niedziela, 28 września 2014

Ból duszy

Siedzę nad laptopem lekko pogrązona w apatii, jednym okiem i jednym uchem wyłapuję wieści plynące z tv i podnoszę sobie nastrój kawą z amaretto.  Przez caly tydzień każdego ranka witał mnie oszroniony trwanik i minus 8 za oknem. W ciągu dnia temperatury wzbijaly sie ponad zero stopni, ale czuło się ostry jak brzytwa oddech północnego powietrza. Wczoraj i dzisiaj było w nocy plusowo, ale za to dziki wiatr wiał, już myslalam, ze znowu jakiś orkan powyrywa drzewa z korzeniami. Sobota minęła mi na praniu i gotowaniu. Pranie, wyszarpane na wietrze, prawie momentalnie wyschło. A po obiedzie poszlam spać. Wstalam i stwierdzilam, że wcale nie jestem w weselszym nastroju.Obejrzalam świetny hiszpański film „80 dni” na TVP Kultura i teraz siedzę i nie chce mi się spać. Ten tydzien był bardzo męczący, może przez to, że zimny(?) Nie wiem. W dodatku jedna moja kura umarła. Przyszlam jak zwykle pod wieczor, by je nakarmić i przygotować do snu, a na podłodze w kurniku leżala bez ruchu jedna kura, a te inne siedzialy na grzędzie. Niestety kury musiały spędzić noc ze swoją zmarła koleżanką, bo ja nie odważyłam się jej nawet dotknąć. Bałam się i już. Wcześnie rano wracał do domu Ronny i mial zająć się pochówkiem kury. Apatia towarzyszyla mi przez caly tydzień. Dzisiaj stwierdzilam, że wiem na pewno, że jest mi tęskno – przede wszystkim za rodzicami i Gdańskiem, za widokiem naszego morza, za bratem i jego rodziną, za spacerami plażą z Brzeźna do Sopotu. Już Gunter Grass w swoim „Blaszanym bębenku” pisał: „Ameryka, ach cóż znaczy Ameryka wobec tramwaju numer dziewięć, który jeździł do Brzeźna...” Moją wielką tęsknotę też moge zamknąć w tym jednym  zdaniu.  Z tej tęsknoty zaczęłam oglądać zdjęcia z moich wakacji. Żałuję, że tak malo wpisów na blogu zrobilam podczas mojego pobytu nad Zatoką Gdańską.  Pragnienie usiłuję gasić aktualnymi zdjęciami Gdańska publikowanymi na facebooku przez Miasto Gdańsk. Gdańsk towarzyszy mi na co dzień. Wchodze na fejsa, a tu nowe zdjęcie gdańskiego zakątka przywołuje wspomnienia i od razu lżej mi na duszy. Wtedy czuję smak i oszałamiający zapach kawy i ciastek z kawiarni na Starówce. O! Wy serniczki pachnące wanilią, przełozone makiem i rozplywające się w ustach! Wy ukochane torciki marcello wabiące wisienką i kremem czekoladowym! Przecież te ciastka to poezja! Turyści w kawiarniach pijący piwo lub kawę, wcinający lody w pucharkach i przegladający zdjęcia w swoich komorkach. Gwar,  moj ulubiony dźwięk –wywołany spotkaniem łyżeczek z porcelaną, a w tle syk ekspresow do kawy. Ja się chyba zaraz upiję z tęskonoty! No i w takim oto nastroju zaczęłam niedzielę. Za chwilę wybije druga w nocy.

