piątek, 28 września 2012

Podwyżka, kanibalizm i licencja na zabijanie

Nareszcie dostaniemy podwyżki! Dzisiaj nasze związki zawodowe osiągnęły consensus. Zwykle dostajemy kolektywne podwyżki w kwietniu. W tym roku związki postanowily zawalczyć poważnie o nasze podwyżki, no i porozumienie nie zostało osiągnięte. Podwyżek w kwietniu nie było. Związki i pracodawca ciągnęli w różnę strony o dogadać się nie mogli. Zrobiło sie tak gorąco, że wezwali neutralnego negocjatora i tak negocjowali od sierpnia. A dzisiaj dowiedziałam się od ...Ronnego, że w końcu dogadali się. Chyba slyszal w radiu. Ja niestety na razie radia nie slucham, bo jak wiadomo przerzuciłam sie na sluchanie powieści. Ta podwyżka będzie wyrównana od kwietnia, zatem czekam teraz na październikową pensję. Związki i pracodawca porozumieli się o pdwyżce na 4.5% rozłożonej na kilka lat, albo trzy albo pięć. Ale co to cholera znaczy, to już nie wiem. Czy to dużo, czy mało. Nigdy nie rozumiałam się na tych podwyżkach i tych procentach. Jakby nie bylo, dobrze, że dostaniemy podwyżkę, a nie obniżkę jak w Hiszpanii. Och, na slowo Hiszpania zapragnęło mi się Barcelony. Fajne miasto, bardzo przyjazne. Chciałabym tam jeszcze raz pojechać. Kto wie, kto wie... A to malutkie zdjęcie kawy na moim blogu, to moja kawa, ktorą raczyłam się właśnie w Barcelonie. Poza tym złota jesień bardzo dobrze prezentuje się na ciemnoszarym tle. Ranek tonął w strugach deszczu, jedyne roświetlające punkty, to te złote brzozy. Miasto całe w budowie. Budują nowe drogi, stawiają nowe budynki i nawet stoi się w korkach. Korki mi nie przeszkadzają, bo jak nadmienilam wyżej slucham powieści. Dzisiaj siedząc w samochodzie brałam duchowo udział w procesie kanibali w niemieckiej afrykańskiej kolonii roku 1902. Ten proces pokazywał Niemców jako cywilizowanych ludzi. Kanibale zostali skazani na śmierć, chociaz nie byli oskarżeni o zjedzenie protestanckiej rodziny misjonarzy z Europy (chociaż to zrobili), bo ówczesne prawo niemieckie nie miało nawet w swoim prawie karnym paragrafu o kanibalizmie jako zbrodni. Kara śmierci miala odstraszać innych chętnych na ludzkie mięsko. A skoro jestem juz w temacie mięsa, to Paulina i Mick wczoraj rozpoczęli naukę na kursie...myśliwskim. Swoim wyborem wprawiaja w oslupienie cale swoje otoczenie. A dlaczego? Bo obydwoje są wegetarianami. Po odbyciu kursu, zdaniu egzaminów, dostaną licencję myśliwską równoznaczną z pozwoleniem na posiadanie broni. Skąd ten pomysł na kurs, bo przeciez nie zamierzają latać po lesie i strzelać do wszystkiego, co ma cztery nogi dla czystej rozrywki. Otóż zabezpieczaja się na przyszłość. Przeciez nikt nie wie, jak w tym obumierającym i zatrutym świecie będzie wyglądała sytuacja zdrowej żywności, a nie tej chemicznej. Wobec tego, postanowili, że gdyby nagle musieli żywić się mięsem, to tylko upolowanym przez siebie, bo tego produkowanego przemysłowo nigdy nie tkną.  Zapytalam Paulinę o pierwsze wrażenia i towarzystwo. Na kursie jest spora grupa kobiet, a większośc facetów przyznała się, że są na tym kursie, bo ich partnerki już od dawna posiadają licencje, no i oni czują, że w takim razie też muszą ją zdobyć. Każda motywacja jest dobra, by otrzymać licencję na zabijanie. Ja nie mam żadnych mysliwskich zainteresowań, ale lubię czytać o polowaniach na grubego zwierza, opisane przez np. takiego Hemingwaya.
Koniec na dzisiaj! Pa! 

