piątek, 27 lutego 2015

Kosmopolityczne urodziny i terapeutyczne gorzkie żale

Nareszcie nadszedl czas na wytchnienie. Dzisiaj po południu rozpoczęłam urlop, ktory będzie trwał przez caly następny tydzień. Pogoda jest beznadziejna - wieje, pada deszcz na przemian ze sniegiem. Ale to nie szkodzi. Ja mam moje ksiązki i o jedynym o czym marzę, to święty spokój. Jestem generalnie psychicznie wymęczona, a fizycznie jakaś nakręcona. Przedwczoraj mialam bardzo przyjemny powrot z pracy do domu. Wkroczylam obladowana siatami z zakupami, nogą zamknęłam drzwi, weszlam do kuchni a tam jedyni obecni w tym czasie odspiewali mi "Sto lat" w wersji szwedzkiej. Stół wyglądał tak:

  
Po rozpakowaniu prezentow (wino, czekoladki, bilety do opery na Wesele Figara) , wypiciu kawy i zjedzeniu torta połozyłam się na chwilę w celu odnowy biologicznej. W tym czasie Paulina stała przy garach i tworzyla obiad, ktory, jak się potem okazało, bardzo włoski i bardzo smaczny z makaronem też przez nią wyprodukowanym.

Włoski obiad, niemieckie wino Moselland Organic i belgijskie czekoladki. A jutro austriacko- (Mozart) francuska (Pierre Beaumarchais -sztuka) opera. I tak właśnie wygladają światowe urodziny. jestem kosmopolitką.
Dzisiaj odwiedziła mnie z życzeniami stu lat życia i nieustającego zdrowia moja przyjaciółka, też Joanna. Jak stwierdzila, zdrowie to to w naszym wieku priorytet. Nie widziałyśmy się od dawna. Tym razem ja zrobiłam obiadek. Łosoś z pieca z moimi ziemniakami i sałatką. Byłyśmy tylko my dwie. Stara przyjaźń jednak nie rdzewieje. Bardzo sie za nią stęskniłam i jej wizyta wielce mnie uradowała. Ostatnio i ona i ja czujemy się psychicznie zdechłe. Nie ma lepszej terapii jak wspólny posiłek suto okraszony narzekaniem na cały świat. Naprawdę! Napisałam to bez cienia i nuty ironii. Nie ma to jak usiąść i wynarzekać się do dna. Nagromadzone wielarstwowe pokłady gorzkich żalów ruszyły wartkim strumieniem, a dotyczyły wszystkich aspektów życia od chorej światowej polityki, po lokanych dygnitarzy, ogłupianie społeczeństwa, o quasi wolności, o poprawności politycznej, która jest już normą w życiu społecznym i zawodowym, a jednocześnie niejakim glejtem czy cyrografem do spokojnej egzystencji. Nie pocieszalysmy się,  tylko wyliczałyśmy wszystkie nasze bolączki przy jednoczesnym przytakiwaniu sobie nawzajem, że tak - mamy rację, że narzekamy, że mamy rzeczywiste powody, że czujemy się zawiedzione, że mamy całkowite prawo, by być zgorzkniałymi, rozgoryczonymi, nieukontentowanymi. Wzajemne zrozumienie i potwierdzenie okazały się jak ciepły przyjemny prysznic, który obmył nasze dusze i zaprowadził w nich ład uspokajając przy tym wewnetrzne rozdygotanie. To spotkanie okazalo się wspaniałą kuracją. Nie dawalysmy sobie kabotyńskich porad w stylu "patrz pozytywnie", bo byłoby to tylko kolejną hipokryzja i obłuda. Spotkałyśmy się również na skajpie późnym wieczorem. Joanna podziękowała mi, a ja jej za ten dzisiejszy katharsis i stwierdziłyśmy, że obydwie tego bardzo potrzebowałyśmy. Tak, prawdziwa przyjaźń ma to do siebie, że niczego nie trzeba udawać i jest gratisowa, w przeciwieństwie do wizyty u psychoterapeuty.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Radość o poranku

Rano, nawet moj budzik nie zdążyl zadzwonić, bo obudzilam sie przed nim. Chwyciłam za telefon i weszłam na Onet, by dowiedzieć się, który film nieanglojęzyczny otrzymał Oscara. A tam radosna nowina!!! Z łóżka wyskoczyłam jak wystrzelona z procy. Pognałam do kuchni, by włączyc telewizor i wstawic wodę na kawę. Kawa z dodatkiem TAKICH wiadomości podzialala na mnie wręcz narkotycznie. Poczułam nagły przypływ energii, nawet zaczęłam coś tam sobie pod nosem podśpiewywać. Do łazienki nie człapałam, tylko frunęłam. Radość o poranku! Nawet pies się zdziwił, co ja takie piruety robię przed lustrem. Nic mnie tak nie cieszy jak sukcesy Polaków i Polski. No, nacjonalistka się ze mnie zrobiła. Na widok minus 14 na termometrze machnęłam tylko reką. O mało nie spóźniłam się do roboty przez te moje gejzery radości, bo patrzylam zauroczona  na przemawiającego Pawlikowskiego. Jaki fajny facet! Taki niepokorny i chodzacy wlasnymi drogami. Facet, którego nie da sie sformatować, taki niezależny i taki ...wolny, a jego Ida to majstersztyk! Wziął trudny temat i podał go poetycko.
Łaknę więcej tego typu wiadomości, bym w ich cieple  mogła grzać moją obolałą duszę.
W prasie przeczytałam, że Rosjanie są zawiedzeni, że ich film nie dostal tej nagrody i skomentowali to jednym zdaniem, że "Lewiatan okazał się niekoszerny", a zdrugiej strony poczytalam jakąś polską prasę prawicową, to tam z kolei na ich stronach panuje czarna rozpacz z powodu Oscara dla tego "antypolskiego" filmu i nawet tytuł troche przerobiono z "Ida" na "Żida". Nie pojmuję, co tym ludziom dolega.
Teraz za oknem szaleje zawieja, sypie śniegiem, ale takim drobnym. I tak troche martwię się tym, że Ronny jest na trasie w taką noc.
Musze kończyć, bo chce zadzwonić do niego, jak tam mu idzie w pracy. Pa!

