niedziela, 30 sierpnia 2015

Jagodowa niedziela

Matko święta! Jaśnie panujący nam prezydent Duda pojechał do Niemiec, by sie poskarżyć, a może wyżalić, że "Polska nie jest krajem sprawiedliwym". A dzisiaj w Szczecinie pochwalił się tym swoim osiągnięciem. Taki patriota, a rżnie w swoje gniazdo. Przyznam szczerze, że mnie się tu w Szwecji nie przytrafiło jeszcze, bym skarżyła się na Polskę. Wręcz przeciwnie! No, ale ja nie jestem prezydentem.
Tak naprawdę wcale nie miałam najmniejszej ochoty dotykać tematow politycznych, bo to w końcu jest niedziela. A niedzielę może można w końcu zrobić dniem wolnym od polityki. Ale facet tak mnie zadziwił swoją wypowiedzią, że nie mogłam tego przemilczeć. A wróg nie śpi, usłyszy, że w Polsce panuje niesprawiedliwość i wykorzysta ten słaby punkt. Czy wyobrażacie sobie, by Obama czy Putin skarżyli sie polskiemu prezydentowi, że w ich krajach panoszy się niesprawiedliwość? Poza tym chcialbym prosić za pośrednictwem mojego bloga obecną premier. "Ewka! Przestań latać za facetem! Bo on jeszcze pomysli, że zakochalaś się w nim lub masz na niego chęć! On jest żonaty! I młodszy od Ciebie! Kobiecie nie wypada uganiać się za chłopem!" - to było do pani premier. Mam nadzieję, że dojdzie do niej jakimiś kanałami.
Teraz właściwie czekam na wydobycie "złotego pociagu", mam nadzieję, że znajdują się w nim zrabowane przez Niemców dziela sztuki, ktore były ozdobą polskich muzeów. Może jest wśród nich "Portret młodzieńca" Rafaela

  
Zdaje się, że puste ramy czekają na niego w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Było to najcenniejsze dzieło znajdujące się w polskich muzeach. A może wisi u kogoś z Was w domu? To bardzo proszę o jego zwrot do muzeum. Czy wiecie, że Niemcy zrabowali i wywieźli z Polski około 3 tys. obrazów europejskich szkół malarskich, 11 tys. obrazów malarzy polskich, 1,4 tys. rzeźb, 22 mln. książek z róznych epok, grafik, starodruków, map itd. Oprocz tego zrabowano na przyklad 5 tys.dzwonów oraz wiele wartościowych eksponatów - kościelne kielichy, ornaty, obrazy. Żywię głęboką nadzieję, że chociaż część tych zaginionych zbiorów znajduje się w tym pociągu.
Dzsiejsza niedziela byla fioletowa. Paulina, przy moim maleńkim udziale, nazbierała cale wiadro jagód. Ja właściwie fotografowałam, wzdychając "Boże! Ale przyjemnie i slicznie", robilam zdjęcia i dyskutowalam z koleżanka na fejsie. jedną ręką grabiłam jagody. A daleko nie trzeba było chodzić na te jagody, bo tylko za dom.


a mowilam, że za domem

 W czasie, kiedy je oczyszczała z liści, ja ugniotłam ciasto drożdżowe i zostawilam do wyrośnięcia. Ciasto oczywiście miało być z jagodami. No i było!


Na podwieczorek powstały dwa duże takie ciasta jagodowe! I kilka słoików dżemu jagodowego. To była piękna i udana niedziela w kolorze fioletowym. nawet udalo mi się tymi jagodami zrobic plamy na mojej bluzce i poduszce na krzesło. I jak to wywabić? Vanish nie działa! Już spróbowałam.

