Oczywiście mojego pięknego paska marki esprit nie znalazłam, nawet nie pamiętam kiedy i gdzie go ostatnio widziałam. Za to natknęłam się na pasek...harcerski! Z klamrą ZHP. Solidny, ma swój wiek i świetnie trzyma spodnie na właściwym miejscu. Pasek należal w mojej rodzinie (tej polskiej) do wszystkich, a teraz przejęła go Paulina. Na szczęscie zostawiła go tu u mnie w domu, bo jak twierdzi sama mieszka w "kartonie na buty" i już na nic nie ma miejsca. Już oznajmiła wszem i wobec, że nie chce żadnych rzeczy od św. Mikołaja, bo nie ma miejsca na rzeczowe prezenty. Nawet te najmniejsze. Karton na buty - tak nazywa swoje mieszkanie, ktorego ma już dosyć. Domu szukają już ponad pół roku. Chodzą na pokazy i wracają z nich zawiedzeni. Właściwe przynajmniej raz na dwa tygodnie Paulina i Mikael jeździli oglądać domy wystawione na sprzedaż. W ostatnim odkryli nawet grzyba pod podłogą. Paulina jest zawiedziona i rozczarowana, że te domy nie odpowiadają ich pięknym zdjęciom umieszczonym w folderach. Oznajmiła mi nagle, ze będzie moją sasiadką i zbuduje sobie dom swoich marzeń. Działkę podarowała jej babcia. Ponad 2 tysiące metrów kwadratowych. Niedługo zamówi geodetę, ktory zmierzy teren, wbije cztery patyki i zainkasuje około 30 tysięcy za to. W zeszłym tygodniu chodzilismy po okolicy, ktora należy do mojej teściowej i Paulina zastanawiała się, w którym miejscu wykroi swoją działkę. No i zdecydowała. Już sama czekam z niecierpliwością na tego gościa od patyków. A teraz kończę, bo właśnie zastanawiam się nad tym, co by tu zjeść pysznego i co to miałoby być. Pa!

Petra, zapiekanki i paznokcie

Aktualnie słucham najnowszej piosenki Petry Marklund znanej w świecie jako September. Tym razem Petra śpiewa po szwedzku. A ja śpiewam razem z nią. Naprawdę. Nauczyłam się tekstu, który za wesoły i optymistyczny nie jest. Poza tym jest właściwie bez sensu. "Tror du..." to pytanie - czy wierzysz?


Tror du att du och jag kommer att ses igen? (wierzysz, że się spotkamy?)
Tror du att du och jag, har en framtid tillsammans? (wierzysz, że mamy razem przed sobą przyszłość )
Tror du att du och jag kommer att leva länge än? (wierzysz, że ty i ja będziemy jeszcze żyć długo?) 
Det tror inte jag. (bo ja nie wierzę)

Tror du att du och jag kommer att minnas den här kvällen? (wierzysz, że ty i ja będziemy pamiętać ten wieczór?)
Tror du att du och jag kommer att drömma oss tillbaka?
Tror du att vi kommer leva lyckliga i alla våra dar'? (wierzysz, że będziemy żyli długo i szczęśliwie?)
Även om vi aldrig mer ses. (nawet, gdy już nigdy sie nie spotkamy)

Händerna upp i luften. (Ręce w górze w powietrzu)
Pannan mot baren, nu spränger vi taket. (czoło przy barze, teraz wysadzimy sufit/dach)
Hamnar i himlen, där änglarna gråter. ((trafimy do nieba, gdzie aniołowie płaczą)
Stan är vaken, allt är förlåtet älskling!(miasto jest obudzone, wszystko jest przebaczone, kochanie)
Händerna upp i luften.
Vi ska bli fulla, livet är meningslöst.(będziemy pijani, życie jest bezsensowne)
Vem bryr sig? (kto to się tym przejmuje?)
Natten är vacker, du är som natten.(noc jest piekna, du jesteś jak noc)
Och jag är en vinnare igen. (a ja jestem znowu zwycięzcą)

Tror du att du och jag kommer att vinna det här racet?
Tror du att du och jag har en chans mot alla andra?
Jag önskar att jag kunde gå på någonting mer än bara känslan,
av att allt redan är försent.

