wtorek, 26 lutego 2013

Reminiscencje


Tak było wczoraj! Jednak warto, mimo wszystko, mieć urodziny. Zostalam obsłużona i wysmienicie nakarmiona.
Canneloni ze szpinakiem i gorgonzolą


a taki oto tort Paulina zrobiła  na moja cześć


biale wino z Barcelony! Ekskluzywne czekoladki i bilety do teatru


polecam wino i czekoladki



Malutkie i slodkie arcydziełka, i to jest to!
A dzisiaj Ronny zamówił pizzę. Grzebałam w niej widelcem i wyciągałam szynkę, ktorą podawalam psu pod stołem. W ogóle nie wchodzila mi ta pizza. Powiem więcej - wydała mi się ohydna i chyba dam sobie spokoj na jakiś czas z tymi wyrobami. Tylko co tu teraz jeść? A tak poza tym u nas na chwilę (?) zawitala wiosna. Wczoraj świecilo slońce, dzisiaj juz mniej, ale przez caly dzień było aż plus 8 stopni. Czulam jak krew w moich żylach zaczęła jakoś szybciej krążyć. Nawet swiat wydał się jakby lepszy i piękniejszy. Wskoczyłam nawet do księgarni, bo u nas tu zaczęła się wielka coroczna obniżka książek. Kupilam J.K Rowling Den tomma stolen  ("Puste krzesło") w wersji audio. Nie mam czasu na czytanie, ale za to mam mnostwo na sluchanie. Juz przesluchalam dwie płyty i wiecie co? Jestem zawiedziona. Polski tytuł tej powieści dla dorosłych to Trafny wybór. Umarł nagle jeden facet i ludność  miasteczka przekazuje sobie tę informację i każdy jakos tam reaguje na nią. Tyle razy powtórzono ją na tych dwu płytach, że gdy weszlam do pracy to zapytalam: -"Czy wiecie, że umarł Barry?" - "Jaki Barry?" padło pytanie. Zreflektowałam się szybko, że Barry to wymyślony facet i obróciłam to w żart, a w myślach zapytałam samą siebie -"Boże, co ja wygaduję?".  Mam nadzieję, że akcja powieści w końcu rozkręci się, bo inaczej trochę ciężko będzie słuchać. Podobno można znaleźć w niej czarny humor, no ale ja się jeszcze na niego nie natknęłam. Ale dam szansę tej książce. Jakby co to zawsze mam pod ręką Marian Keyes.     

niedziela, 24 lutego 2013

Rodzinny obiad

Piękna słoneczna niedziela. Nareszcie nie muszę nic robić. Paulina i Mikael stoją w mojej kuchni i gotują obiad, a Renee i Jens siedzą na sofie i mają się dobrze. Ronny zmienił właśnie klocki hamulcowe w moim aucie i poszedł na zasłużony spacer. A ja ładnie wyglądam. I taki podział obowiązków bardzo mi odpowiada!





czwartek, 21 lutego 2013

Tort i kot

Dochodzi pierwsza w nocy i w końcu uporałam się z tortem dla Renee. Rano, mam nadzieję, że będę w miarę przytomna, będziemy składać życzenia urodzinowe naszej nastolatce, która teraz śpi i nawet nie wie, że dokładnie w tym momencie, tylko 17 lat temu przyszła na świat. Design tortu sama zaprojektowałam i wykonałam. Obraz wchodzi w nurt malarstwa naiwnego. Wygląda jakby zrobiony został przez jakiegoś dzieciaka. I tak ma być - niech symbolizuje koniec beztroskiego dzieciństwa. Inna wiadomość to taka, że nasza stara, ale ciągle jara kocica weszła do szafy i urodziła sobie małe kociątko! Odkryłam to po powrocie z pracy wczoraj, a właściwie przedwczoraj (19 - stego lutego), gdy z czeluści szafy wydobywał się pisk. Na szczęście kocica powiła tylko jednego kotka. Kociątko jest całkowicie czarne. Ojciec dziecka nieznany. Niestety.

wtorek, 19 lutego 2013

Rano, przed pójściem do pracy.

Dzisiaj zaczynam pracę później niż zwykle, czyli o 10.00. Zamiast poświęć ten czas na upiększanie się, poranną gimnastykę czy choćby maseczkę z banana i cytryny, to ja stoję i oddana w całości rodzinie, przygotowuję dla nich lasagne na obiad. Czy ja jestem matka - Polka, czy matka - walnięta? A co na to feministki? Acha, lasagne zrobiłam z mieloną wołowiną , a nie koniną.