niedziela, 22 lutego 2015

Co zostało z tamtych marzeń?

Dziwna była ta niedziela. Słońce świeciło, zaliczyłam dwa spacery, śnieg pod butami chrzęścił, z daleka i bliska dochodził warkot skuterów. Każdy w zasadzie robił, co chciał. Chłopy udały się do lasu, ja poczytałam, wstawilam obiad, poprzeciągalam się, nigdzie mi się nie spieszyło i mimo tych przytulnych i miłych momentów czulam się i w dalszym ciągu czuję się jakaś rozbita, niepewna, tęskniąca za czymś. Moi rodzice pojechali do wód, czyli sanatorium na południu Polski. Zadzwonili do mnie po południu z...Pragi. Chodzili sobie po moście Karola, praskiej starówce aż zacumowali w jakiejś knajpce na obiad. Siedząc nad kuflami piwa i jakimś smażonym serkiem czekali na ciepłe danie. I wpadli na pomysl, by zadzwonić do mnie. Zazdroszczę im, że sa na emeryturze, że jeżdżą sobie to tu, to tam, a ja w tej chwili jestem pewna, że nie dożyję do emerytury. Czuję się przybita, "jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca". Nie wiem, co mi dolega. A jeszcze dzisiaj wysłuchałam kazania na Polonii, w którym ksiądz wygłosił krotkie, ale bardzo treściwe przesłanie o życiu. Życiu, które jest podróżą. Nic nowego, wszyscy to wiemy, ale nagle poprosił, byśmy zastanowili się czy nam się drogi w dążeniu do celu nie poplątały, czy przypadkiem nie straciliśmy celu z celownika, czy w zwykłym codziennym życiu wypełnionym w większości problemami nie zapomnieliśmy dokąd zmierzamy. Wyjście z trudnych sytuacji życiowych nazwał wyjściem z Egiptu i dalszą podróż wędrówką do Ziemi Obiecanej. Zapadlo mi to kazanie w umysł i serce. Zaczęłam stawiać sobie te pytania i zauważyłam, że mam problemy ze znalezieniem odpowiedzi na nie. Może to mnie tak dziwnie nastraja? Chociaż czy nie może być tak, że celem jest sama podróż, droga? Patrzę na te moje życie i widze, że niewiele jest w nim z moich młodzieńczych marzeń o życiu doroslym. W zasadzie nic nie jest takie. Wszystko miało być inaczej. Może poza jedną rzeczą. Jako nastolatka obwieściłam moim koleżankom podczas naszych wieczorów panieńskich, że gdy będę dorosła, to kupię sobie volvo. Wtedy nawet nie bardzo wiedzialam jak takie volvo wygląda, ale nazwa mi sie podobala. No i kupilam sobie. Marzyło mi się wtedy dwoje dzieci - dziewczynka i chłopiec. dzieczynka miała miec na imię Linda, a chłopiec...Napoleon. Mam trzy dziewczyny, żadna nie jest Lindą, a chłopiec nie pojawił się chyba ze względu na imię, ktore chciałam mu nadać. Plany na życie często zmieniałam, więc już nawet nie wiem, jakie miałam. Chciałam być podróżnikiem - archeologiem, takim w stylu Indiana Jones, zakonnicą, policjantką, mikrobiologiem, aktorką, historykiem sztuki, detektywem, reporterką, piosenkarką estradową, akrobatką cyrkową i chciałam tańczyć w teatrze rewiowym Folies Bergére w Paryżu

    lub chociaż pracować w barze Folies Bergere jak ta pani tu powyżej na obrazie Maneta

Żadne z tych powyższych marzeń nie spełniło się. Poza jednym marzeniem nie znalazłam się nawet w pobliżu do ich spełnienia. Wylądowałam na uniwerku w Gdańsku z nadzieją, że jeszcze zdążę zrealizować któreś z powyższych marzeń, bo przecież miałam być wiecznie młoda i mieć całe życie przed sobą. A potem przeprowadziłam się do kraju, o którym nigdy nie marzyłam. Studia na wydziale historii sztuki w tym nowym kraju miały zbliżyć mnie do wymarzonego zawodu. Historykiem sztuki zostałam, ale nigdy w tym zawodzie nie pracowałam. I już pracować nie będę, chyba że jako muzealny obiekt. Czyli marzenie osiagniete tylko w połowie. Za to teraz  mam służbowy nakaz być gender entuzjastką, nie wolno nic i nikogo krytykować, bo zostanie mi wytknięta jakaś fobia. Mam kury, jeżdżę na skuterze, chociaż nie cierpię tego typu rozrywki, bo te skutery śmierdzą spalinami i przeraźliwie hałasują. Muszę znosić ciemności i pół roku trwającą zimę. Wmawiam sobie, że lubię tę porę roku, najgorzej jednak wychodzi mi to w kwietniu, kiedy mnie już prawie szlag trafia na widok śniegu. Mogłabym tak dłużej wymieniać. Podsumowując moje życie nie ma nic wspólnego z moimi marzeniami o nim. Wszystko jest jakby na odwrót. I teraz zadaję sobie pytanie czy to los tak chciał, czy może to mnie zabrakło determinacji w realizacji marzeń i planów. Najłatwiej zwalić na los.