poniedziałek, 24 września 2012

Sztuka kulinarna i sztuka teatralna

Dzień roboczy zakończyłam o 19.20. Po prostu po normalnych godzinach pracy zafundowano nam konferencję. Do domu pędziłam z prędkością światła, bo jeszcze po drodze chciałam zahaczyć o ICĘ, bo w domu skończyło się mleko i kawa. 10 minut przed zamknięciem wpadłam do sklepu jak błyskawica. Oprócz wyżej wymienionych produktów kupiłam kawałek świnki, czyli karkówkę, do tego pora, dwie papryki - pomarańczową i czerwoną, sok tropikalny składający sie z mieszaniny różnych egzotycznych owoców, a następnie pognałam do domu, bo za kilka minut miał się rozpocząć teatr telewizji, którego nie mogłam po prostu nie zobaczyć. "Trzy siostry" Czechowa to naprawdę miłe zakończenie dnia. Oglądając sztukę teatralną, kroiłam zakupioną sztukę mięsa na kawałki. Zadumalam się nad słowami Iriny: "
Przyjdzie czas i ludzie dowiedzą się, po co to wszystko, po co te cierpienia, nie będzie
żadnych tajemnic, a na razie trzeba żyć... trzeba pracować, tylko pracować! Jutro wyjadę
sama, będę uczyła w szkole i całe życie oddam tym, którym może to będzie potrzebne. Teraz
jest jesień, niedługo przyjdzie zima, zasypie wszystko śniegiem, a ja będę pracować,
pracować..." No właśnie, ja też będę pracować. Pokrojone na kawałki mięso podsmażyłam, oprószyłam mąką zmieszana z curry i wrzuciłam do garnka i zalałam tym egzotycznym sokiem. Wsypałam wiórki kokosowe, dodałam kostkę z kury, no i zaczęłam dusić to pod przykryciem. Renee pokroiła papryki i pora. Podsmażyłam warzywa na oleju z drobno posiekanym ząbkiem czosnku i wrzuciłam do garnka pod koniec duszenia mięsa. Jutro wstawię ryż, pogrzeję ten indyjski "gulasz" i obiad gotowy. Ta niemoc, rozczarowanie życiem, marazm, obezwladniająca i wszechogarniająca nuda, bezsilność i ta melancholia bijąca od "Trzech sióstr" zmobilizowały mnie do działania, czyli ugotowania obiadu. Ta sztuka opowiada o tym, jak nie należy żyć. Jakieś dwadzieścia lat temu byłam jak ta Irina - ona tęskniła do Moskwy, ja do Gdańska. Snułam sie jak ona z różnymi postanowieniami, ktore ja w przeciwnieństwie do niej zaczęłam jednak realizować. Ona nigdy nie pojedzie do Moskwy, a ja jeżdżę do Gdańska co roku. Siostry uważały, że tylko Moskwa może uczynić je szczęśliwymi, ja podobnie myślałam tu w Szwecji tak o Gdańsku. One na tej swojej prowincji niugdy nie będą szczęsliwie, a ja na mojej jestem. Tak, by nie zaplątać sie w depresję trzeba zabić w sobie trzy siostry. A gdy się tęskni do jakiejś swojej Moskwy, to powinno się tam jechać, a nie tylko tęsknić. Teraz moją "Moskwą", do której tęsknię jest po prostu łóżko. Dobrze, że w zasięgu ręki.     

niedziela, 23 września 2012

Jesienny fotoesej z Norrlandii

spotkałam rodaka na szwedzkiej szosie i nawet go wyprzedziłam
tak wygląda zbieranie borówek z Pauliną, a w głębi za płotem widnieje mój dom
a tu wylegują się w słońcu borówki i moja zbieraczka - wyczesywaczka
moje zbiory
przesiewanie borówek

dzisiaj zajechaliśmy do tego domu, bo Paulina i Mikael przymierzają się do jego kupna

a ten dom leży nad morzem - Zatoką Botnicką
Mikael i Ronny rozmawiają nad Zatoką o zakupie domu. A te płyty kamienne nad Zatoką to dawne dno morza.
a tak wygląda jesień

Nadeszła jesień...