Chick lit a prawdziwe życie

U mnie sypie śnieg! Czy to się kurde nigdy nie skończy? W polskiej TV rano meteorolog - romantyk - poeta wyslal w Polskę radosną nowinę głoszącą, że "dzisiaj w calej Polsce będzie sypał biały puch, ktory dotrze do nas ze Szwecji". Tak powiedział. Ta dlugotrwala zima odarla mnie już z romantycznych uczuć, odczuć, percepcji, recepcji i czego tam jeszcze i już mi się nie chce nazywać  sniegu - białym puchem, mięciutką kolderką czy puchową czapeczką. Dla mnie śnieg, to w tej chwili biale cholerstwo spadające z nieba, na które już patrzeć nie mogę! W samochodzie wrócilam do mojego ulubionego zajęcia - sluchania powieści. Teraz słucham  Marian Keyes Hemligheten på Mercy Close (Tajemnica Mercy Close). Dobra, zresztą jak każda powieść Keyes. Przyznam się od razu - uwielbiam jej powieści i ciągle czekam na nowe. Parę lat temu pierwszy raz wpadla mi w ręce jej powieść Trzecia strona medalu, ktorą czytalam po szwedzku. Nie mogłam się od niej oderwać. Kochani, zwinęłam się po cichu z wiejskiej imprezy, by szybko, po wspólnej kolacji, wsiąść na rower i popedałować do domu i wrocić do przerwanej lektury. Książka była o cale niebo lepsza niż ta impreza. Po tym moim pierwszym spotkaniu z powieścią Keyes zakupiłam wszystkie pozostałe i czytałam, czytałam, czytałam. Do moich najulubieńszych książek z jej tworczości należy "Czarujący mężczyzna". Uważam ją za najlepszą. Chyba wkrotce przeczytam/wysłucham ją jeszcze raz. Dzisiaj, podczas przerwy na lunch, przelecialam sie po sklepach. Zimowe ciuchy mniej lub więcej zniknęły, a ich miejsce zajęły pastelowe, cienkie nowości sugerujące wiosnę. Zauważyłam dwa trendy - jeden na oficera marynarki, a drugi na żołnierza z jednostki "Grom" - pelno bluzek, kurtek, spodni moro. No i teraz zastanawiam się, jak wystroić moją Renée. W czwartek będzie miała urodziny (17 - ste), no i ja teraz latam i szukam czegoś dla niej. Wczoraj bylismy z Ronnym w MediaMarkt, bo dziewczę zażyczyło sobie telewizor do pokoju, bo już nie chce jej sie oglądać filmów na laptopie, jak to czyniła do tej pory. W mieście natknęłam sie na corkę mojej szwgierki - siostry Ronnego. Therese zapytala, czy to prawda, że Paulina wybiera się za mąż. Potwierdziłam, że tak. Chociaż już sama nie wiem, co o tym myśleć, bo przyszli państwo młodzi powiedzieli o tym slubie, ale jeszcze nie wiedzą kiedy i gdzie! Zatem trudno w takiej sytuacji rozsyłać zaproszenia. Przeciez nie można zaprosić gości na: "pod koniec lipca". Podziwiam stoicki spokój Pauliny, bo ja już chodzę w nerwach. W końcu będzie wyglądało to tak, że impreza odbędzie się u nas na trawniku. Ronny śmieje się z tego i mowi, że przynajmniej zrobimy prawdziwe chłopskie wesele. Zapytalam go, jak wygląda takie tradycyjne "chłopskie wesele". A on odpowiedzial, że nie wie. Chyba "Chłopów" będe musiala obejrzeć i zobaczyć jak  wyglądało weselicho Boryny i Jagny. Therese zapytala rownież, czy to prawda, że Natta i Dennis zaręczyli się. I tu trochę zbiła mnie z tropu. Chwilę pomyslalam. "Tak. Chyba tak, ale jakoś nie mają czasu na to, by razem pojechac do jubilera, by Natta mogla wybrać pierścionek". Bo ona powiedziała Dennisowi, żeby jej sam absolutnie nie wybierał, bo nie jest pewna, czy jego wybor pierścionka przypadnie jej do gustu. Moja rodzina jest dosyć dziwna. Jedna corka wkrotce wychodzi za mąż, tylko nie wie kiedy i gdzie, dobrze chociaż, że wie za kogo. Druga podobno zaręczyła się, oglosila to nawet na facebooku, ale pierścionek chce wybrać sama, co pewnie nigdy się nie stanie. A Renee chodzi zakochana w swoim Jensie i kto wie, czym ona nas zaskoczy. Oznajmiła już nam, że Jens jest jej przyszłym mężem. Musi jedynie go oduczyć rozrzucania swoich ciuchów po wszystkich kątach. Przyglądam się moim córkom i stwierdzam, że spokojnie mogłyby zasilić strony kolejnych powieści Marian Keyes specjalistki od literatury z nurtu chick lit. Koniec na dzisiaj, bo to już pierwsza w nocy się zrobiła, a ja muszę kiedyś pospać. Pa!  