A na zakończenie wczorajsze fotki urodzinowe śniadanie



Urodzinowy kulig i kiełbaski na patyku



to jest zamarznięta rzeka, jakby sie kto pytał.
     I żeby nie zwariować, to: "Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krotkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz a także, jesli to możliwe, powiedzieć parę rozsądnych słów." - Johann Wolfgang von Goethe.

I niech "Ida" dostanie tego Oscara, bo to zdecydowanie poprawi mój nastrój! 

sobota, 21 lutego 2015

O Renee, skarpetach i glutenie.

Takim oto śniadaniem rozpoczęliśmy sobotę!



Świątecznie, bo moja mała Renusia ma dzisiaj urodziny! Moja najmłodsza córuś skończyla w nocy o godzinie 00.30 19 lat!
Aura za oknem biało - słoneczna. Młodzież planuje kulig na skuterach - taki multikulti wariant polskiej sanny i grill. Sanna, to drugie imię Renée, ktore figuruje jako imię w szwedzkim kalendarzu, ale dając jej to imię kierowalam się polskim znaczeniem tego słowa oznaczającym przejażdżkę saniami czy drogę usłaną śniegiem. W końcu jest zimową dziewczynką. Także moja ukochana nosi imiona Sanna Renée. 
A wczoraj, hmm, cóż, zwlokłam się do domu pod wieczór po całodniowej konferencji. Przyjechała do nas też Paulina ze swoim wikingiem i z Tilda, ktora ostatnio pomieszkiwała u nich, z powodu swoich kobiecych okresowych przypadłości. Niestety te okresowe przypadlości jeszcze się nie skończyły i nasz biedny Nemo szaleje z namiętności. Odseparowaliśmy psy i cierpiący Nemo stoi, leży i zawodzi pod drzwiami, za ktorymi znajduje się Tilda. Wracając jednak do konferencji to przed lunchem sluchalismy róznych mądrych ludzi głoszących wesołą nowinę, a po lunchu odbyły się warsztaty, ktore tu nazywają po angielsku - workshop. Zdziwiłam się, gdy wśród sluchaczy zobaczylam koleżanki, ktore już rok temu przeszły na emeryturę. Czy emerytura jest tak tragicznym momentem w życiu człowieka? Niebywałe! Mojej mamy emerytki nikt nigdy na świecie nie zaciągnąłby na jakąs konferencję zorganizowaną przez jej byłą pracę. Parę słow chce też poświęcić lunchowi. Lunch odbywał sie w jadlodajni wybudowanej w zeszlym roku. I chyba przez to, że w dalszym ciągu jest taka świeża i nowa, to wszystkim nam - około 300 osób kazano...ściągnąć buty. Ja zalapalam się na niebieskie foliowe ochraniacze, ktore naciągnęłam na moje obcasy. Patrzylam na te dorosle towarzystwo, studiowalam ich skarpety we wszystkie mozliwe wzory i kolory - przedstawiało się to zabawnie i co i raz parskałam śmiechem. 
Przyjaźni mięzyludzkiej zagrażają rozmowy o polityce, pieniądzach lub glutenie. No, tak własnie glutenie. Przedwczoraj wyslalam na fejsie artykuł, w ktorym powiadomiono, że naukowiec, ktory swoimi badaniami zapoczątkowal modę na dietę bezglutenową, po przeprowadzeniu nowych badań wycofuje się ze swoich odkryć. Jak na zamowienie w polskiej tv wysłuchałam rozmowy ekspertów na temat "szkodliwości" tego glutenu. Szczególnie szkodliwa według nich jest książka jakiegoś amerykańskiego uczonego. O! Własnie ta tu na obrazku:
Bez żadnych skrupułów i zahamowań zmiażdżyli tę książkę określając jej treści jako bardzo złe, absurdalne i szkodliwe dla ludzkości. Na fejsie opatrzyłam info o glutenie komentarzem "Wczoraj szkodliwe, a dzisiaj już nie", no i moje koleżanki zasypaly mnie komentarzami, bo wśrod nich są takie, które stosują dietę bezglutenową. I tym sposobem znalazlam sie w samym środku jakiejś glutenowej dyskusji, zupełnie bezsensownej. Ja tak całkiem do niedawna nawet nie wiedziałam, co to jest ten gluten, bo u nas jak rodzina dluga i szeroka nikt nie miał z nim problemów. Ja w zasadzie napisalam na fb o tym jak jesteśmy ogłupiani przez wylewajaca się rzekę informacji zupełnie spolaryzowanych, jak jedni naukowcy wypluwają z siebie różne wnioski, a za chwilę, albo sami je obalają, albo robią to inni naukowcy. Ja jako osoba wcinająca z ogromnym apetytem bułki, rogale i ciasta i nie mająca konfliktu z glutenem omijam szerokim łukiem naukowe nowinki zarówno te chwalące gluten jak i te potepiające. Nie obchodzi mnie to, co nie musi obchodzić z jakichś tam powodów czy to zdrowotnych czy jakich innych. Nie lubię dowiadywać się w połowie mojego przeżytego życia, że przez tę pierwszą połowę codziennie zatruwałam się wszechobecnym glutenem. Prędzej umrę ze stresu wywołanym takimi informacjami niż zdążę się naprawdę zatruć tą rakotwórczą żywnością. 
Mam jedynie nadzieje, że ten cholerny gluten nie zepsuł moich relacji z bliskimi koleżankami. I jest to jedyny w tej chwili negatywny aspekt glutenu, który w tej chwili zauważam. Gluten źle wpływa na koleżeństwo. A teraz wybieram się na kulig! 