Moje pieski też miały przyjemny dzień. Oto zrelaksowany Nemo



sobota, 29 sierpnia 2015

Tuż przed obiadem

Paulina wróciła przed chwilą z bujnego ogrodu swojej teściowej. Wyłożyła na stole przywiezione z sobą zbiory witamin. Wszystko jest takie świeże, chrupiące i obłędnie ekologiczne. Aż mam wielką chęć zanurzyć się w tych dobrodziejstwach natury.

a z siatki wychyla się kapusta, ogorek, sałata i burak czerwony

Przed chwila zadzwonila Natta z pytaniem, co zamierzamy jeść dzisiaj na obiad.
- Kotlety!
- Znowu?! - wykrzyknęła zdumiona do sluchawki.
- Jakie "znowu"? - zapytalam i dodalam, że to nie mielone, tylko schabowe.
- A schabowe to znaczy jakie?
- Takie klepane i obtoczone w jajku i bułce tartej.
- O! Takie?! - I dorzuciła jeszcze - to my z Crisse przyjedziemy! O której będziecie jedli? No, to cześć i do zobaczenia!
Zaczęłam liczyć, ile to kotletów muszę potłuc.
Renee robawila mnie swoim CV. Jej praca wakacyjna juz sie zakończyła, ale chętnie popracowalaby, na zastępstwach, gdy ktos z presonelu będzie miał wolne z różnych powodów. Musi jednak poddać się procedurze ponownego zostawienia CV. To pierwsze gdzies jej zginęło, więc siedziala nad tworzeniem nowego. W części CV, w ktorej pisze się o swoich zainteresowaniach i o tym jak się spędza czas wolny moja corka napisała:
"w wolnym czasie lubię byc razem z moją rodziną, naszymi psami, lubię chodzić na spacery i sprzątać".  Pokażcie mi 19 - letnią dziewczynę, która ma zinteresowania typu sprzątanie i na tym zajęciu spędza swój wolny czas? Chociaz z tym sprzątaniem to jest czysta prawda, bo gdy Renee przychodzi do nas w odwiedziny, to najpierw wita sie z odkurzaczem i zabiera się za odkurzanie mojego domu. Paulina z kolei zapytała, ile lat właściwe ma Renee? Bo ten jej wolny czas spędzany z rodziną i na spacerach, to raczej wskazuje na osobe w wieku emerytalnym. Natta jest zupełnym przeciwieństwem Renee. W miejsce spacerów ma być action i jakoś nie przypominam sobie, by kiedykolwiek cokolwiek posprzątała. A teraz idę poklepać kotlety.      

środa, 26 sierpnia 2015

Poezja i polityka

Na fejsie znalazlam takie oto arcydzieło:

To jest dopiero matczyna miłość!!! Nie wiem jedynie, czy to jest napisane na trzeźwo. Nastepny wiersz,  będzie przypuszczalnie nosił tytuł Santo subito. Treść tego cudactwa uważam za świętokradztwo. Poza tym Duda klamal ględząc, że chce być prezydentem wszystkich. On nawet nie ma takiego zamiaru. Rząd olewa równo, zapewne zwoła radę, ale tylko i wyłącznie, gdy premierem będzie Szydło. Nie wyraża namniejszej chęci, by z rzadem rozmawiać, co mnie dziwi, bo gdybym ja byla prezydentem, to najpierw spotkałabym sie z opozycją, by zdobyć jej przychylność. Ale takie bylo i jest PiS. Nigdy nie byli skłonni do wspólpracy. Bojkotowali Komorowskiego i jego zebrania. To nie są ludzie porozumienia, nie wyrażają chęci osiągania kompromisów. Szydło komentując z pogardą prośby Kopacz o spotkanie z prezydentem też daje świadectwo, że prezydent i PiS, to jedno i nierozerwalne ciało. On będzie reprezentował interesy Szydło, a Szydło interesy Dudy. Taka sobie spółka z.o.o Chciałam wierzyć, że ten zadufany w sobie Duda przełamie zły trend my kontra wy. Oni ciągle walczą. Walczą o władzę. To jest jakaś choroba. Nawet ta szalona w swojej miłości do syna kobieta głosi w ostatnim wersie zwycięstwo. O jakie zwycięstwo jej chodzi? Kogo nad kim? Oj, pan prezydent będzie musial bardzo nagimnastykować się, by zdobyć nie tylko moją sympatię, ale też, i to chyba jest najwazniejsze, zaufanie. Poza tym w referendalnym festiwalu powinno znaleźć się pytanie, czy Polacy życzą sobie, by państwo polskie mieszało się do spraw Ukrainy. Ja sobie tego nie życzę (ani Ukraina). Pomoc humanitarna, przygarnięcie i udzielenie schronienia uchodźcom stamtąd, jak najbardziej, ale żadne negocjacje. Niemcy i Francja nie graniczą z Rosją, a Polska tak. Już widzę, jak Putin się cieszy i łapy zaciera, gdy do stołu zasiądzie prezydent Polski.
W sumie nie o tym miało być, chcialam skupić sie na nalesnikach z twarożkiem, ktore sobie zrobilam na obiad, chciałam również wspomnieć o filmie "Panny z Wilka", ktory dzisiaj po raz kolejny obejrzałam dzisiaj wieczorem na TVP Kulturze (pewnie tez jakas manipulowana i zalezna od PO stacja). Piekne zdjęcia, wspaniali aktorzy, retro moda, soczysta zieleń, no i ten wiejski twaróg z miodem na śniadanie zagwarantowaly mi wolny, przyjemny czas najwyższej jakości. Wystarczył jednak jeden beznadziejny wiersz, ktory zdmuchnął nastrój wieczoru. Moja reakcja po przeczytaniu byla nastepująca:

  1. zaniemowilam
  2. opadly mi ręce
  3. eksplodowalam śmiechem
  4. popadlam w zadumę nad matczyną miłością. Musze zapytać moją mamę, czy z miłości do mnie napisala jakiś poemat o mnie i przypomnialam sobie, że ja też przeciez jestem matką i do tej pory nie napisalam żadnego peanu na cześć moich córek!    

niedziela, 23 sierpnia 2015

Na wsi zabawa

Niedziela byla upalna, leniwa i cicha. Gdzieś w piały koguty, w drzewach szczebiotały ptaki. Paulina grabiła siano na polu
wiejska sielanka
Panowie Ronny, Mikael, Jens i Crisse (chłopak Natty) długo spali, przydryfowali jedynie do stołu na późne śniadanie. A tak poza tym, to jakby ich nie było. Panowie dochodzili do siebie po wczorajszej wiejskiej zabawie. W tym roku zameldowaliśmy swoja obecność na śmierdzącym śledziu, bo nie wiem czy sama będę organizować jakąs sledziową imprezę, a zjeść śmierdziela mialam wielką ochotę. Pojechaliśmy do naszego wiejskiego domu rozrywki całą ferajną - 8 osób. W sali wisiało ciężkie powietrze, mimo, że drzwi na taras i drzwi głowne stały otworem. Przelecialam wzrokiem po zebranym towarzystwie. Większości z nich nie znalam, nawet nie wiem czy mieszkaja w naszej wsi, czy to tylko letnicy, ktorzy miaja tu swoje domki. W przeważającej większości towarzystwo skladało się z emerytów. Nasza rodzina zaniżala średnią wiekową. Renee powiedziała do siedzącej naprzeciwko niej Natty, że czuje się jak w pracy. (Renee pracowała ze starymi ludźmi). Jens i Crisse rozesmiali się. No, ale w końcu każdy za chwilę przeprowadzał sekcję śledziowych zwłok, obieraniem gorących ziemniaków ze skórki, krojeniem ich na talarki i układaniu pokrojonych pomidorów, cebuli i śledzia na kruchym chlebie.
a oto moja kanapka
Między kolejnymi kanapkami Ronny polewał chłopakom i sobie Sobieskim, a między kęsami popijali piwo. Tylko Paulina, ja i Natta piłyśmy...sok malinowy, przywieziony z Polski. Nie wiem, czy sok jest dobrym towarzystwem dla tego śledzia, ale dało się. Po śledziu przyszla kolej na deser - ciasto plus kawa. W trakcie deseru wstał od stołu jakiś nieznany mi mężczyzna, przedstawil się i oznajmił, że przygotowal część rozrywkową. Okazało się, że to zarząd naszego wiejskiego domu kultury zamówił grajka. Grajek gral na gitarze, z płyty leciała reszta muzyki, a on sam śpiewał przeboje Elvisa Presleya. Jens, mimo bardzo mlodego wieku, jest miłosnikiem Elvisa i jak się okazało, znał wszystkie odśpiewywane kawałki na pamięć! Nagle zabawa zaczęła go kręcić i zaczął śpiewać przy stole. Ronny rozmarzyl się i czule mnie objął.
Wśród śledziowego smrodu zaczęła wyłaniać się romantyka. Gdy trubadur zaczął śpiewać hit Always On My Mind, jakaś kobieta podeszła do grajka i zaczęła glaskać go po ręce, co na pewno nie ułatwiało mu grania na gitarze, zaczęła nawet śpiewać z nim do mikrofonu. Pomyślałam, że to jego partnerka do śpiewania, typu chórek. Była to już ostatnia piosenka, muzykant zebral wielkie brawa, ukłonił sie, podziekował i zakończył swój show. Starsze towarzystwo parami, a nawet czwórkami opuszczało lokal. Wsiadło do swoich zaparkowanych przed budynkiem samochodów i odjechało. Crisse podłączył do stereo swój telefon i nastawił listę róznych popularnych piosenek ze Spotify.