sobota, 16 lutego 2013

W muzeum

Jestem właśnie z Pauliną w nowym muzeum. Obejrzałyśmy wystawę malarstwa socrealistycznego z łotewskiej republiki CCCP (ZSRR), a teraz posilamy się w muzealnej kafeterii. Dziecko fundowało.

na muzealnym dziedzińcu


Ona jedna, ich czterech. Pytanie, który z nich jest ojcem dziecka?
Tak naprawdę obraz ma tytuł:
"Przyjaciele pokoju" 1950 rok, Semjons Gelbergs
ci przesympatyczni i uśmiechnięci panowie w mundurach karmią gołąbki


widok z szóstego piętra muzeum, na którym znajduje się ta soc-realistyczna wystawa


znany motyw, prawda?
Jest to obraz przedstawiający zdarzenie z końca drugiej wojny światowej, konkretnie 8 maja 1945 roku
gdy armia czerwona zdobyła Drezno. Z pomocą ekspertów sztuki przeszukano zbiory malastwa. Szukano dzieł Van Dycka,
Rembrandta, Rubensa, Tintoretto, Velasqueza, Vermeera, Poussina, Caravaggio i Rafaela.W sierpniu tego samego
roku przetransportowano dzieła tych malarzy do Związku Radzieckiego.
Zbiory wróciły do Drezna w 1955 roku. Po inwentaryzacji dzieł w Dreznie stwierdzono, że brakuje 987 obrazów, według Sowietów był to efekt wandalizmu dokonanego przez samych Niemców.
Ten obraz "Uratowana Madonna" namalował Mihails Korneckis w 1984-85 roku


ta piękna rzeźba, to moja Paulina


po prawej stronie  - zamarznięta rzeka






sowiecka mitologia w łotewskiej sztuce i ja


Västerbottens - Kuriren



W takim oto miłym otoczeniu spędzam mój wieczór
Własnie obejrzalam film "Amen" francusko - amerykańsko - i jeszcze jakiś  i stwierdzam, że dobrze zrobiłam oglądając go, bo od dłuższego czasu jakoś nic dobrego w żadnej z telewizji - szwedzkiej czy polskiej - nie widziałam. Słowa - klucze: Kurt Gerstein, Cyklon B, obozy koncentracyjne, eksterminacja Żydów. Film przygnębiający, prawdziwy i tragiczny. Polecam.
Oprócz deszczu meteorytów nad Rosją, to wiadomość numer 1, ostatnie dni w mediach poświęcono abdykacji papieża i koninie, która udawała wołowinę czy wieprzowinę. Po filmie chwyciłam za naszą regionalną gazetę Västerbottens - Kuriren. Gazeta była dzisiejsza, więc o meteorytach nic w niej nie było, za to sprawę koniny przedstawiono tak:




Ja sie nie przejmuję tą koniną, bo ja nie kupuję mrożonych obiadów, tylko gotuję je sama od początku do końca. Zatem rżeć nie będę. Zobaczymy czy jacyś inni w mieście, konsumenci "koniny" zarżą. Dodatkiem do końskiej afery był njus, że nawet mięso z osłów zastąpiło wieprzowinę i zasiliło mrożonki w sklepach. Czy ci, którzy je jedli mają jakiś powód do obawy? Zdjęcie poniżej lasagne firmy Findus krąży teraz w sieci. Gdyby konie umiały czytać, hmm. 