Händerna upp i luften.
Pannan mot baren, nu spränger vi taket.
Hamnar i himlen, där änglarna gråter.
Stan är vaken, allt är förlåtet älskling!
Händerna upp i luften.
Vi ska bli fulla, livet är meningslöst.
Vem bryr sig?
Natten är vacker, du är som natten.
Och jag är en vinnare igen.

Igen
Igen
Przetłumaczyłam kilka wersów, z ktorych jasno wynika, że nie tylko życie jest bez sensu, ale również tekst tego przeboju. Ale kto by się tym przejmował? (Vem bryr sig?), skoro muzyka, rytm i to coś jest bardzo, ale to bardzo przyjemne dla ucha i ciała. Gdy obejrzałam video, to chyba pojęłam ten pesymizm. Petra stawia te pytania tuż przed skokiem ze spadochronem, boi się i może przypuszcza, że nie przeżyje tego skoku. A choroba wie. Petra nam śpiewała, a Natta robiła Renee w kuchni paznokcie jakieś żelowe, a ja w tym samym miejscu robiłam polskie zapiekanki. Natta kupiła przez internet jakiś cały zestaw z lampą, lakierami, żelami, brokatami, pilnikami, sztucznymi paznokciami i zaczęła trenować na Renee. Zestaw ten jest przysłany ze Szwecji, ale na wszystkich buteleczkach i pudełeczkach etykietki są po polsku i w dodatku zaopatrzone w adres: www.sunnynails.pl. Gdyby zamówiła bezpośrednio od nich, byłby ten zestaw znacznie tańszy. Gdy po trzech godzinach Renee została zaopatrzona w nowe paznokcie, to zabrała się za przemeblowywanie swojego pokoju. Słyszałam wrzaski i przekleństwa dochodzące z góry, że nie może nawet porządnie posprzątać i poprzestawiać gratów, bo jej te cholerne paznokcie przeszkadzają. Wszystko to jest wina Natty! Zaraz jednak i na szczęście nadjechał Jens i pomógł jej w przestawianiu mebli. 
salon paznokcia w kuchni
efekt mozolnej pracy
Renee jest dobrze przygotowana na jutrzejsze spotkanie z trzodą chlewną
a tu moje polskie zapiekanki
Mam nadzieję, że wygląd mojego bloga jest przyjemny dla oka. W każdym razie nie dostałam żadnych zażaleń. W ogóle dziwię się, że tak nagle wszyscy zaniemówili. Milczenie odczytuję jako cichy podziw;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Wieści prosto z facebook'a




a co z butami?


ryż dobry na wszystko!!!



miłego dnia życzę:) 

A Pawlak obraził się na demokrację. Demokracja jest dobra, ale nie wtedy, gdy kopie w tyłek.

Nędznicy, nareszcie!