poniedziałek, 22 września 2014

Europejski Dzień Języków

Tak jak rano wyjechałam do pracy, tak wrocilam po 20 - stej do domu. Wyrabiam ponad 100% normy. Zostalam poproszona o obslugę polskiego "stolika" podczas językowej imprezy świętującej Europejski Dzień Języków, ktory przypada 26 wrzesnia. No, ale biblioteka w mieście organizowała to świętowanie dzisiaj. Prosto z pracy pojechalam do biblioteki. Bylam bez obiadu, ale liczylam na kawę i ciastko na koszt Unii (tak ta impreza byla reklamowana). Moje zadanie polegało na tym, że kazdy z zainteresowanych mogl spytac mnie o język polski. Zainteresowanych szeroko rozreklamowana imprezą było żenująco mało, chyba każdy wolał zjeść przyzwoity obiad w domu, a nie jakieś darmowe ciastka. Ja na szczęście nie siedziałam znudzona i sama nad swoja europejską kawą z utęsknieniem wyczekując na zainteresowanych językiem polskim, bo do biblioteki przyszly moje kolezanki - Polki. Konkretnie trzy. Dziewczyny przyszły ze swoimi pociechami i tak dobrze się złożyło, że pociechy były w tym samym wieku. Wieczor ten dzieki kolezankom upłynął mi wesoło i bardzo przyjemnie, a do naszego polskiego stolika przyżeglował, w końcu, jeden starszy jegomość, ktorego zaintrygowal szelest polskiego języka i chcial się wobec tego czegoś więcej dowiedzieć na temat naszych spólgłosek szczelinowych i zwarto - szczelinowych. W pewnym momencia wyjasnienia chcialam nawet dac mu przyklad szyboletów typu: Grzegorz Brzęczyszczykiewicz czy coś dluższego -
W gąszczu szczawiu we Wrzeszczu klaszczą kleszcze na deszczu, szepcze szczygieł w szczelinie, szczeka szczenię w Szczuczynie, piszczy pszczoła pod Pszczyną, świszcze świerszcz pod leszczyną, a trzy pliszki i liszka taszczą płaszcze w Szypliszkach. Ale dałam sobie spokój. Czas minął szybko, wpakowałam się do samochodu i pojechałam do domu sluchając czwartej części powieści Jana Guillou, ktora ukazala się 3 września. Termometr wskazywał plus jeden stopień. Za to w domu przyjemnie i pachnąco, bo akurat Paulina rozlewala lato do butelek. Robiła sok z aronii, ktora ma nam zapewnić dlugowieczność i siłę na przetrwanie zimy. Sądząc po obfitych ilościach jarzębiny, to zima szykuje się siarczysta. Chociaż, dzisiaj w naturze wszystko się wymieszało i może zima będzie łagodna, kto wie...
Kończę, bo padam na twarz. W tej chwili to nawet sok z aronii nie pomoże. Dobranoc :)

niedziela, 21 września 2014

Polacy mistrzami świata!!!

Cała niedziela zeszła mi na robieniu dżemów z aronii i oczekiwaniu na ten ostatni decydujący mecz w siatkę między Polską a Brazylią. No i co tu więcej mogę napisać? Jestem mega szczęśliwa!!! Polacy mistrzami świata! Złota Polska! Brawo! Brawo! Brawo! Jesli można zwariować ze szczęścia, to właśnie zwariowałam! Warto żyć dla takich chwil! A teraz patrzę na dekorację medalową. Pa!

poniedziałek, 15 września 2014

Dzień po wyborach

Tak oto wyglądała dzisiaj pierwsza strona Expressen
Cała czarna - żałobna opatrzona krótkim tekstem: "Wczoraj zagłosowało 781120 Szwedów na Szewdzkich Demokratów". Ten niebieski kwiatek z żółtym środkiem to sympatyczne logo tej mało sympatycznej partii.
Od dzisiaj Szwecja wygląda tak:
Te niebieskie plamy to miejsca, w których Moderaci z koalicjantami otrzymali więcej głosów od bloku czerwono - zielonego. Powiem tylko jedno - szkoda gadać, hmm.