PS. Właśnie przed chwilą na fejsie inna moja koleżanka podesłała artykuł na temat: Imbir lekarski - 5 powodów, dla ktorych powinniśmy jeść go codziennie. No jak myślicie, dlaczego? Już się boję, co nowego i wręcz odrotnego przeczytam jutro na temat imbiru. Polacy przynajmniej mają w Polsce piwo imbirowe. Jedno takie piwo dziennie i stajemy się nieśmiertelni!       

niedziela, 15 lutego 2015

Sprawy kuchenno - małżeńskie


Tra-tam! Oto semle! A nie mowiłam wczoraj, że dzisiaj upiekę semle? No i wywiązałam się z zadania. A jakie one są pyszne! Bez zarzutu. Idealne! Nie tak, jak z tymi pączkami. Jakoś te szwedzkie przepisy wychodza mi lepiej niż polskie. Pod tym berecikiem znajduje się bita śmietana, a pod bitą śmietaną - masa marcepanowa. Bułki są drożdżowe.
Poza tym dzień był mroźny. O 8.50 rano było mnius 20, dwie godziny później już tylko minus 9. A teraz minus 5. Niedziela upłynęła mi na gotowaniu, pieczeniu i czytaniu. Na obiad podałam pieczoną karkówkę nadziewaną śliwkami. Zmienilam jednak przyprawy. Zwykle pieklam ją natartą solą, czosnkiem, pieprzem i majerankiem, ale bez śliwek. Teraz natomiast zastosowałam inne przyprawy - imbir, rozmaryn, sól, pieprz. Wyszło z tego aromatyczne, rozpływające się w ustach aksamitne mięsko. Poezja po prostu. Nie dodałam żadnej cebuli, czosnku, wody.
A na zakończenie dnia dzielę się z Wami instrukcją jak serwisować męża:

  A tak prawdę mowiąc szkoda, że nikt nie wymyślił jeszcze prawdziwej aplikacji na przyklad wyłączenia męża, gdy przynudza.

sobota, 14 lutego 2015

O pączkach, walentynkach i o madame Concombre (Ogórek)

Po chwilowej wiośnie wrociła na swoje stare miejsce biała i mroźna zima. Tylko minus 14 stopni. Wczoraj po południu, gdy jechałyśmy z Pauliną na pączkowy wieczór cała E4 była bez odrobiny lodu, śniegu i mokrych plam. E4 zdążyła wyschnąć w ciągu tygodnia i plusowych temperatur. Pierwszy raz od dosyć dawna rozpędziłam się i poderwałam do lotu 200 koni mechanicznych. Fajnie się jechało. Byłyśmy jedne z pierwszych, zaraz po nas dojechała reszta towarzystwa. Prace pod kierunkiem naszej super gospodyni - instruktorki przebiegały sprawnie. Ciasto pączkowe, potem napelnianie pączków dżemem, robienie kul, smażenie, lukrowanie było robione łańcuchowo i parami. Instruktorka rozwiązala doskonale problem logistyki w kuchni. Gdy jakaś para lepiła pączki, to pozostałe siedziały w salonie  przy suto zastawionym stole. Każda z pań przywiozła z sobą jakieś sałatki, chlebek, napitek, a my z Pauliną dołożyłyśmy się do wspólnej uczty dwiema  pizzami wegetariańskimi z mozzarellą i kurczakiem z grilla. Gospodyni oprócz swoich genialnych umiejętności pączkowych postawiła bardzo dobre wina czerwone na stole. Atmosfera wesoła, jedzonko dobre, a pączki - po prostu ósmy cud świata. Ja siedziałam głównie przy stole, a Paulina zajęła się pączkami. Moje półsurowe pączki zostały natomiast docenione przez moje kury. Oczywiście nie daję im części surowej, bo jeszcze im żołądki eksplodują albo posklejają.
 Reasumując - wieczór i część nocy minęła na wesoło. Poza jedną małą rysą. Nie znoszę rozmów o pracy w czasie wolnym od pracy. W pewnym momencie jednak rozmowa przy stole poszybowała w w tym kierunku i to na chwilę zmąciło moją radość istnienia. Chyba na jakiś czas wystarczy mi spotkań grupowych. Zresztą zamówiłam tyle książek, że kiedyś je też muszę i przede wszystkim chcę przeczytać. Na razie leżą w dalszym ciągu w kartonie, Bo teraz z kolei brakuje mi półek na ich ustawienie. Poczekam jednak aż Ikea przyjdzie do miasta. Nie mam już ochoty jeździć do Sundsvall po zakupy. Ikea buduje się u nas w Umeå, ale kiedy otworzy swoje podwoje, tego nie wiem. Może na jesieni, a może w grudniu. Roboty są w stanie zaawansowanym, budowa już dosyć daleko się posunęła, ale w dalszym ciągu jest to olbrzymi plac budowy. Karnawał chyli się już ku swojemu zmierzchowi, w przyszłym tygodniu z rozkoszą rozpocznę post zarówno ten żywieniowy jak i ten duchowy. Dzisiaj rano Ronny urządził mi śniadanie walentynkowe, o takie:

     
 a ja nic dla niego nie miałam i nie przygotowałam. Dałam mu całusa, więc to chyba powinno wystarczyć, co?
A tu na dole część naszych pączków:
nasze cudowne pączusie


romantyczna część stołu w salonie

Smak tych niebiańskich, doskonałych pączków obudził we mnie wspomnienia. Te pączki smakowały dokladnie tak samo jak te z cukierni we Wrzeszczu na rogu ulicy Wajdeloty. Wracając ze szkoły przechodziłam koło tej cukierni i zawsze kupowałam tam sobie pączka, ktory kosztował grosze i jeszcze byl ciepły.
A jutro będę piekła semle. U mnie, jak wiecie, dom jest wielokultorowy, a gwoli uściślenia, dwukulturowy. Pączki i faworki w polski tłusty czwartek, a szwedzkie semle w tłusty wtorek, ten przed środą popielcową. Także jutro zabieram się za zrobienie semli.

PS. Dzisiaj zaczęła się kampania ogórkowa. Wysłuchałam kandydatki na prezydenta madame Ogórek. Powiedziała coś w stylu, że nie chce, by społeczeństwo było kranem, przez ktory leci ciepła woda. Według mnie lepsza ciepła niż zimna. Ciekawa metafora. Próba interpretacji może podsunąć różne pomysły - może ona chce zamknąć dopływ zarówno tej ciepłej jak i tej zimnej wody? Jednym słowem chce zakręcić kurek, a to znaczy tylko jedno - zaciskanie pasa. Właśnie to ona proponuje Polakom. Sama chuda, więc mysli, dlaczego cały naród nie może być tak samo chudy. Aż sama klasnęłam z podziwu dla jej chęci rozmawiania przez telefon z Putinem, by naprawić, to co zepsute w przyjaźni między narodami. I tu jest jej wielka szansa. Wyobraźcie sobie, że rozkocha w sobie Putina! No i co? Czy ktoś taką mozliwość w ogóle wziął pod uwagę?  A zakochany Putin nie tylko cały Akerman ale i Moskwę położy jej pod nogi i doda: "chana krymskiego nie usłucham i sułtana nie usłucham, i mieczem ich będę wojował, i pomoc Rzeczypospolitej dam, i nową ordę w tych stronach założę, a nad nią ja będę chanem, a nade mną ty będziesz jedna, tobie jednej będę pokłony bił, twojej łaski i zmiłowania prosił!" I nagle Polska stanie się mocarstwem! I czyż nie o to chodzi?  Pani Walewska rzuciła czar na Napoleona i od razu powstało Księstwo Warszawskie! Sam Obama i ONZ zbaranieliby na taki rozwój sytuacji.  
I smutna wiadomość - dzisiaj zmarł Michele Ferrero - wynalazca nie tylko wybornych pralinek, ale wspaniałej nutelli! Mam nadzieję, że nie zabrał przepisu z sobą do grobu, bo byłaby to wielka szkoda szczególnie dla kobiet w lekkich stanach depresyjnych.

czwartek, 12 lutego 2015

Tłusty czwartek - dzień, który należy zapomnieć!

Chcę powiedzieć, że NIENAWIDZĘ PĄCZKÓW!  Jestem załamana! Rozwalona psychicznie, mam nawet myśli samobójcze! Te pączki doprowadziły mnie do szału! Od rana myślałam i gadałam na facebooku o tych pączkach. Ze znajomymi przesylalismy sobie zdjęcia uśmiechniętych  i wesoło polukrowanych pączusiów. W tv i na internecie zobaczyłam jak przepieknie wyglądają. Za każdym razem, gdy patrzyłam na te zdjęcia, to nabierałam na te pączki coraz większej ochoty. Pędząc z pracy do domu jak na skrzydlach dostawałam prawie ślinotoku na myśl o nich. "A, co ja tam będe czekala do jutra z ich robieniem. Zrobię sobie je teraz" - tak myślałam prowadząc samochód. Wkroczyłam do bezludnego domu. Wszyscy poza zwierzętami już się ulotnili. "Fajnie! Zrobię im niespodziankę". Obejrzałam kilka filmow instruktazowych na youtube dotyczących smażenia, robienia czy pieczenia pączków. Bardzo spodobal mi się przepis siostry Anieli. Ona z takim anielskim spokojem i ciepłem pokazywała krok po kroku jak zabrać się za te pączki, jakby to była "fraszka - igraszka". Zakasalam rękawy i zabrałam się za robotę. Robiłam jak ona przykazała. zastosowałam nawet jej metodę sklejania tych pączków, która według mojej oceny, była wręcz fenomenalna.
Zresztą zobaczcie sami:
W jej świętych rękach pączki wychodzily jak spod igły. Wręcz idealne. A moje się porozklejały, marmolada wyciekła, w środku wokól tej marmolady ciasto było surowe i do tego strasznie szybko zrobily się ciemnobrązowe, prawie spalone! Jednym słowem odniosłam sukces. Jutro pojadę na spotkanie pączkowe i może w końcu ktoras z tych naszych gospodyń nauczy mnie. Albo i nie. Bo wyglada na to, że ja jestem po prostu za głupia i jakaś niewyuczalna. Ronny wroci do domu z pracy gdzieś o 4 - tej rano, przy pączkach zostawię informację, że spożycie tego produktu odbywa się na własną odpowiedzialność. Na to wszystko weszła Paulina. I najpierw jak pies zaczęła wąchać powietrze. "Co tak smierdzi?" - zapytala. "Pączki" - odpowiedziałam. "Na jakim oleju ty je smażyłaś?" "Na rzepakowym" - odparlam zirytowana i dodalam: "Tak pachnie olej rzepakowy!".
Teraz dziecko stoi i wałkuje faworki. Te już powinny się udać.