Gdy już jestem przy mięsie, to musicie wiedziec, że calkiem niedawno, bo w październiku, byla tu inna afera, o ktorej nawet filozofom się nie śniło. Czy slyszeliście o tym, że mięso można...farbować? Otóż farbowano na czerwono polędwicę wieprzową i sprzedawano jako polędwicę wołową, ktora jak powszechnie wiadomo jest dużo droższa Mięso bylo importowane z Węgier, ale krojone na częsci i pakowane w Szwecji, więc nie jest calkiem wiadomo, w ktorym momencie wstrzykiwano w mięso jakieś barwniki. Wyliczono, że 70 ton farbowanego mięsa trafiło do szwedzkich żołądków.  Oczywiście jakiś bardziej rozgrnięty konsument zaalarmował media, gdy podczas smażenia tej malowanej polędwicy zrobiło się czerwono na patelni.
Inną wiadomością, którą wyczytalam w gazecie była informacja na temat papieża, ale tego następnego. Informacja napisana jak zwykle, gdy o katolikach jest mowa, bardzo sympatycznie. A mianowicie, że "największe szanse na papieża ma Peter Turkson, ktory ma 64 lata i pochodzi z Ghany. Ale ktokolwiek by to nie był, to mamy nadzieję, że nie był w Hitlerjugend i nie głosił, że kondomy przysługują się rozprzestrzenianiu aids". Mój komentarz jest taki: Szwedzi ciągle myslą, że reformacja jeszcze trwa. Reformacja zapoczątkowana przez Luthra. Żebyście Wy wiedzieli jakie kubły pomyj szwedzcy internauci wylewają na katolików, Watykan i papieża na różnych forach. Aż sie wierzyć nie chce, ze ci ludzie edukowani byli w szwedzkich szkołach. Szwedzka szkoła ma wyraźnie sformułowane wartości i zadania szkoły, ktore sa podstawą i fundamentem edukacji. Oto fragment: Szwedzka szkoła ma wychowywać "zgodnie z etyką, która jest prowadzona/zarządzana przez chrześcijańską tradycję i zachodnieuropejski humanizm" lub "Szkoła ma przekazać i zakorzenić respektowanie  praw czlowieka" do praw człowieka m.in. zalicza wyznanie religijne. Trzeba przyznać, że szkole wyjątkowo się udało to wychowanie w duchu tolerancji i zgodnie z etyką , hmm chrześcijańską. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w Szwecji obchodzi się Walentynki, skoro jest to dzień świętego Walentego?Niestety, nagonka na katolików potrwa jeszcze do wyboru nowego papieża. Potem ucichnie, ale zerwie się ponownie do lotu, gdy tylko coś skandalicznego stanie się w kręgach katolickich.
Trzecia wiadomość to kłotnia. Kłótnia między kobietami, o! A pokłociły się podczas pracy nad projektem utworzenia Muzeum Historii Kobiet w Umeå. Nad rzeką w mieście wyrósł piękny, wielopiętrowy budynek i w nim znajduje się muzeum. Ktoras jego część ma być przeznaczona na to muzeum historii kobiet. Teraz, przez te kłotnie, projekt przedłuzy się i nie zostanie zakończony w przewidywanym terminie, bo szefowa projektu rzuciła pracę. Mój komentarz: poprzez swoje kłótnie kobiety już zaczęły tworzyć historię tego miejsca. Powinni to uwiecznić w postaci powiekszonej fotokopii pożegnalnego listu szefowej, ktora pokłociła się z drugą szefową. Tak to jest, gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Tu były tylko dwie i też nic z tego nie wyszło, a projekt już pochłonął 8 milionów koron.         

piątek, 15 lutego 2013

Zakończenie Walentynek

Moi przemili czytelnicy i moje fascynujące czytelniczki to dla Was ode mnie:

Dziękuję za odwiedziny i chwilę Waszej rozmowy:)

czwartek, 14 lutego 2013

Egzamin

Moja ukochana córka zdała przed chwilą egzamin z myślistwa. To jest dopiero dziewczyna! Paulina! Szampan już się chłodzi! Na ten SMS czekałem z niecierpliwością. Tra-ta-ta-tam!!!

SMS

Muszę się pochwalić. Miałam cudowny dzień. Dostałam walentynkowego smsa od mojej kochanej Pauliny. Aż mi się łza zakręciła w oku