Stare odchodzi, nowe przychodzi

No i po wyborach! Dzisiaj odbyły się wybory - byłam, zagłosowalam i do zwycięstwa socjaldemokratow ja sie nie przyczyniłam. Stary rząd koalicyjny poniósł porażkę, także Reinfelda nie będziemy już oglądać na spotkaniach w Brukseli. Moderaci razem ze swoimi koalicjantami rządzili dwie kadencje i nastapil czas zejścia. I tak będa drugą największą partią - koalicja (jesli się nie rozsypią), a trzecią największą będą Szwedzcy Demokraci czyli partia lagodnie mowiąc -nacjonalistyczna i nieprzychylna imigrantom. Śmiesza mnie komentarze wypluwane w medialną przestrzeń szwedzką - "z SD nikt nie będzie wspólpracować!!!", albo "Co się stało ze Szwecją?", a szwedzcy celebryci tocza pianę z wściekłości nad wielkim sukcesem tej partii, ktora od poprzednich wyborow prawie potroiła swój elektorat. Jak to nikt nie będzie z nimi wspólpracować? Przeciez oni dostaną sporo miejsc w riksdagen (parlamencie) i będa na tyle silni, by albo coś zablokować, albo przeforsować. Śmiech mnie ogarnia na te szwedzkie wzburzenie, przecież to oni sami tak wybrali!!! Mnie zwycięstwo partii Socjaldemokratów trochę przeraża. Przede wszystkim podniosą podatki, a szkołę już zupełnie zdemolują i zapełnią "hen" - odartymi z płci stworzeniami. Świat podobno jest zdziwiony, że Reinfeldt i spółka przegrali, no bo jak może przegrać partia, ktora szybko wyciągnęła kraj z kryzysu, poza tym zmniejszyła podatki, wprowadzila też wiele ulg podatkowych, z ktorych my w domu bardzo na tym skorzystaliśmy. Ale też i zmniejszyli kase dla bezrobotnych, wielu chorym, gdy choruja za dlugo odebrano świadczenia, czyli chorzy w pewnym momencie dlugiej choroby lub niezdolności do pracy nie dostawali żadnej kasy. Reinfeldt oglosil, że jutro (w poniedziałek) przestaje być premierem. Odchodzi i rezygnuje też jako przewodniczący swojej partii Moderaterna. Rząd koalicyjny był prawicowy, od jutra Szwecja zmienia barwę na czerwoną. Świetnie (pisze to z ironią), teraz królestwo zamieni się w państwo opiekuńcze. I dlatego Partia Socjaldemokratow wygrała, bo odchodzacy rządzący jakos mniej chęci wyrażali do opiekowania się. A widać, że bardzo dużo ludzi potrzebuje tej państwowej opieki. Za rządow niebieskich Szwecja zrobila się zbyt kapitalistyczna, skończylo się siedzenie w domu i ludzie jakby mniej chorowali. Jak podaja media, po tych wyborach korona od razu osłabła. Nowy premier - szef Partii Socjaldemokratycznej - Stefan Löfven w swojej zwycięskiej mowie powiedział, że wyciąga rekę do wszystkich partii, gdy będzie tworzyl rząd, ale drzwi zamyka dla Szwedzkich Demokratów.
A na planie domowym, to Renee została użądlona przez osę w górną wargę. Po prostu wypiła osę razem z coca - colą. Na szczęście nie polknęła tej osy. Spuchła okropnie i co było robić. Wsiadłyśmy do samochodu i jazda na pogotowie. Nie bylo żadnych kolejek, szybko ją przyjęli, z lekkim usmiechem na twarzach, bo wygladala jakby zaserwowala sobie wielka ilość botoxu.
Renee zrobila sobie zdjęcie w drodze na pogotowie i opublikowala na fb z informacją, że chyba przesadziła z tym botoxem.
       