 A tu poniżej moje arcydzieło
bez lukru, bo pewnie ten też mi nie wyjdzie

a tak wygląda pobojowisko, czyli moja kuchnia po tych pączkach

A to jest dzieło Pauliny! 
I tak Paulina uratowała tłusty czwartek i tym samym wyciągnęła mnie z czarnej rozpaczy.
Mój zięć na widok tych moich koszmarnych pączków powiedzial, że zamiast gapić się w youtube, to powinnam przed smażeniem medytować i wąchać lawendę, pączki może i tak nie wyjdą, ale przynajmniej nie będę zawiedziona.

P.S. Jens znowu miał atak tych swoich kamieni w nerkach. Tym razem był w swoim domu, czyli w mieście. Rzucił się prawie na czworaka do swojego samochodu, a ten bydlak nie chciał wystartować. Doczołgał się zatem do olbrzymiego traktora swojego ojca. Jest to taki traktor, którym transportuje się ciężary lub odśnieża. Z bólu z ledwością wdrapał na niego. Udało mu się to jednak i zawiózł siebie tym traktorem na pogotowie. Mimo całego wspólczucia dla Jensa nie mogliśmy opanować śmiechu.

środa, 11 lutego 2015

Żart na szczycie i cymeliowa radość

Rozmowy na szczycie. Boję się, że to może jest prawda,a nie żart. Ich troje dyskutuje o Ukrainie. To już prawie jak w kawale typu: Był raz Niemiec, Rusek i Francuz...

W tej przygnębiającej rzeczywistości trafiaja się momenty radosne. Dzisiaj przyszła do mnie paczka z Merlina. No, z tej księgarni internetowej. I z kartonu wyłonił się mój nowy nabytek:

10 cymeliów! A większość z nich rozkosznie gruba! Po Księgach Jakubowych zapałałam namiętną miłością do opasłych tomów. Czytając takie książki czuję się trochę jak mnich studiujący stare wolumeny, ale pocket - booki też kocham, wtedy zamieniam sie z mnicha w nowoczesną kobietę, która nawet w swojej torebce ma miejsce nie tylko na szminkę, portfel, kondomy i kajdanki (żartuję!) ale też i na książkę.Teraz jednak wybieram się już spać, bo ostatnią noc miałam zaburzoną. Około czwartej nad ranem słyszałam krzataninę w pokoju nad moją sypialnią. Szybko jednak ponownie zapadlam w sen i już żadne dźwieki nie docierały do mnie. Później już w ciągu dnia dowiedzialam się, że to Jens skręcał się z bólu. Renee zawiozła go na pogotowie! I okazało się, że Jens ma kamień w nerkach! Poza tym moja zwierzyna domowa zbuntowała się czy co, bo pies się zesraczył, a kot porzygał. To chyba po tym kurczaku z ICA i kto musial sprzątać? No, kto? Ja, oczywiście. Ale w zasadzie tylko ja bylam na nogach o tej porze. A teraz "ściskam Was czule i opiece muz polecam tudzież świętego Antoniego" tak zakończyła jeden ze swoich listów moja ukochana Samozwaniec w nowoprzybyłej do mnie książce. Pa!