Właśnie obejrzałam kolejny odcinek "Becka". Tym razem zbrodnie popełniano w środowisku koneserów sztuki. Chodziło o podrobione Chagalle i schunga - obrazy (erotyczne japońskie dzieła). Uwielbiam kryminały rozgrywające się w świecie sztuki. Ilez to można przy okazji popełnianych w wyrafinowany sposób morderstw nauczyć się o sztuce. W tego typu filmach nikt nikgo nie zabija ot tak bez fantazji. Tutaj ciała były używane jako rekwizyty w komponowaniu  martwej natury, a inspiracją były dzieła wielkich mistrzów. Czasami faktycznie zastanawiam się, czy pisarze piszący tego typu powieści ("Beck" to adaptacje filmowe powieści) nie są przypadkiem psychopatami. No, bo jak inaczej wytłumaczyć "taką" pomysłowość w fantazjowaniu na temat zabijania. Wczorajszy wieczor i pół nocy wlasciwie spędzilam z Pauliną. Zrobilysmy sobie kino w jej mieszkaniu. U mnie internet jest taki świetny, że na Youtube nie jestem w stanie zobaczyć filmu, bo laduje się godzinami. A ja po prostu znalazlam na Youtube mój ukochany film, ktory widzialam w swoim życiu tylko 3 razy. Dwa razy w szwedzkiej telewizji, a trzeci w polskiej. Nigdzie go poza tym nie ma. Przejrzałam wszystkie mozliwe DVD butiki i te w Umea i te w sieci. Nie ma po prostu tego filmu. Na YT znalazłam, ale po francusku, czyli w oryginalnym języku. Już prawie byłam gotowa zacząć uczyć sie francuskiego, by móc ten film zobaczyć z pełnym zrozumieniem, a tu nagle znalazłam również z polskim lektorem. Bingo!!! To była wiadomość mijającego tygodnia. A teraz napiszę, co to za film. Film nosi tytuł "Les Miserables", po polsku "Nędznicy", ale jest z roku 1995, wyreżyserowany został przez J.C Lelouch'a, a główna rolę gra J.P. Belmondo. Jest to swobodna adaptacja powieści Victora Hugo o tym samym tytule i akcja filmu rozgrywa się podczas II wojny światowej. Uwielbiam filmy Leloucha, a ten uważam za arcydzieło. Mogę go oglądać i oglądać. Polecam wszystkim na jesienny wieczór. Proszę usiąść sobie wygodnie w fotelu z laptopem, kawusią, dobrym winkiem czy likierkiem, kruchymi ciasteczkami i chusteczkami.
       




Proszę przygotować się na 2 godziny i 47 minut dobrego kina. Niech żyje Youtube!!!
Przyjemnego oglądania!



środa, 14 listopada 2012

Piłkarska kronika

Dwa telewizory, dwa mecze. Jeden w salonie Szwecja - Anglia i drugi w kuchni Polska - Urugwaj. Przed chwilą zakończył się mecz w Sztokholmie, mecz inauguracyjny na nowej arenie też z dachem, ktory byl zaciągnięty podczas meczu. Wynik 4 : 2 dla Szwecji! Rezyserem i głownym bohaterem tego meczu był Zlatan. Strzelil sam te cztery bramki, a ta ostatnia tuz przed samym zakończeniem meczu strzelona tylem do bramki z odległości 25 metrów. Uważam, że PZPN powinnien powaznie zastanowić sie nad kupnem tego Zlatana. Polska  - Urugwaj, chyba nie musze tego widowiska komentować, bo chyba każdy sam widzi. Zwlaszcza pierwsza bramka byla cudowna. Wszyscy się cieszyli i Polacy, bo ją strzelili i Urugwajczycy, że zarobili bez grania jednego gola, no i my kibice, że Polakom jednak udaje sie trafić do bramki. Szkoda, że do wlasnej, ale bramka, to bramka. Nieważne, z ktorej strony stoi. Ciekawa jestem, jakie teraz będa tlumaczenia - brak dachu, za gęsta trawa, za dużo powietrza z jodem, które działa jak gaz obezwładniająco - usypiający. No, prosze juz zaczynaja sie pocieszenia w stylu, że lepiej, żeby bolało teraz niż potem i takie tam, w co juz nikt nie uwierzy. Moja wiara w polska drużynę jest taka jak w to, że Palikot zostanie prezydentem. Właściwie chyba bardziej prawdopodobne jest to, że Palikot zostanie prezydentem, niż to że polska drużyna zacznie w końcu wygrywać jakieś mecze.
Sztokholm Arena A.D. 2012 z zamykanym dachem

Wiem, czego chcę!