Kilka godzin przed Walentynkami

Wczoraj nie byłam za bardzo zaangażowana w sprawy mojego bloga, bo pracowałam jak mrówka i najnormalniej w świecie nie miałam czasu, by w spokoju przeczytać komentarze. Szkoda, bo dyskusja nabrała rozpędu, a nawet zaogniła się, co należy to rzadkości tu na moich pokojach. Pracę skończyłam około godziny 17.30, a do domu trafiłam o 18.30. Byłam sama. To znaczy prawie sama, bo psina i kocina były w domu. Samochód zaparkowałam w garażu, pies szalał za drzwiami. Otworzyłam, a ona wypadła jak torpeda i zwiała na zewnątrz, bo przecież nie zdążyłam zamknąć drzwi garażowych. Wyjrzałam za nią w ciemność, resztkami sił zawołałam: "TILDA" i tak sterczałam przed garażem. Wydawało mi się, że całą wieczność. W końcu wyłoniła się i wreszcie mogłam z siatkami, z laptopem, torbą przekroczyć próg części mieszkalnej domu. Wszystkie te siatki i torby postawilam na sofie w kuchni włączyłam tv, zdjęłam kurtkę i buty i rozwiesiłam się na krześle. Chwilę popatrzyłam w ekran, nic do mnie nie docierało, bo byłam i potwornie zmęczona i potwornie głodna. Siły kompletnie mnie opuściły. Wrzuciłam do garnka z gotującą się wodą dwa motki tagliatelle i czekalam aż się ugotują. W lodowce znalazłam dwa słoiczki z pesto - jedno  to pesto z wysuszonych na słońcu pomidorów, a drugie z bazylii. Na dolnej pólce wymacałam rownież coś zapakowanego w sprasowaną folię. Okazało się, że był to kawalek wędzonego łososia. Co prawda data do spożycia minęła ponad mięsiąc temu, no ale skoro łosoś był próżniowo pakowany, to powinien być dobry. Otworzyłam paczkę, zapachnialo normalnie, spróbowałam. Stwierdziłam, że jest okej, a nawet bardzo smaczny. Poszarpałam go na kawałki i wrzuciłam do moich taglitelle wymieszanych z pesto obojga płci. Zjadłam i jak widzicie, przezyłam. O godzinie 20.00 stwierdzilam, że po tak smacznym jedzonku położę się na sofie i sobie poczytam. Jakiś relaks w końcu mi się należał. Wyłączyłam tv. Zapanowała absolutna cisza. Wygodnie rozłożyłam się wśród poduszek na sofie i...zasnęłam. Nagle obudziłam się. Byłam przerażona, bo nagle odkryłam, że jestem w ciuchach, leżę na sofie, a nie w sypialni. Gorączkowo zaczęłam szperać w mozgu, czy to jest poranek, noc, wieczór, jaki to dzień tygodnia? Złapałam za leżącą na stole moją linę życia - komórkę. Godzina była 02.13! Chwilę (jakieś 15 minut) zastanawiałam się, co mam teraz zrobić. Postanowiłam wziąć prysznic. Urządziłam sobie prawdziwe SPA. Około godziny czwartej (w nocy) byłam już wysuszona, zabalsamowana i z ładną fryzurą, no i przebrana w koszulę nocną. Tilda nie miala pojęcia, co się dzieje. Krążyła nerwowo wokół moich stóp. Zawinęłam się w kołdrę puchową i wyszłam z nią przed dom. Po 15 minutach czyli o 04.15 zrobiłam sobie kawę, ktorą zresztą wypiłam. Tuż przed piątą położyłam się do mojego normalnego łóżka. Budzik nastawiłam na 7.15. Nie mogłam zasnąć, w myślach zastanawiałam się, co ubiorę na siebie do pracy. A może śliwkowy sweterek, a pod sweterek liliową tunikę zakończoną koronką vintage i do tego czarne dżinsy, a może długi (przed kolana) miękki sweter koloru grafitowego, robiony dziurawym ściegiem z włochtej jakiejś wełny i rozpinany z przodu i do tego swetra gładką, białą tunikę? Musiałam rowniez w myślach zlokalizować, w ktorej szafie wymienione wyżej częsci garderoby się obecnie znajdują. Zegar w kuchni złowieszczo wybil godzinę 5.30. "Cholera! Cholera! Cholera!" - myślałam - "kiedy ja w koncu zasnę?!?!". I zasnęłam, ufff. O godzinie 6.15 wkroczył do sypialni Ronny z tacą, no i resztę juz znacie. Po słodkim śniadaniu wstalam z piaskiem w oczach i bólem głowy. Czy mozna mieć kaca po tagliatelle z łososiem i pesto?
W pracy, o dziwo, wcale nie bylam zmęczona. Na szczęscie rano mielismy zebranie i jedynym moim zadaniem bylo siedzieć i słuchać. Zebranie dotyczyło oszczędności i cięć. Po zebraniu kawa i cukierki, tym razem. Okropne serca żelkowe. Sama chemia poza prawdziwą żelatyną ze świńskich nóżek. Czy wegetarianie wiedzą, że wcinając żelki wcinają trochę wieprzowiny?     

"świńskie" żelki w dodatku w kształcie serca


fragment naszej kuchni w pracy. W tle termosy napełnione kawą na koszt firmy.
Ja zrobiłam swoją własną kawę, w ramach oszczędności, o której szefostwo mówiło na zebraniu.