Nadeszła jesień. Parę dni temu jadąc do pracy zauważyłam, że śmigam przez złoto - czerwono - szafranowo - bursztynowy szpaler brzóz i klonów i zielonych sosen i świerków. Czułam się jakbym wjechała w baśniową krainę. A gdy tak jeszcze słońce łaskawie obrzuci swoim spojrzeniem okolicę, to muszę przyznać, że krajobrazy są wyjątkowo malownicze. Pracuję intensywnie i dużo. Udaje mi się jednak łączyć obowiązki z przyjemnościami. W trakcie moich służbowych peregrynacji słucham audiopowieści. A od początku września zdążyłam wysłuchać ich trzy. Wszystkie szwedzkie i świeże na rynku księgarskim. Ostatnia z nich "Mężczyzna, który nazywa się Ove" ("En man som heter Ove") jest pisarkim debiutem. Mam nadzieję, że  te ksiązki zostaną przetłumaczone na polski, bo są tego warte. Oprócz tego w zeszły weekend nazbierałam  dwa wiadra borówek, no i na raty zabrałam się za robienie borówkowych konfitur. Samo zbieranie, a następnie przebieranie ich ma cudowne wlaściwości terapeutyczne. Byłam sama ze swoimi borówkami, ptaszki świergotaly, słońce grzało, a ja czułam się wypoczęta, rozluźniona i ogólnie zadowolona z życia. Jutro będę kontynuować przetwórstwo borówkowe. Bardzo ucieszyły mnie wiadomości z kraju dotyczące wyłowienia z Wisły skradzionych przez Szwedow ponad 300 lat temu zabytków. Posadziłam Ronnego przed moim telewizorem i kazałam oglądać relację o uratowanych z potopu szwedzkiego polskich dobrach narodowych. Oczywiście relację tłumaczyłam mu na szwedzki. Ronnemu zaimponowało, oglądał z zainteresowaniem, a na koniec zapytał: "To kiedy te zabytki dotrą tu do nas do Szwecji?" Roześmiał się, gdy zobaczył moje wytrzeszczone z oburzenia i zdziwienia oczy. Z TV dowiedzialam się również, że panna Kwaśniewska zmieniła dzisiaj status na zamężną. Życzę szczęścia młodej parze, ale zastanawiam się, dlaczego w Polsce wprowadza sie amerykańskie zwyczaje - ojciec Aleksander Kwaśniewski doprowadził do oltarza corkę i przekazał ją przyszłemu mężowi. Według mnie kobieta w takim dziwacznym obrządku jest traktowana jak rzecz i nie na równi z mężczyzną. Tutaj po prostu jeden mężczyzna (choćby to był najukochańszy tata) oddaja kobietę drugiemu mężczyźnie. Zawsze mnie to i śmieszyło, a nawet oburzało, gdy widziałam takie ceremonie przekazywania sobie kobiet na filmach amerykańskich. Ja do ołtarza szłam razem z moim mężem. Sami siebie na trzęsących sie nogach doprowadziliśmy do czekającego na nas przy oltarzu księdza. A musicie wiedzieć, że kościól, w którym braliśmy ślub jest strasznie długi. Poza tym, jak to brzmi? Ojciec poprowadził do ołtarza córkę. Kulawa, czy co? To brzmi prawie tak, jak by ją tam siłą zawlókł, a od czekającego przy ołtarzu kochasia dostał w zamian czek na jakąś pokaźną sumkę. Muszę poważnie się nad tym ceremoniałem przekazywania zastanowić. W przyszłym roku moja Paulina wybiera się na swój własny ślub. Uważam, że to ona mogłaby stanąć przy ołtarzu i poczekać, a mama pana młodego doprowadzi syna do ołtarza i przekaże go Paulinie. A teraz idę zanurkować w pierzyny. Poczytam najnowszą powieść Cherezińskiej "Korona śniegu i krwi" w towarzystwie winogron, od ktorych jestem po prostu uzalezniona. Zawsze, gdy jem winogrona, to przypominją mi sie dobre rady męża dawane mi w czasach, gdy chodziłam przy nadziei. Ronny, widząc jakie ogromne ilości winogron pochłaniam w czasie ciąży, przerażony prosił mnie, bym przestała je jeść, bo dziecko urodzi się pijane lub będzie alkoholikiem, bo według niego winogrona ulegają w żołądku fermentacji i zamieniają się w wino. Coś tak głupiego to tylko chyba facet może wymyśleć!           