 Proszę, oto taki obrazek dostałam na fejsie. Ciekawa jestem kto jest jego autorem? Przypuszczam, że jakiś mężczyzna. Ja na ten przyklad wiem, czego chcę. Chcę mieć wakacje! Wakacje = lato = Gdańsk = plaża. A kiedy chcę, oczywiście natychmiast! No i co? W zamian za to mam o godzinie 16-stej ciemności egipskie, jak na razie tylko kilka stopni poniżej zera i znienawidzone przeze mnie oślepiające słońce w ciągu dnia. Kocham słońce świecące wysoko nad głową, a nie takie, które ma kilkustopniowy kąt nachylenia i wisi nad maską samochodu. Wyżej już to słońce jakoś nie ma siły się wspiąć na nieboskłon. W dodatku mam szybę przednią w kropki, a to juz od soli którą sypią drogi, a wycieraczki sa zupełnie do chrzanu, bo wycierają szybę w paski i zakola. Poza tym dzisiaj odkryłam, że połowa kolców z opon jest totalnie spiłowana. Ma prawo, bo już dwie zimy przejeździłam na nich. Zatem szykuje się dodatkowy wydatek i to nie byle jaki. No i jak ja mam zaoszczędzić te pieniądze? Nie wiem! Co trochę zaoszczędzę, to od razu muszę wydać na tak zwane nieprzewidziane przypadki. A tu jeszcze święta za pasem. I wiecie co po prostu cieszę się na nie i to bardzo! Chciałabym już ustawić choinkę w domu, ułożyć się na sofie i mieć przytulnie w świetle mrugających kolorowych lampek choinkowych. Obecnie znajduję sie w stanie hibernacji. Chodzę w półśnie i i cieszę sie, że czas tak szybko leci. Zajęta jestem od rana do wieczora i to jest dobre, by ten czas popchnąć szybciej do przodu. Nie szkodzi, że do domu wracam wyczerpana, padam na łóżko i spię tak do 21-szej, a potem wstaję i półprzytomna robię obiad na jutro . Zauważcie, że wszystko jest u mnie takie pół - półsen, półprztomność. Niestety, obecnie mam wrażenie, że ja tak tylko półżyję. Nawet kawały przestały mnie rozśmieszać. Marzy mi się Barcelona albo Malta.
A na dobranoc załączam zdjęcie mojej Natty. Ujęła mnie swoim romantycznym wyglądem, takim niewinnym i marząco - tęsknym i pomysleć, że jest nasza domową mistrzynią w otrzymywaniu mandatów za złe parkowanie.
     

sobota, 10 listopada 2012

Przygotowania do zimy

Nareszcie week-end! Mam za sobą niesamowicie pracowity tydzień. Zresztą każdy tydzień mam bardzo pracowity, ale teraz gdy wracam do domu jest już ciemno i to potęguje zmęczenie. Poza tym pogoda jest mniej więcej wariacka, jest tak ciągle między zimno i bardzo zimno. Słońce było łaskawe w tym tygodniu i bezczelnie wisiało nad maską samochodu. Jeździłam przez to po omacku i to jest straszne. Dlatego nienawidzę TAKICH słonecznych dni. Nawet okulary słoneczne nic nie pomagają! Nie widać jezdni, pobocza, tylko wstrętną świecącą kulę przyklejoną do przedniej szyby. W szwedzkim radiu czytają teraz powieść Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Czytałam ją trzy lata temu i mam ją tu w domu, po polsku. Słucham z przyjemnością, bo ciekawa tez jestem tłumaczenia. I stwierdzam, że jest ono doskonałe. Proza Tokarczuk jest tu bardzo ceniona, a w jakiejs gazecie wyczytałam, że Tokarczuk to mocna kandydatka do literackiego Nobla w przyszłości. Szwedzka aktorka czytająca powieść ma spore wyzwanie, ale daje sobe radę w wymawianiu imienia Świętopełk. Oczywiście nie brzmi to tak, jak po polsku, ale bardzo podobnie. Książkę polecam i w wersji polskiej i szwedzkiej. Właściwie to nie mam na co ponarzekać. Wieczorem przejrzałam moje nowe, bo z tego sezonu swetry. Przymierzam się do zimy. Moje absolutne faworyty to swetry melanżowe sól i pieprz lub pieprz i sól. Do tego mają być miękkie i luźne. No i proszę oto ja!
a ku - ku! to ja w swetrze sól z pieprzem