Walentynki

Jak to dobrze mieć męża, który kończy pracę rano! Dzisiaj przyniósł mi do łóżka takie oto śniadanie! Dobry znak, bo to w końcu Dzień Zakochanych. No, nie?

niedziela, 10 lutego 2013

Ostatki

No i karnawał chyli się ku swojemu końcowi. Najwyższy czas na podsumowanie tego zabawowego okresu, który zaczął się 6 stycznia.  A więc:
- ilość hucznych zabaw: 0
- ilość imprez towarzyskich: 0
- ilość odwiedzin u znajomych: 0
- ilość proszonych obiadów: 0
- ilość wydanych obiadów: 0
- ilość zjedzonych pączkow w Tłusty Czwartek: 0
Super! Aż sie zastanawiam, czy ja przypadkiem w jakiejś ascezie nie żyję. Nie kochani, ja po prostu jestem kobieta pracującą. A gdy tydzien pracy mija, to ja musze w ciągu week-endu pozbierać się, odnowić biologicznie, by od poniedzialu zacząć stawiać czoła nowym wyzwaniom jak stachanowiec. W telewizji oglądam migawki z karnawału w Rio, no i cóż, mogę tylko westchnąć. Te pióra, ta samba, a przede wszystkim klimat - lato, gorąco! W takich okolicznościach człowiek od razu budzi się do życia. W moim tutejszym klimacie zapadam w śpiączkę. Gdyby nie praca, to ja bym chyba ciągle tu spała. Proszę jednak nie myśleć, że biadolę nad swoją dolą. Odbiję to sobie kiedyś i nawet wiem, kiedy. W lecie! Bo muszę powiadomić Was, że tu u mnie w rodzinie zaczynają bić już dzwony kościelne na ślub! Nie mój, tylko mojej Pauliny! O przygotowaniach będe pisać, gdy takowe zaczną się dziać. Na razie para odwiedziła katolickiego księdza. Mimo, że Mikael jest
ochrzczony w kościele luterańskim, to nauki przedmałżeńskie nie ominą ich. Będą mieli aż 3 spotkania z nim. A wracając do karnawału, to z Pauliną robiłyśmy dzisiaj faworki. Dochodzi pólnoc i wszystkie faworki zostały już zjedzone.
Paulina w pozycji á la Napoleon frytuje faworki

a tu proszę karnawałowe pyszności
Czyli nie jestem nudziarą, tylko bawię sie na swój sposób. Ciekawa jestem, ile kilometrow musze przebiec na bieżni, by spalić ten chrust. Dobrze, że je sie je tylko raz w roku. W Szwecji zamiast Tłustego Czwartku jest Tłusty Wtorek i wtedy wcina się semle. Kto wie, kto wie może upiekę je jutro wieczorem. W nich z kolei znajduje sie grzeszna ilość bitej śmietany i marcepan. Ronny przyniósł mi raz na śniadanie kawę i zakupioną semlę.
A teraz zwijam się do łóżka, bo tam Agata już na mnie czeka;)
Pieter Bruegel, Walka karnawału z postem, 1559

Uwielbiam malarstwo Bruegla. Na jego obrazach tyle się dzieje! Każda scenka to osobna opowieść. Dla ciekawych analizy treściowej obrazu doczepiam link, proszę tylko kliknąć.

sobota, 9 lutego 2013

Las rzeczy a każdy pies z innej wsi

Szperając w starych papierzyskach trafiłam na takie oto zdjęcie:
Popatrzyłam, stwierdziłam, że ta ja jakieś kilkanaście lat temu i pobiegłam do lustra. Załamałam się, bo ona na zdjęciu i ja w lustrze to dwie różne osoby. Nie muszę chyba zaznaczać, że ta w lustrze, jest nadgryziona poważnie zębem czasu. Nadgryziona, to i tak łagodnie powiedziane. Nadszarpnięta - bardziej odpowiada rzeczywistości. Ta na zdjęciu ma tu, sądząc po obecności małej Natty za moimi plecami, 30 + lat, a ta w lustrze umiejscawia się w przedziale wiekowym między 40 a śmiercią. Doznałam wstrząsu patrząc na swój wizerunek i aż sama nie mogłam uwierzyć, że to ja. Co jednak życie robi z człowieka! Straszne! Pokazałam Ronnemu i zapytałam, co to za jedna, a on odpowiedział, że wydaje mu się, że to chyba ja. Poznał mnie (tak stwierdził) po okularach (takie były kiedyś modne), he, he, he. Czasy glamour minęły bezpowrotnie i teraz trzeba się ogarnąć i nie patrzeć w lustro. Tyle w temacie.
Przed chwilą wpadla do nas Natta. Z dwiema potężnymi siatami wypelnionymi...brudnymi naczyniami.