Przy stolach nastapiła roszada, natomiast tajemnicza dama, ta sama, ktora głaskała śpiewaka przyżeglowala do naszego stołu. Natta powiedziała jedynie, żeby za bardzo z nią się nie bratać, bo ona chyba ma nie wszystkie klepki na miejscu. Siadła pomiędzy chłopakami i zaczęła rozmowę. Pani, w wieku bliżej sześćdziesiątki,z tatuażami na ramionach w dlugiej, czarnej wydekoltowanej i bez pleców sukience nieco podpita wypytywała, co my za jedni, o sobie opowiedziała, że jest kuratorem i na co dzień pracuje z biedną młodzieżą, na której barakach spoczywają wszystkie problemy świata, ale ona uwielbia mlodzież i uwielbia im pomagać. Popijała, śmiała się, zainteresowała się chłopakiem Natty. Crisse chciał się od niej uwolnić, ale ona jak cień krążyła za nim, cos tam mu szeptała do ucha. Nastepnie siedziala na schodkach przed budynkiem i prowadzila rozmowy na temat swojej skonfliktowanej z nią pasierbicy, ktorą Natta zna i wie, to i owo o tej kobiecie, ktora natychmiast doprowadzila do ołtarza mężczyznę, z ktorym zyła, gdy postawiono mu diagnoznę - rak. Córka owego mężczyzny nigdy nie akceptowala nowej flamy ojca. Ojciec już nie zyje, a w sądzie toczy się sprawa o majątek. Teraz wdowa jest partnerką takiego jednego z naszej wsi. On tylko siedział i pił, cos tam od czasu do czasu powiedział, ale rzadko, bo on przyszedl na śledzia pić, a nie gadać. Kobieta z każdym łykiem wina coraz bardziej lepiła się do płci męskiej. Crisse powiedział do Jensa, że ta kobieta zaproponowala mu wspólne wyjście do...kibla! Jens powtorzył to Nacie, a Natta mocno wkurzona, zapytała chwiejącą się kobietę, co ona tutaj za głupoty wygaduje, czego ona chce od jej chłopaka. Krotko mowiąc powiedziala jej, żeby łaskawie się odwaliła i niech sobie szuka kogos w swoim wieku! Miejsce romantyki zajęła tragedia. Kobieta zaczęła na przemian płakać i krzyczeć, miotać się, histerycznie wrzeszczeć, wbiegła do sali i...porwała do tańca Ronnego. Ronny odtańczył jakiś kawałek w stylu taniec chodzony i zwiał z sali, za to ona uczepiła się Jensa i zaczęła mu opowiadać, że ona i Ronny mają się spotkać za stodołą. Normalnie akcja zaczęła się rozwijać jak w "Chłopach". Ronny w tym momencie znajdował się na zewnątrz. Natta zaczęła znowu ją ustawiać, żeby tym razem odwaliła się od jej ojca. Kobieta zaczęła wyć i krzyczeć, że nikt jej nie lubi. Chwycila jakąś butelkę ze stołu i rzucila nią w ścianę. Na szczęście butelka byla pusta. Wszyscy stali oniemiali i patrzyli, co się będzie dalej działo. Jej partner ze stoickim spokojem przypijal z Mikaelem. Ta rozhisteryzowana kobieta, zaczęła miotać krzesłami po sali.Przestraszona Renee wrzeszczała do Pauliny, by ta natychmiast wyszła z sali, bo ta wariatka ją jeszcze trafi jakimś krzesłem lub butelką. Ronny krzyknął do chłopa tej baby, by ruszył dupę i