czwartek, 11 września 2014

O dobrej pogodzie i dobrym jedzeniu

Każdego dnia jest słonecznie, pieknie i gorąco. Gorąco do tego stopnia, że mam w samochodzie awaryjne ciuchy na przebranie. Poranki są wilgotno - chlodnawe, więc ubieram dżinsy, bluzkę z długim rękawem, a na nią sweter, raczej z tych jesiennych. W południe slońce tak daje do wiwatu, że w samochodzie przebieram się w letnie ciuchy i paraduję w nich do samego wieczora. Melduję zatem, że słońce jest, grzyby są i do tego wszystkiego w Umeå trwają do końca tygodnia międzynarodowe targi żywności. W zeszłym roku też odbywaly się tu u nas, ale w tym roku dołączyli do targów też Polacy. Na polskim straganie można zjeść bigos, gulasz i pierogi w czterech odmianach. Wczoraj nie wzięłam z sobą jedzenia do pracy, bo wiedzialam, że lunch zjem w mieście. Umówiłam się z Renee i we dwie od razu obrałyśmy azymut na bigos i pierogi. Nad starganami powiewają flagi narodowe, więc po flagach łatwo dotarłysmy do celu. Powiedzialam "dzień dobry" i zamowilam bigos, a Renee pierogi. Pogadalam sobie ze sprzedawcami i dowiedzialam się, że oni tak od wiosny do jesieni jeżdżą po Szwecji, a konkretnie do 25 miast. Wszyscy, nie tylko Polacy. W tę niedzielę jadą do Östersund. Zjadłyśmy nasz lunch i zaczęłysmy botanizować inne stoiska. No i czego tam nie było! Hamburgery z mięsa krokodyla, wielbłąda, kangura - to atrakcje australijskiej kuchni, katalońska szynka, holenderski ser kminkowy, włoskie i niemieckie salami, wypieki z Austrii, angielskie słodycze - fudge, kuchnia tajska, węgierska, włoska, hiszpańska, francuska.  Smakowałyśmy sery, salami, oliwę z Włoch (pyszna!). Włoscy sprzedawcy zatrzymywali Renee okrzykami "ciao bella!", do mnie zwracali się "signora". Niestey za mna już nikt nie woła "bella!" A tak ladnie modnie ubrana bylam :( Przy polskim stoisku ustawila się pokaźna kolejka, no i jak się okazuje nasze polskie jedzenie cieszy się dużą popularnością. Bigos faktycznie robi wielką karierę. Sprzedawca powiedzial mi, że gdy przyjechali do Luleå, to miejscowi kupowali polskie jedzenia jak szaleni. Znali je już z poprzedniego roku. Sam byl tak zdziwiony tym wielkim zainteresowaniem i pytaniem o bigos, że zastanawiał się, co w tym Luleå ludzie jedzą przez resztę roku. A ja mam zamiar zafundowac sobie lunch i w piątek i w sobotę. Poza tym może kupię jakies sery, ale tej wloskiej salami już nie. Kupiłam w zeszłym roku i tak jakoś nikomu nie wchodziła. Tak samo jak włoskie ciastka tortowe - sa bardzo kolorowe, wizualnie takie male dzieła sztuki, ale wygladają jak z plastiku. Nie bardzo wzbudzaja moje zaufanie. Mam przykre doświadczenia ze szwedzkich cukierni. Te szwedzkie ciacha sa też urodziwe, ale w smaku takie same, bo smakują tylko cukrem. Sa tak przeraźliwie slodkie, że po trzech kęsach rekomendowany jest sugar detox. Taki slodki szok przezylam w Rzymie po zjedzeniu na śniadanie wloskiego roglika wypachnego jakimś czerwonym słodkim dżemem. Smak dżemu byl tylko jeden - slodki, a owoce z ktorych byl stworzony niezidentyfikowane.
Mieszanka zapachowa unosi się nad rynkiem w Umea i panuje urlopowa atmosfera. I love it! Jutro zjem albo krokodyla lub cos z francuskiej albo węgierskiej kuchni. Z tej okazji nie zjem nawet śniadania, by być extra głodną.


angielskie słodycze


i Renee wśród nich




australijskie stoisko

salami prosto z Niemiec

włoskie menu

włoskie wypieki



Bistro de Paris




a tu te grzyby, o ktorych wspomniałam, w dodatku na moim trawniku.
        

poniedziałek, 8 września 2014

Niech żyje wieś!