 Nie posiada w domu u siebie czegoś takiego jak zmywarka do naczyń, zatem gdy juz nie ma czystych talerzy, kubkow, szklanek, sztućców, garnków, to przywozi nam te brudne, wstawia do maszyny i tak oto zmywa. Jej chłopak Dennis jest mimo młodego wieku, jakiś nienowoczesny. On nie zmywa naczyń! To zadanie należy według niego do zmywarki albo kobiet. Nie wiem, czy to jest jakiś bunt z jego strony przeciwko pomysłom gender i ruchów feministycznych? Koniecznie muszę go o to zapytać, gdy tylko pojawi się w polu mojego widzenia. Natta z kolei jest bardzo nowoczesna i nie zamierza wykonywać robót tzw. typowo żeńskich zatem pakuje brudne gary i przywozi je do nas. Brudne naczynia zbierają sie u niej tak przez tydzien, no i w sobotę nasza zmywarka chodzi kilka razy. W zeszlym tygodniu Paulina była u nas w domu, gdy Natta nadjechała ze swoimi naczyniami. Zdumiona Paulina spytala, czy ona w takim razie też może swoje gary do nas przywozić? I stwierdziła, że ani ten Dennis nie jest antygender, ani Natta nowoczesna, tylko obydwoje są po prostu leniami. Dennis kupił odkurzacz wieloczynnościowy, z tysiacem różnych szczotek i szczoteczek za cale 18 tysięcy koron, żeby jak powiedział: "Nathalie dobrze się sprzątało". Gdy to usłyszałam, to o mało się nie przewróciłam. Jaki troskliwy! Ja Wam powiem, jak dziala to równouprawnienie. W pracy działa, bo gdyby tylko ktoś zechciał kogokolwiek dyskryminować z powodu niewlasciwej plci, to ściągnąłby na siebie mnostwo kłopotów, prawo po prostu tego zabrania. Ale w domach tu na północy Szwecji, zwlaszcza na wsiach jest dosyć jasny podział na to, co kobiece, a co męskie. Na południu Szwecji oczywiście wszyscy są na wskroś nowocześni i podążają truchtem za wszystkim nowym. To, ze tu trafiaja sie wyjątki wśród mężczyzn, ktorzy bez gadania przyjmują na siebie "kobiece" obowiązki nie czyni z tego północnego społeczeństwa równouprawnionego w nowoczesnym pojęciu tego słowa.
Podzial na role w zwiazkach na północy wygląda tak:
wlasnie przyszło to do mnie na facebook
(motocykl dla niego, motocykl dla niej)
jakby czuli, ze akurat piszę o tym.
Sick Retarded Swede XXX na fb dostarcza takich informacji.
 
Oni też opublikowali na fejsie apel do młodzieży:
Młodzieży!
Czy już macie dosyć wysłuchiwania ględzenia waszych idiotycznych rodziców?
Zróbcie coś teraz!
Wyprowadźcie się z domu! Załatwcie sobie pracę!
Płaćcie swoje wlasne rachunki...
Podczas, gdy jeszcze możecie
wszystko!
    O zmywaniu naczyń przez młodzież nic tu nie napisali.      

czwartek, 7 lutego 2013

Gender w rodzinie

Dlaczego w tym nowoczesnym i równouprawnionym świecie dzieci zwracają się głównie do matki? Proszę bardzo, oto typowy podział w rodzinie. Gdzie do cholery podział się ten gender? Do pola "mama" prowadzą strzałki, z różnymi żądaniami i pytaniami:
- chodź tu!
- czy jedzenie jest już gotowe?
- czy dostanę...?
- nie mogę znaleźć...
- nie mogę zasnąć
- jestem głodna / głodny!
- czy mój sweter jest wyprany?

Te same pociechy mają tylko jedno pytanie do ojca (pappa):
- gdzie JEST MAMA!?

Szkolenie

Siedzę w tej chwili na szkoleniu w pracy. Fajnie, szkoda tylko, że opłata za parking do godziny 16 - stej trochę mną wstrząsnęła.
Wykład mało imponujący, nie daje mi nic nowego. Przerabiałam to już na uniwerku. Zatem siedzę i marzę o tym, co widać na drugim zdjęciu.