czwartek, 13 września 2012

Hit dnia!

Przed chwilą usłyszałam wiadomość dnia. To jest absolutny hit! TV Trwam zamierza transmitować mecz Polska - Anglia! Zareagowałam, calkiem spontanicznie, wydając z siebie okrzyk "O! Jezu!".  Inna sensacja, ale tylko dla mnie to ta, że Renee ugniotła ciasto na bułki cynamonowe i poszła właśnie spać. Ciasto rośnie i oznacza, że teraz ja muszę się nim zająć. A, niech to szlag...Znowu położę się spać po północy.

Miłego dnia pracy!

Właśnie zakończyła się poranna konferencja i czas na kawę. Wyjechałam za późno z domu i pędziłam jak wiatr. Z przerażeniem patrzyłam na wskaźnik paliwa. Już wczoraj jadąc do domu zapaliła się lampka przypominająca o zatankowaniua, display wskazywał, że paliwa wystarczy mi na 60 km. Nie zatankowałam, bo już nie miałam siły. Dzisiaj rano display pokazał juz przy starcie, że mogę przejechać 50 km. Do pracy dojechałam z napisem FUEL i teraz zastanawiam się, gdzie znajduje się najbliższa stacja benzynowa. Zwariowac można. Zwłaszcza, że ceny paliwa zaczynają przekraczać granicę bólu. Na razie zagryzam troski ciasteczkami.
poczęstunek po konferencji
Postanowiłam, że muszę za każdą cenę zachować przytomność umysłu, bo to co mi sie ostatnio przytrafiło zmroziło mnie i nakazało zwolnić tempo. Na załączonym niżej obrazku widać do czego może doprowadzić pęd. 
Na obrazku widać mój samochód i mój portfel. Oczywiście nie moglam dogrzebać się w torebce klucza do samochodu. Zatem jej zawartość wysypałam na maskę auta. Jak zwykle spieszyłam się. Wszystko zapakowałam z poworotem do torby, wsiadłam, odpaliłam i pognałam przed siebie. Gdy dojechałam na miejsce, wysiadłam, zamknęłam samochód i poszłam do roboty. Jednak w połowie drogi odwróciłam się, bo pomyślałam, że na tym parkingu powinnam w widocznym miejscu za oknem wystawić pozwolenie na parkowanie. Wtedy, ku mojemu przerażeniu i zdziwieniu odkryłam, że mój portfel leżał w takim oto miejscu! Zimny pot mnie zlał, gdyż w ogóle nie pamiętałam  momentu, kiedy ten portfel tam położyłam. Tym razem miałam więcej szczęścia niż rozumu. Przejechałam przez całe miasto, ktore portfel pierwszy raz w życiu zwiedził. A teraz koniec przerwy! Jadę dalej, mam nadzieję, że wystartuję.