Nad moim domem wisi superksiężyc. Błyszczący i przykryty tu i owdzie kłębkami chmur uwodzi swoją urodą. Wygląda niesamowicie! Na internecie przeczytalam, że taki księżyc w pelni ma na nas wpływ i przy okazji dowiedzialam się, że "wrześniową pełnię określa się mianem "Księżyca Żniwiarzy". W 2014 roku wypada ona w znaku Ryb. Oznacza to, że poczujemy potrzebę ukrycia się przed światem i zajrzenia wgłąb siebie. Teraz uciekać będziemy od kontaktu z innymi ludźmi, zamiast tego zwracając się do własnego wnętrza, wsłuchując się w swoje potrzeby. Pełnia w Rybach sprzyja rozwojowi duchowemu, ale i emocjonalnym reakcjom. Możemy być bardziej podatni na zranienia i popaść w lekką depresję. Wrześniowa pełnia sprzyja uzdrawianiu, leczeniu ran i romantycznym gestom." Do domu dotarlam dzisiaj po pracy o godzinie 20.10, no przez to można popaść w depresję, niekoniecznie lekką. Gdy przekroczylam progi domu, to aż musialam uszczypnąć się w rękę, żeby uwierzyć, że w końcu w nim jestem. Umyłam ręce, wypiłam kawę i zabrałam się za robienie obiadu na jutro. Cały dzień w pracy, a wieczorem gotowanie obiadu. Czy o to walczą te feministki?
Oczywiście mam wybor - nie gotować, niech taki Ronny zmajstruje posilek. Tylko on pojedzie do sklepu, kupi jakieś zamrożone badziewie w kartonie i tak będzie wyglądał obiad przygotowany przez niego. Problem leży w tym, że ja jestem bardzo wybredna. Nie jem na obiad żadnych gotowych, odmrażanych w mikro czy piecu potraw z kartonu. Powiem jasno,  nie jadam byle czego. Moj obiad ma być domowy, mięciutki, pachnący, świeży, z ziemniakami z koprem. Pizza, taka z pizzerii gości na naszym stole raz na dwa miesiące. Jedzenie w knajpach jest paskudne (już kiedyś pisalam o tym) i nic się w tej dziedzinie nie zmieniło. Żadne chińskie, indyjskie, tajskie nie imponuje mojemu podniebieniu i po tych azjatyckich posilkach wcale nie czuję się najedzona.  Od kiedy zostałam ziemianką, po głowie chodzi mi tylko jedna myśl, by w diably rzucić miasto i zająć się rolnictwem czy jakąś hodowlą. Na razie mam tylko 8 kur i jednego koguta. Gdy będe wracać do domu wczesniej, to poczytam sobie, co tutaj w miarę dobrze rośnie, by te łąki zamienić w urodzajne pola. Może zasadzić same ziemniaki, takie Asterixy? Są przepyszne i żadne robactwo czy zgnilizna ich nie atakuje.
Cały weekend spędziłam na wsi. Nie pojechałam nawet do sklepu. Nie chciało mi się nawet na chwilę opuszczać mojej werandy, lasu, trawnika, tarasu.  Moje wszystkie córki sa zmotoryzowane, więc one zajęły się zakupami. Ja tymczasem wyprałam wszystkie dywany. Tak jest - wyprałam. Rozwiesilam je, popryskalam Vanishem, obsypalam proszkiem do prania i potraktowalam je wysokociśnieniową myjką. Bardzo dobrze sie prało, a dywany nie rozsypaly się. Za to są teraz pachnące i jak nowe. Paulina z Mikaelem urządzili grill. Jedliśmy hamburgery (domowej roboty) z mięsa renifera i sałatki z własnej grządki i maślaki z cebulką. Zbieranie maślakow zajęło jej kilka minut, bo rosną wokół domu. Było bosko! Laptopa nie otwierałam, wiadomości nie oglądalam, wyciągnęłam się za to na leżaku i czytalam książkę. Wieś jest cudowna!
 Paulina, ktora przyjechala na weekend do domu podzieliła się swoimi wrażeniami ze swojego pobytu (służbowego) w Harads  (Norrbotten). Mieszkała w hotelu na drzewie. Oprah Winfrey nawet rekomendowała ten hotel. Doba kosztuje różnie od 4 do 7 tysięcy koron. Paulina zamieszkala w domku, w ktorym kiedyś mieszkala ta slynna modelka Kate Moss.


pokój Pauliny i Kate Moss

A ja pomyslałam sobie tylko jedno, ze ja pracuję w wyjątkowo dziadowskiej firmie, w ktorej tylko szefowie i ich najbardziej zaufani jeżdżą sobie na atrakcyjne szkolenia, a po powrocie częstują nas swoimi przezyciami okraszonymi zdjęciami w formie  prezentacji powerpoint. Co powiecie na to, że jeden z szefow tuż przed emeryturą pojechał na szkolenie do Wietnamu?
Dobrze chociaż, że mieszkam w lesie, ktory mi rekompensuje wiele rozczarowań życiowych . A teraz, gdy las powoli zmienia barwy na jesienne i uwalnia aromaty po wieczornych i nocnych mgłach, to zapewniam że do szczęścia już nic więcej nie potrzeba. A teraz idę pogapić się na księżyc. Pa!