środa, 6 lutego 2013

Terapia

Siedzę i dumam o czym tu napisać, bo w moim życiu nastąpił jakiś chwilowy zastój. Rano, od poniedzialku do piatku, wstaję i szykuję się w pędzie do pracy. Nigdy nie wstaję wczesniej, by dojść do siebie, spokojnie wypić kawę, zjeść po ludzku śniadanie. Wolę poleżeć dłużej w łóżku kosztem tych wszystkich drobnych przyjemności. A następnie zwlekam się i wszystkie te wyżej wymienione czynności robię w wariackim pędzie. Kawę wlewam w siebie jednym haustem, podczas dopinania bluzki, czy innej części garderoby smaruję masłem kanapki, ktore pakuję do torebki foliowej i wciskam do torby. W samochodzie zjadam śniadanie. Następnie zaczyna sie gonitwa typu "biega, krzyczy pan Hilary, gdzie są moje okulary" itd, gdy juz je znajdę, to szukam moich dwoch pierścionków, ktorym chyba nogi wyrastają w nocy, bo rano nigdy nie leżą tam, gdzie je wieczorem położyłam. Jadę do pracy i po prostu pracuję. Do domu wracam kompletnie zmęczona. Zmęczona nie tylko pracą, ale i tą zimą. A zima juz powoli zaczyna mnie wnerwiać swoją wszech ogarniającą białością. Zwykle przechodzę dwa kryzysy podczas tej pólrocznej zimy. Właśnie nastąpił pierwszy. Kilka dni i  psychicznie się ogarnę. W ramach szybkiej terapii kupiłam sobie nowe perfumy, które nie tylko uwiodły mnie zapachem, ale też opakowaniem. Flakon jest uroczy.
Wonderstruck / Taylor Swift
Wstapiłam również do księgarni w poszukiwaniu nowości. Zamiast nowości znalazłam staroć - Truman Capote Śniadanie u Tiffany'ego. Tak, tak, tak muszę podobnie jak Holly (główna bohaterka) przenieść się w marzeniach do innego wykwintnego i modnego świata.


kupiłam rownież wiosenne akcenty na stół - 6 zielonych podkładek i bieżnik w beżowe paski


Holly marzyła przed wystawą eleganckiego sklepu jubilerskiego Tiffany, a ja zaczęłam marzyć, gdy popatrzyłam na piękne sandały anno domini 2013 Louisa Vuitton'a:


i uważam, że jak najbardziej jestem ich warta. Gorzej z ceną - 6 200 koron (3013,95 PLN), która nie jest adresowana do mnie, hmm. Chyba będę jednak musiała zaparkować przed Ecco lub na ellos.se, tylko czy Ecco ma takie śliczne koturny? 




sobota, 2 lutego 2013

Pod schabowym kotletem

Dzisiaj dałam sobie spokój z polityką. No, w końcu ile można na tych polityków patrzeć, czy też słuchać? Pół dnia skupiałam swoje myśli na tym, co zrobić na obiad. I to w dodatku takiego, żebym za długo nie stała przy kuchni i żeby samo się robiło. No i wymyśliłam. Kotlety schabowe. Ale zupelnie inaczej niż po "staropolsku". Nie miałam chęci w nie walić, ani potem panierować i stać nad patelnią. Poza tym takich kotletów jak mój tata robi, nie robi nikt. Nawet ja. Te moje jakoś mniej mi smakują. I w dodatku tłuszcz strzela z patelni podczas smażenia i potem jeszcze trzeba czyścić kuchenkę. Nie, stanowczo nie! Schab był w jednym kawałku, bez kości. Kupiłam taki, bo myślałam, że wywiercę mu dziurę, którą zapcham suszonymi śliwkami, ale zmieniłam zdanie. Chciałam zjeść coś nowego. Schab leżał na desce i patrzył na mnie, a ja patrzyłam na niego i dumałam jak się do niego dobrać. Pokroiłam go na plastry, no i zrobiłam tak:

obsmażyłam z dwóch stron

wyłożyłam do brytfanny, posoliłam i popierzyłam

na patelni podsmażyłam pokrojone pieczarki (polskie), ktore potem odłożyłam na talerz, a na patelnieę wrzuciłam pokrojoną cebulę i czerwoną paprykę. Smażyłam je na oleju. Na koniec dodalam odłożone na talerzu pieczarki i wymieszałam. Sól i pieprz do smaku.

mieszaniną z patelni przykryłam kotlety
w osobnym garnuszku podgrzałam śmietanę (ok. 300 gram), taka lejącą, ja dałam sojową. Dodalam dwie łyżki founde z kurek. Founde to taki gotowy kupiony zawiesisty stężony sos, ktory w małych ilościach dodaje się do potraw. Coś jak magi. Jesli takiego founde w Polsce nie ma, to mozna dodać kostkę grzybową, ale na taka ilość śmietany, chyba tylko pół kostki. Taki wymieszany i sos wylałam na kotlety i wstawilam do pieca na 175 stopni na 45 minut.
 Gdy kotlety siedziały w piecu, to ja wyszłam na spacer z Tilda, bo akurat słońce wyszło.
mój dom skąpany w słońcu
na drodze przed domem Tilda pędzi z prędkością światła

 

przeszłam sie sosnową aleją

 
 i dotarlam do domu, w ktorym mieszka Natta
 
po powrocie do domu, wyjęłam z piekarnika takie oto danie, ktore podalam z ziemniakami i sałatką z pomidorów, ogórka i lodowej sałaty z dodatkiem mozzarelli.
 
 
 
Obiad był smaczny, a kotlety soczyste. A ja zadowolona z siebie!