wtorek, 10 lutego 2015

O wiośnie i fobiach

Jeszcze wczoraj rano temperatura powietrza wynosiła minus 10 stopni, by w cigu dnia skoczy powyżej zera, a dzisiaj wiosna wiosna w powietrzu - całe plus 8 i słońce, kochane słońce! Ubrana w zimowe ciuchy te wierzchnie i te, co mam pod spodem męczylam sie z powodu gorąca! czapka i rekwiczki zostały w samochodzie. Buty wyściełane futerkiem zamieniłam na skórzane botki bez futerka. Poczułam miłość do całego świata, byłam cała w skowronkach, dzieki czemu czas pracy leciał wartko i wesoło niczym strumyki powstałe z topniejącego śniegu. Oczywiście nie mam żadnych złudzeń, co do wiosny. Jest to tylko taki chwilowy kaprys natury, ktory pozwala na chwilę pokochać świat. Wrócą mrozy i nawali jeszcze śniegu. Przecież tu u nas, to tylko albo dopiero połowa zimy minęła. Druga połowa przed nami. Po powrocie do domu wiadomości z kraju i ze świata zdmuchnęły tą moją miłość do świata. Przeraża mnie to, co dzieje się na Ukrainie. Te płaczące matki, te wystraszone dzieci, przecież tam toczy się prawdziwa wojna. A ci zasmarkani politycy ględzą o...kryzysie w Donbasie. Oni wojnę nazywają kryzysem! A może chodzi im o kryzys ekonomiczny? W gazecie (polskiej) przeczytałam, że Polacy są największymi rusofobami na świecie. Mnie się już niedobrze robi, gdy słyszę o jakichkolwiek fobiach - islamofobia, homofobia, a teraz rusofobia.  Pozostaje jedynie żywić nadzieję, że -fobia nie jest przestępstwem. Ja z całą pewnościa mam fobie na fobię - fobiofobię. Fobia oznacza po prostu nieuzasadniony lęk. W przypadku Rosji ten lęk jest jak najbardziej uzasadniony. Oczywiście pytanie w tym międzynarodowym sondażu dotyczyło władz Rosji, a nie samych Rosjan. Nawet Ronny  wzburzony oznajmił mi po swojej nocnej pracy, podczas ktorej slucha radia, że z tą Rosją, to jest niepewnie, w radiu ci mędrcy, to tak rozmawiali, jakby wojna z Rosją i NATO była tuż, tuż.  A zaraz obok tego artykułu o Polakach - rusofobach znajdował się kolejny artykuł upamiętniający 75 rocznicę pierwszych masowych zsyłek kresowych Polaków  na Syberię przez Sowietów. Udało im sie w krótkim czasie zesłać ponad milion Polaków. Jakby mało działo sie w świecie, to w Polsce też nie może być za spokojnie.
Słuchając w polskiej tv o strajkach zastanawiam się, czy w jakimś państwie na świecie kiedykolwiek zdarzyło się, żeby zastrajkowały związki zawodowe? Pewnie związkowcy są tak zadowoleni ze swoich pensji, że wolą nie ryzykować. Gdzie są uliczni dozorcy, ktorzy powinni wlepiać sute mandaty za palenie opon. Czy oni myślą, że zatruwają atmosferę tylko swoim przeciwnikom, a sobie już nie? Gdzie podziali sie miłośnicy świeżego powietrza i waleczni przyrodnicy? Według mnie powinni stać obok i gasić te palące się opony. No i tyle na dzisiaj. Może jutro znowu wiosna zajrzy tu do nas, a ja dzieki pracy zapomnę, chociaż na chwilę, w jakim plugawym i znikczemniałym świecie żyję.

sobota, 7 lutego 2015

Stowarzyszenie jajników

By przetrwać tę zimę bez popadania w stany depresyjne, trzeba sobie znaleźć atrakcje, ktore pozwolą zaprzątnąć glowę czym innym niż tylko gapieniem się w termometr za oknem i cięzkim wzdychaniem na widok śniegu. Taką atrakcja może być na przyklad piątkowy wieczór spędzony z grupą Polek w SPA of Sweden. Było nas wczoraj siedem plus dwie panie kosmetyczki - też Polki przybyłe do nas z samego południa Szwecji - z Malmö (nazywanego już w mowie potocznej Małym Bagdadem), ktore zajęły się naszą urodą, doradzaniem, masażem, wklepywaniem, smarowaniem itd. Impreza byla zamknięta. Tylko dla nas Polek. Na miejscu czekał na nas poczęstunek - różnorakie sery, winogrona, gorzka czekolada i wina. Po obejrzeniu kosmetykow na bazie oleju arganowego i wypróbowaniu różnych specyfików, w tym jednego bardzo drogiego o nazwie Amber Gold (widać w tym kremie ulokowano pieniądze z gdańskiej firmy o tej samej nazwie) chodziłyśmy po kolei na kozetkę do gabinetu na zabieg pielęgnacyjny twarzy i dekoltu. Reszta w oczekiwaniu na swoją kolej siedziała przy stoliku zajadając się serami, czekoladkami i owocami popijając winko lub bezalkoholowy cydr. Ja, jako kierowca, poprzestałam na cydrze. Panie zaczęły najpierw wałkować temat różnych diet. Nie dla nich samych, oczywiście, tylko dla swoich mężów. Potem nastapiły opowieści o podróżach, naszpikowane różnymi przygodami, ktore spokojnie można porównać z wyprawami Odyseusza. Myślałam, że umrę ze śmiechu. Wino się lało, co jakiś czas któraś znikała za drzwiami gabinetu, a reszta opowiadała dowcipy. Robiło się coraz weselej i coraz głośniej. Krótko mówiąc utworzyłyśmy stowarzyszenie jajników, jak to jedna z pań określiła. Któraś z nich na koniec imprezy zrobiła nam grupowe zdjęcie pamiątkowe razem z naszymi paniami  - terapeutkami skóry. Oczywiście padło hasło "ser!", a my odkrzyknęłyśmy "seks"! Nie piszę tu o wszystkich tematach poruszanych przez "stowarzyszenie", bo po pierwsze były one niecenzuralne, a po drugie - politycznie niepoprawne. Gdyby SÄPO miało nas na podsłuchu, to mogłybyśmy zostać albo odseparowane od społeczeństwa, albo wywalone z pracy za wolność słowa, (chociaż o swoich pracach w ogole nie rozmawiałyśmy), ale jako elementy wywrotowe krytykujące ideologie i trendy panujące w społeczeństwie i nie bardzo pasujące do obowiązującej linii. Muszę przyznać, że jeszcze dojść nie mogę do siebie po wczorajszym SPA. Polki jednak to nie tylko kobiety obdarzone ognistym temperamentem, ale też posiadające ostry jak brzytwa dowcip i język.
A za tydzien jedziemy do jednej z koleżanek ze "stowarzyszenia jajników" na pączkowe szaleństwo - będziemy je robiły i wcinały! Co prawda nastapi to dzień po tlustym czwartku, ale co tam! Najwazniejsze, że tradycji stanie się zadość.        