poniedziałek, 1 września 2014

Taki sobie poniedziałek

Przed chwilą właśnie wzięłam udział w wielkim teście z historii - II wojna światowa przeprowadzonym na TVP. Poszło mi calkiem dobrze. Renee nawet poprosila mnie, żebym podarowala jej moją głowę. Z ciekawostek historycznych oburzyła mnie informacja, że polscy żołnierze, ktorzy zdobyli Monte Cassino zostali oskarżeni o wymordowanie rannych niemieckich żolnierzy ukrywających sie w klasztorze. Polacy oczywiście zaprzeczali, ale nikt nie chcial ich słuchać. I to potem ktoryś z tych rannych niemieckich żołnierzy zaprzeczyl tym oszczerstwom mówiąc, że Polacy opatrywali rannych i pomagali im. Mozna też wspomnieć tragiczne losy Sosabowskiego, czy powojenną egzystencję gen.Maczka. Od siebie dodam, że w szwedzkich podręcznikach do historii utrzymują w dalszym ciągu mit o szarży polskiej kawalerii z szablami na niemieckie czołgi. Mit stworzony przez wloskiego korespondenta - Indro Montanelli. Zrobil on to w dobrej wierze, by pokazać bohaterstwo Polaków. Propaganda niemiecka natomiast wykorzystała to do ośmieszenia Polaków, bo nie mogła znieść, że ktoś o walce Polakow może wyrażać się z podziwem i uznaniem. Dodając przy tym, że polska armia była słaba i obrona kraju trwala tylko miesiąc. Gdy czytalam te bzdury, ktorych uczyły się moje corki, to trzęslam się z oburzenia. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego pomniejszano zasługi Polakow na wszystkich mozliwych frontach? Dlaczego według szwedzkich historykow opracowujących podręczniki dla szkół Polacy bronili się TYLKO, a nie AŻ jeden miesiąc mimo przeważających sił wroga? Dlaczego ciągle szkalowano Polaków? I nie mam tu na mysli odwiecznych wrogów Polski - Niemców czy Rosjan, tylko naszych sojuszników. Może dlatego Polacy są dumni, ale też i podejrzliwi i wrazliwi na swoim punkcie, bo komu tak naprawdę można ufać? Mój dziadek - więzień obozu koncentracyjnego Gross - Rosen, miał odpowiedź - nikomu. I ja wierzę mojemu dziadkowi. Przyjaciel Polski i Polakow niejaki Churchill oddał Stalinowi Polskę już w Teheranie, dokonal tego za pomocą kilku zapałek, ktore rozłozył na mapie.
A do naszej wiejskiej idylli wkradl się przykry incydent. Ktoś w nocy ukradł Paulinie i Mikaelowi panel solarny. Przeciął kabel i po wszystkim. Dzisiaj o świcie Mikael idąc na polowanie zauważył, że ich domek zostal pozbawiony solara. Zawsze zostawialam pod domem samochodod z kluczykami w stacyjce. Zawsze. No i muszę zerwać z tym zwyczajem, bo gdy złodziej odjedzie moim samochodem, to nawet nie dostanę odszkodowania. A teraz po lesie lata pelno różnych zbieraczy jagod, grzybów i innego dobra, ktore nie znajduje się pod kluczem. Ciągle przejeżdzają jakieś nieznane mi samochody pod domem i po wsi, ale tej to nie wiedzę z okna. Urzędowaliśmy dlugo w nocy z Ronnym, on wlaśnie przygotowywal się do polowania. Szkoda, wielka szkoda, że nie wyszedl z bronią na drogę (naszą drogę, po ktorej i tak każdy jeździ, kto ma na to ochotę) i akurat nie trafił na złodzieja. Nie mowię, żeby go od razu postrzelił, ale na pewno by zatrzymał, a ja zadzwoniłabym spokojnie na policję. Czy to jednak w czasach wojny, czy pokoju warto posluchać Broniewskiego i nałożyć "bagnet na broń"! Bardzo lubię ten wiersz, za rytm, prostotę i jasny przekaz. Posluchajcie tylko:

"Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę,
kiedy rzucą przed siebie grom
kiedy runą żelaznym wojskiem
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą -
ty, ze snu podnosząc skroń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi!(...)

Mocne, prawda?
Po pracy wylądowałam w domu tuż przed 19 - stą. I tak będzie w każdy poniedziałek. Praca od rana do wieczora. Mam tak napięty poniedziałkowy grafik, że nawet lunch wcinam podczas jazdy. Dzisiaj zaprosiłam siebie na kanapkę z rakami i jajkami. Bardzo trudno mi się to jadło podczas jazdy. Raki spadaly, jajka odklejały się, a moja twarz cala wymazana byla majonezem. Nigdy więcej nie będę jadła takiej nie - trzymającej się kupy i skomplikowanej w obsłudze kanapki. W drodze do domu bylam pelna ambicji, by ugotować obiad na jutro, bo na dzisiaj Paulina przygotowala absolutnie przepyszne wegetariańskie crepes. Wypchane byly one warzywami z jej grządek. Niestety, po obiado - kolacji rozpoczął się wielki test w tv, a ja opadlam z sił i entuzjazmu. Koniec na dzisiaj!  
Męcząca kanapka, ale kusząco wygląda, nieprawdaż?