środa, 12 września 2012

Wesołe życie emeryta

Renee oznajmiła, że chce zmienić styl swojego wyglądu na taki zwykły bez zadnych ekstrawagancji. Ma on polegać na obszernych i luźnych kraciastych koszulach. Koniec z opiętymi bluzkami, teraz najwyższy zmienić image. Poprosiła mnie, żebym po pracy pojechała do Bik Bok i kupiła odwieszoną przez nią koszulę. Gdy podałam ekspedience imię "Renee", to ta wyciągnęła z obszernej gardroby kraciastą bluzkę, z guzikami z przodu, no niby taka klasyczną, a jednak nie taka zwykłą jaką widziałam w wyobraźni. Przód krotszy niż tył, obszerna, taka przypominająca trapez, no i cena, hmm. Wzniosłam oczy do nieba, westchnęłam i sięgnęłam po kartę visa. I to miala być ta prosta i bez ekstrawagancji koszula! 
Długo nie pisałam, bo byłam zawalona robotą. Dosłownie! Przez cały zeszły tydzień wracałam do domu wieczorami. Byłam tak zmęczona, że nawet jeść mi się nie chciało. Jedyne na co było mnie stać, to patrzenie w telewizor (włączony, oczywiście) i szukanie w nim odprężenia. Zamiast odprężenia tv jako broń masowego rażenia celnie trafiała w mój system nerwowy - a to polski wymiar sprawiedliwości jest jakiś niesprawiedliwy, a to głuchy zdolny chłopak nie zostaje przyjęty na politechnikę, ze względu na swoją niesprawność. Już gdzie jak gdzie, ale na polibudzie, w końcu technicznej szkole z najnowocześniejszymi technologiami chyba powinna isntnieć możliwość studiowania dla każdego, kto chce zostać inżynierem. Taką uczelnię, ktora nie przyjmuje na studia z powodu ułomności należałoby pozwać do sądu za dyskryminację, ale do tego w Strasburgu, bo na te polskie to chyba nie ma za bardzo co liczyć. Inna przytłaczająca i powalająca wiadomość, to ta, że Centrum Zdrowia Dziecka tonie w długach. Jedyną radość sprawili mi nasi paraolimpijczycy i ich niesamowite sukcesy. Po prostu deszcz medali. Przy okazji wypłynęła inna niesprawiedliwość - pieniądze za medale, ktorych dostaja o połowe mniej od pelnosprawnych sportowców Jak to nazwać? Dyskryminacja? Polska szkoła, to następny odrębny temat. Czy polska szkoła jest jedną szkołą dla wszystkich? Czy wszystkie dzieci mają ten sam równy start i równe szanse bez względu na status społeczny rodziców? Dlaczego podręczniki są takie drogie? Dlaczego szkoła nie zakupi wszystkich książek, by potem wypożyczać dzieciom na cały rok szkolny? Gdy dzieciak zniszczy, czy zgubi ksiązkę, wtedy dopiero niech za nią płaci. Tak jest w Szwecji. Szkola w Szwecji daje podręczniki, zeszyty, gumki, kredki, linijki, no całe to wyposażenie, ktore jest potrzebne na lekcjach. W klasach 7-9 podstawowki dostają laptopy, ktore