tutaj ja w mojej dyżurnej białej koszulinie 

a tu w swetrze pieprz z solą
Kochana Mamo, mimo że rozmawiałyśmy dzisiaj przez dwie godziny, to jednak zapomniałam  Ci powiedzieć, że już przeczytałam wszystkie Agathy Raisin. To tylko tyle. No, to już wiesz.
Przepraszam, musiałam to napisać, bo inaczej znowu bym zapomniała.
Teraz reanimuję się czerwonym winem, a w garażu zapaliłam sobie cygaro, które dostałam od Mikaela Pauliny i zjadłam całą tabliczkę ciemnej i nadziewanej marcepanem czekolady. Tak świętuję koniec roboczego tygodnia. Teraz wertuję nowości kulinarne proponowane przez ICA. Jutro chyba zrobię na obiad polędwicę, a potem zwinę się z domu i oddam kuchnię dziewczynom.  W niedzielę jest tu Dzień Ojca, więc niech wymyślą coś smacznego. Mimo, że ja uważam, że ojcowie zazwyczaj mają przez cały rok swój dzień ojca. Zawsze wspomagałam je w urządzaniu tego święta, tym razem jednak niech same dają sobie radę, w końcu są duże. Chociaż kilka dni temu Natta zapytała mnie jak gotuje się jajko na twardo. Jutro będzie miała okazję poeksperymentować. A teraz idę spać, bo widzę, że dochodzi godzina 1.30 w nocy!!! Także to jutro, ktore tu wymieniłam to dziś!

wtorek, 6 listopada 2012

Amerykańska noc

Ameryka wybiera prezydenta, a  w Polsce i w Szwecji (przynajmniej w telewizji) śledzą te wybory w wielkim napięciu namiętnie spekulując Obama czy Romney, że aż chwilami odnoszę wrażenie, że my chyba mieszkamy w Ameryce, a nie w Szwecji. Ciekawa jestem, czy w innych europejskich krajach również trwa w tej chwili w tv noc amerykańska. No i ja się zastanawiam nad tymi wyborami. Skoro wybór prezydenta w Ameryce jest tak ważny dla przyszłości całego świata, to czy my wszyscy nie powinniśmy też głosować?

W klasie

Właśnie odwiedziłam szkołę podstawową. I bardzo spodobała mi się ta oto klasa. Uczą się w niej pierwszaki, które w tej chwili biegają po podwórku szkolnym. A oto zdjęcia sali lekcyjnej:






Przyjemna ta klasa. Aż się chce do szkoły wrócić.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Po wizycie u fryzjera

Coś niesamowitego! Byłam dzisiaj u fryzjera, obcięłam włosy na boba, zapłaciłam kupę kasy, wróciłam do domu, weszłam i nikt, NIKT, z domowników nie zauważyl, że zrobiłam coś z włosami. Jedząc wspólnie obiad zapytałam w końcu, czy nie widzą jakiejś zmiany na mnie, czy nie wyglądam jakoś chociaż trochę inaczej i:
Ronny:
-znowu kupiłaś nową bluzkę!
Renee:
-no, właśnie tak się zastanawiam, co zrobiłaś, bo może trochę jakby inaczej wyglądasz...
Natta:
- o! Byłaś u fryzjera?
Ronny:
-a wiesz, że ja zauwazylem, ale trochę zdziwiłem się nawet, że masz wlosy jakoś przylizane, ale myślałem, że to od czapki. (Chciaz wie, że czapek nie noszę, chyba, że jest poniżej minus 10 stopni. A może on tego nie wie?)
Ja:
- a idźcie wy wszyscy do diabła!
Cisza
cisza
cisza
i
Renee:
- a wiesz, nawet ładnie wyglądasz...
Ronny:
-może nawet być.
Koniec obiadu.

niedziela, 4 listopada 2012

No i masz babo placek!