poniedziałek, 2 lutego 2015

Okres błękitny

Zaczął się luty i ja wkroczylam w okres błękitny (patrz: Picasso). Skurczylam się, zmniejszylam, czuje sie zdechła, smutna, melancholijna. Tego zimowego miesiąca zawsze zastanawiam się, czy ja w ogole przezyję tę zimę. Świat mnie przeraża, a wlaściwie to, co dzieje sie w tym świecie. Nawet te międzynarodowe rozgrywki w piłce ręcznej w tym Katarze podziałały na mnie przygnebiająco. Poza kobietami - Europejkami miejscowych katarskich kobiet jakoś nie bylo widać na trybunach. Drużynę można sobie kupić, a hale sportowe podczas meczów prawie puste. Publiki mało. Poza tym Katar tez sobie kupil publikę, jak to wyczytalam w prasie. Sprowadził sobie klakierów z Hiszpanii, oplacil im przejazd, hotel i zaoferował kieszonkowe 200 euro/dzień. Te antydemokratyczne kraje zapewne myślą, że tak oto rozgrywa się zawody sportowe, że wszystko i wszystkich mozna kupić. Wygląda na to, że można, ale ilus bogatych dziadów ubranych w długie koszuliny urządza sobie igrzyska i ma jeszcze kaprys, by najemnicy wygrali te igrzyska. I to ma być fajne? Dla kogo? Nie rozumiem, że w ogole w takich krajach urządza się jakiekolwiek  międzynarodowe imprezy. Kobiety mają ograniczone prawa, stoją niżej od mężczyzn. Ludzie! To jest XXI wiek. Nie wiem, może te kobiety sa szczęśliwe. Szczęsliwe, że muszą o wszystko pytac męża, szczęśliwe, że nie wolno im prowadzić samochodu, szczęśliwe, że muszą się zasłaniać. Nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia, bo ja byłam wychowana na wolną osobę, ze świadomością, że ja decyduję i wybieram i kieruję swoim życiem. nawet nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
A tu w roku 2022 odbęda sie kolejne mistrzostwa świata, ale w pilce nożnej w tym dziwnym kraju Katarze. Juz powinni ogłosić zwycięzcę! Puchar zdobędzie Katar! Bo jak nie, to kara...chłosty. Na przykład takie 1000 batów, a może ukamieniowanie?  Faceci nieźle urządzili się w tych krajach. O i takie to refleksje napadly mnie w związku z tymi mistrzostwami. Podobalo mi się, gdy nasi reprezentanci mówili, że może tam i ładnie i bogato, ale tęskno im do kraju. Ja nawet nie chce testować granic mojej tęsknoty i po prostu nie wybieram się w tym życiu do krajów, w których rządzi prawo szariatu. Ja kocham Europę i na tym poprzestanę.
Picasso, Kobieta z założonymi ramionami.
Modelka nieznana. To nieprawda, bo to ja w moim obecnym stanie
 
 

niedziela, 1 lutego 2015

Lata 20-ste, lata 30-ste i zimowa symfonia

Wczorajsze popołudnie spędzilam razem z Pauliną na przebieraniu się. Wybierałysmy sie do teatru na Vaudeville czyli Wodewil. No, taki tytul po prostu. To byl prezent gwiazdkowy od Pauliny. Podczas rezerwacji biletow Paulina zostala poinformowana, by publiczność przebrala się tez w stroje w stylu retro. Po mojej ciotce z Ameryki mam w szafie kremowe, cieniutkie, mięciutkie, skorzane rękawiczki i etolę z norek. A co! Vintage jednym slowem. Zreszta miałyśmy wyglądać vintage. Ja znalazłam sobie w szafie czarną sukienke, a właściwie kilka. Jedne całe koronkowe, inne posiadajace tylko kawalki koronek, wybralam taką bez ramion z koronkowymi dodatkami. Renee zrobila nam fryzury i udalysmy się w samą wielka śniezycę do miasta. W foyer teatru zaczęłysmy podziwiac wystrojone kobiety. Naprawde bylo na co popatrzeć. Kobiety wygladały świetnie. Paulina orzekla, ze nie chce życ we wspólczesności. Patrzylysmy z zachwytem na pieknie i ciekawie ubrane kobiety - i te młode, i te starsze i te najstarsze. A jednak szata zdobi czlowieka, a w szczegolności kobietę. gdybyśmy mogły tak wszystkie wygladac na co dzień, to świat bylby piekniejszy. Vaudeville okazalo się amatorskie, chwilami żenujące, ale przynajmniej publika zdała egzamin na piatkę. Niektorzy panowie towarzyszący swoim damom tez byli ubrani w mode międzywojenną, ale byli też tacy, ktorym imprezy sie pomyliły, bo raczej ze swoim wygladem powinni raczej być na jakims punkowym koncercie. Koniec gadania, czas na zdjecia:
ta pani z prawej pomylila epoki, ale też wygladała swietnie :)



a to ja

my

śliczna Paulina

przerwa
Wyszlysmy z teatru do bialego świata. Trochę też wiało przez co pojawily sie na drodze zaspy śnieżne. Śnieg wciąż sypał. Udałyśmy się w podróż do domu.
A w dzisiaj mój świat znalazl sie pod grubą puchową pierzyną zrobioną ze śniegu. Był urzekająco i czarujaco piękny! Potężna zimowa symfonia.









No i nie mogę zapomniec o najwazniejszym wydarzeniu dnia. Polacy wywalczyli sobie i nam brązowy medal! Czyż to nie radosna nowina?