potem musza oddać, gdy kończą szkołę, ale zaraz dostają następne w szkole średniej. Wszystkie dzieci i młodzież szkół podstawowych i średnich jedzą również codziennie lunch. A skąd na to wszystko kasa? No, cóż z naszych podatków, ale przynajmniej widac na co te podatki idą, a ja dzieki temu nawet nie wiem, ile kosztuje jakikolwiek szkolny podręcznik. A w ogóle, to się zastanawiam czy istnieje w Polsce jakaś sfera życia, w ktorej wszystko normlnie funkcjonuje?   
Humor poprawiam sobie, gdy jadę do pracy. Zaopatrzyłam się w audiopowieści, no i słucham. Tym razem nabyłam kilkaszwedzkich powieści. W związku z tym , że znudziły mnie książki o pięknych, mądrych, cwanych kobietach sukcesu i przerzucilam się na literaturę emerycką. W powieści „Kawa z muzyką” grupa emerytek jedzie do Niemiec na wycieczkę.  Jedna z nich wylosowała na loterii tę wycieczkę na jarmark świąteczny w Niemieczech, no i zabiera z sobą trzy swoje kolezanki. Wycieczka trwa tylko cztery dni, ale sporo się dzieje, a ja pozazdrościlam im, że sa na emeryturze. A ta kawa z muzyką, to kawa z ....alkoholem. Można też zamowić sobie kawe z muzyką stereo i wtedy dostaje się podwójną whisky do kawy. Bardzo spodobala mi sie ta kawa z muzyką. Po przeżyciach podczas  okropnej zamieci śnieżnej damy stwierdzily, że teraz chcą tylko samą muzykę, bez kawy. Ksiązkę już wysłuchałam i włączyłam następną,  prześmieszną. Ta z kolei ma tytuł „Kawa z rabunkiem”. Nie jest to jakaś kontynuacja tej pierwszej. One nie mają żadnego związku i są napisane przez dwie różne pisarki. Jedno, co je łączy to bohaterowie – emeryci. Grupa emerytów spędza jesień życia w domu starości "Diament". Przeraźliwie nudzą się tam. Beznadziejne jedzenie, za mało spacerów i wieczne oszczędzanie. Dużo lepiej mieliby w więzieniu. Postanawiają rabować  bogatych i oddawać to biednym. Oczywiście sobie też zostawią pieniądze z kradzieży, by mieć za co dobrze żyć po wyjściu z więzienia. Na początek Liga emerytów z chodzikami na kólkach i o laskach znika z domu "Diament" i wprowadza się do luksusowego hotelu licząc na obecność bogatych gości. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem, wobec tego muszą wymyśleć przestępstwo doskonałe. Zaśmiewałam się do łez, gdy w saunie wsypali canabis i wszyscy obecni goście wdychając parę z marihuaną popadli w histeryczną wesołość. Śmiali się też bez opanowania, gdy stwierdzili, że są okradzeni z biżuterii. 
Jedna z bohaterek, zresztą pomysłodawczyni na polepszenie sobie życia, przed emeryturą wykonywała ten sam zawód co ja. No, no chyba trzeba będzie się dobrze przygotować na jesień życia.  