Patrzę na wiadomości, patrzę i oczom nie wierzę, że takie mocarstwo jakim są Stany zostało w jakiejś swojej części kompletnie zdewastowane przez...siły natury. Ci ludzie stojący z kanistrami w garści  w długaśnych kolejkach po benzynę i to w samym Nowym Jorku! A potrzebują jej duzo biorąc pod uwagę fakt jakimi samochodami paliwożerczymi jeżdżą. Coś niesamowitego! A z drugiej strony natura jako Golem. Służy niemo ludziom aż nagle wpada w szał i niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze z nadprzyrodzoną siłą. Mocarstwo okazało się kruche, a Amerykanie może jednak w końcu na poważnie zajmą się ochroną środowiska i zmniejszeniem emisji dwutlenku węgla, a nie tylko bezmyślną i nieujarzmioną konsumpcją. Czy któryś z tych dwu kandydatów na prezydenta porusza w swojej kampanii problemy związane z globalnym ociepleniem? I co zamierza z tym zrobić? W TV słyszę tylko skrawki ich wypowiedzi, które są prawie identyczne, a mianowicie, że jeden i drugi kandydat chce zmienić Amerykę. No i co to znaczy?
Porażona jestem istnieniem polskiej Medei na Podlasiu. Zresztą swoimi przerażającymi czynami przebija Medeę. Różni specjaliści przegadują większość dnia, winią wszystkich, kładą nacisk na zmowę milczenia sąsiadów, a nikt z nich nie powiedział słowa o antykoncepcji, ktora powinna być finansowana przez opiekę socjalną i proponowana kobietom żyjącym w patologicznych domach. Szkoda gadać. W zasadzie sama nie wiem, dlaczego o tym piszę, bo żadne słowa nie są w stanie oddać tej makabry. Ale myśl o tym okrucieństwie i trgedii nie chce mnie opuścić. Może też dlatego, że ten koszmar zbiegł się z dniem Wszystkich Świętych. Święta spędziłam w domu. Pogoda była i w dalszym ciągu jest szaro - mokra. Oczywiście byłam na cmentarzu, zapaliłam świeczki i chwilę "pogadałam"  z teściem, który zmarł w 2004. Obeszłam cmentarz i odczytywałam imiona i daty wykute na nagrobkach. Czasami nad nazwiskiem znajdował się wyryty zawód zmarłego, np. chłop, artysta, właściciel ziemski, sędzia. Na wspólnym grobie, czy raczej wspólnym nagrobku widniały imiona i  nazwiska najpierw mężczyzny, a zaraz pod spodem wyraz "małżonka" i jej imię. Gdy popatrzyłam na daty urodzenia, to od razu pojęłam, że ci zmarli o równouprawnieniu jeszcze nie słyszeli. Czasami to żona zmarła przed mężem, a figurowała na drugim miejscu pod imieniem męża. Nawet śmierć ich nie zrównała w prawach. Lubię chodzić po cmentarzach i myśleć o tych ludziach, którzy teraz tam spoczywają - kim byli, jak żyli. Lubię również spokój tych miejsc. Poza tym w domu byczyłam się. Czytałam "Agatę Raisin", popijałam Country Lane, gotowałam obiadki, głównie dla młodzieży przebywającej u mnie w domu. Jens - chłopak Renee jadł, jadł i zachwycał się moją sztuką kulinarną. Co jak co, ale nigdy nie podejrzewałam siebie, że będę kiedykolwiek w życiu odnosić sukcesy w kuchni. A jednak. Ktoś moje dania niespodziewanie docenił. Oczywiście musiałam okrasić pochwałę komentarzem typu, "bo my Polacy lubimy dobrze zjeść, a nie jakies pólgotowe produkty z mikro". Nie wiem, może skłamałam. Nie znam za bardzo kulinarnych upodobań dzisiejszych Polaków. Wiem tylko tyle, że u mnie w domu rodzinnym w Polsce jadło i je się do tej pory smakowicie i solidnie. Moje kuchenne motto to pamiętać, co się jadło wczoraj, gdyż to gwarantuje tak zwaną różnorodność w żywieniu. Inaczej ciągle gotowałabym to samo.  Od środy do dzisiaj nie otworzyłam nawet komputera. Tak, pokazałam mu kto tu kim rządzi. Laptop mną, czy ja laptopem. Powiem jedno, ta kilkudniowa separacja z komputerem nic mnie nie kosztowała. To oznacza, że nie wpadłam w internetowy nałóg. Agata Raisin okazała się doskonałą kumpelką. A dosłownie przed chwilą Ronny wkroczyl tu do kuchni i powiedział: "Ty chyba bez komputera nie możesz zyć! Mam wrażenie, że ty nic innego nie robisz, tylko ciągle siedzisz przed nim". No i masz babo placek!
nagrobek z cmentarza w Sävar


tak oto wyglda szwedzki cmentarz