niedziela, 2 września 2012

Angielska pogoda

Leje, pada, mży już cały tydzień. W takiej aurze ciężko znaleźć jakiekolwiek natchnienie. Na szczęście pozostaje praca i to tak intensywna, że nie pozwala na żadne roztkliwianie się, dzielenie wlosa na czworo i melancholijne wzdychania. Po pracy przebierałam czarne jagody, ktore ostatnio wyczesywalam w lesie To jest dopiero robota! Czarno robilo mi sie przed oczami od tych czarnych jagód, te listki, patyczki, igiełki i inne runo leśne ktore zawędrowalo razem z jagodami do wiadra pieknie się poprzyklejało do owoców i zmienilo swoją barwę na czarną. Przy okazji poplamiłam sobie białą bluzkę tymi jagodami, klęłam pod nosem i zazdrościłam Kopciuszkowi, że ta miała tylko do oddzielenia groch od popiołu. Ten groch i popiól, to zadna robota w porównianiu z oddzielaniem jagód od reszty. No, ale kilka słoików jagodowej marmolady jednak udało mi się zrobić, z czego jestem bardzo zadowolona. Teraz pozostają borówki. Ale te oczyszcza się łatwo, bo są suche, a nie ociekają sokiem jak te jagody. Czwartek spędziłam na uniwersytecie, tam zetknęłam się z oryginalnym człowiekiem, ktory został mi przydzielony jako mój promotor. Temat mojej pracy dyplomowej potraktowany zostal bardzo marginalnie, bo promotor opowiadał mi o swojej misji na Ukrainie, w Rosji i Argentynie, a celem misji była z jego strony walka o prawa człowieka. To znaczy nie chodzil po ulicach i demonstrował, ale wykładał i nauczał. Nastepnie opowiadał mi o kimś ze swojej rodziny, ktory był prawie umarły, ale polski neurochirurg przywrócił go do życia. Podal mi swój numer telefonu zaznaczając przy tym, że w zasadzie jest on caly czas wyłączony. Na szczęście podał mi również swój e-mail. Nastepnie zaczął snuć rozważania na temat najnowszych prac naukowych nad ludzkim mózgiem. Tak, na pewno było to bardzo ciekawe, ale do mojej pracy zupełnie nieprzydatne. W pewnym momencie wtrąciłam, że żaden na świecie naukowiec od mózgu nie jest w stanie powiedzieć o czym ja w tej chwili marzę. Promotor przerwał i pytająco na mnie spojrzał. "Marzę o kawie" - wyjawiłam - "i o ciasteczkach" - dodałam. No i na tym zakończyliśmy nasze konsultacje naukowe. A swoją drogą ciekawe jak będzie wyglądać ta nasza współpraca. Wczoraj większą część dnia spędziłam w nowej szkole Renee. Szkoły zaczęły swoją edukacyjną działalność 20 sierpnia i tym samym Renee z wielką ochotą (naprawdę!) rozpoczęła naukę w nowej szkole. Pod koniec swojej dziewiątej klasy Renee zaskoczyła nas wszystkich swoim wyborem szkoły średniej. Stalismy w domu z rozdziawionymi gębami, gdy oznajmiła, że idzie do szkoły...rolniczej. Stwierdziła, że ma dosyć miasta i dbania o swój city - look. Mam nadzieję, że nagle gdzies w połowie pierwszej klasy nie zmieni zdania. A na razie zmieniła buty - wysokie obcasy odrzuciła w kąt i chodzi w trampkach. W szkole już zdążyła jeździć na traktorze i to jako kierowca, a nie jako pasażerka, zapoznała sie ze szkolnymi świnkami i dostała pod opiekę cielaka. Na razie po dwóch tygodniach nauki jest w dalszym ciągu zadowolona. Wczoraj w jej szkole odbywała się otwarta impreza dożynkowa . Renee ze swoja klasą występowała jako gospodyni imprezy. Oczywiście sprzedawali ciastka, kawę, oprowadzali ludzi po szklarniach, w ktorych samemu można było pozrywac z krzaków pomidory i je kupić. Do szkolnej imprezy podłączyli się również prawdziwi rolnicy ze swoimi produktami - miodami, chlebami, dżemami, sokami. Okolica szkoły jest bardzo ładna - mają tam staw, ogrody, szklarnie, stajnie, obory. Poza tym wszystko jest zmechanizowane i ekologiczne. Teraz nauka stawia na ekologię. Oczywiście deszcz padał zdrowo, ale cp tam deszcz, gdy mialam na sobie pelerynę, za to buty - pantofle na niewielkim konturnie. Ubabrałam sie w błocie, krow już nawet nie oglądałam, gdyż teren był totalnie wydeptany, bo tłumy chciały oglądać krowy jakby one były czymś zjawiskowym lub z innego świata. Ja w każdym razie wiem jak wygląda krowa. Przechodzacy obok mnie ludzie tez popatrywali na moje buty jakby te też były z innego świata. Każdy człowiek miał na sobie kalosze, a ja jak ta idiotka stałam w pantofelkach. Nie mam pojęcia jaka jutro będzie pogoda, wiem za to że jutro zaczyna sie nowy tydzień pracy, a Ronny ma urlop. Jutro zaczyna się przecież polowanie na łosie.

PS. Jutro zdjęcia, bo juz nie mam siły. Pa!
tutaj uczniowie myją swoje brudne buty

różne gatunki ziemniaków

znalazła się nawet niebieska odmiana

ziemniaczana królowa

szkolne szklarnie

stoiska z zieleniną



rajska jabłoń

a tak pszczoły robią miód

sklep przyszkolny z miodami, sokami, powidłami

pomidorowa dżungla

Paulina i Renee w szkolnej oranżerii


a to moje pantofle