zajął się swoją kobietą. A ten, no cóż, ruszył się - wstał i tak został, jakby wrośnięty w podłogę. Ona za to zaczęła wskazywać po kolei z kim miała seks, pierwszy na celowniku jej palca znalazł się Ronny. Ronny otworzył szeroko oczy i huknął, kto to w ogóle jest ta kobieta, może by sie w końcu uspokoiła, czy ona miesza jakies tabletki z alkoholem, a ta wskazała Crisse, potem Jensa, i po kolei innych, oprócz swojego partnera. Krzycząca i szlochająca siadła na kolanach osłupiałego przedstawieniem Mikaela.  Potem podbiegła do ściany. Stanęła plecami do niej i rozłożyła ręce jak Jezus na krzyżu. Stala taka ukrzyzowana i wrzeszczala, że to ona, ona, że ona jest Monik!!!. -Jestem Monika! (w końcu dowiedzialam się jak ma na imię) - ja wszystkich lubię, a mnie nie lubi nikt!!!  Crisse zaczął odkrzykiwać, że to jakaś chora baba, dorzucił jeszcze kilka nieparlamentarnych epitetów. No i w tym momencie ocknął sie partner Moniki, ktory przyfanzolił Crisse. Cios padł znienacka, Crisse wczepił sie w kurtkę partnera Moniki. W pobliżu znalazł się Jens, ktory ruszył z odsieczą, a Monika schrypniętym głosem zawodzila, że ona to Monika. Ronny tymczasem stał przy samochodzie, palił papierosa i czekał na kierowcę, czyli Paulinę. Rzuciłam hasło do ewakuacji. Ktoś rozłączył szamoczących się facetów i tak zakończyla się impreza. Ronny juz w domu zapytał, co tam się jeszcze działo. To Jens i Crisse zdali relację z bijatyki. Na to Ronny zaczął odgrażać się, że żaluje, że wyszedł, bo nikt we wsi nie może pogrywac sobie z naszym klanem. Dzisiaj rano wszyscy panowie stękali i trzyamli się za głowy. Kac robił swoje. Zastanawiam się czy zgłosić naszą obecność na zupie z łosia, ktora tradycjnie odbędzie się pod koniec sezonu myśliwskiego. Paulina zaś caly czas zachodziła w głowę jak taka osoba może pracować jako kurator młodzieży. Pracownika socjalnego portret własny. Ja też się nad tym zastanawiam. Jens natomiast podsumował, że na taka super imprezę, to nawet nie liczył, a tak nudno sie zapowiadało na początku.
  

środa, 19 sierpnia 2015

O bezpłciowym bycie

Jak widzę, nikt nie chcial podjąć się trudnego zadania znalezienia odpowiedzi na pytania z poprzedniego mojego wpisu. Nie szkodzi! W Szwecji tego typu pytania, to bardzo gorący temat, zwłaszcza w szkołach. Teraz szkoła stawia na przełamywanie norm od wieków istniejących w spoleczeństwie. Wszystko ma być płciowo neutralne, żadne tam podziały na żeńskie i męskie. Mam jednak nadzieję, że po wu - efie, podział na prysznice dla dziewcząt i chłopców zostanie zachowany. Szkoła ma przeciwdziałać narzuconym rolom przypisanym płciom. Przepis na łamanie norm został zmontowany przez gendercoachów, gender pedagogów, pilotów równouprawnienia, ultrafeministki. Na nowym basenie w Umeå, ktory wkrotce otworzą, będzie osobna przebieralnia dla osob o neutralnej płci, czyli dla osób trans.  Celem ostatecznym jest szczęsliwe spoleczeństwo, ktore jest równe, tolerancyjne, pozbawione przesądów, wolne od stereotypów, miłujące bliźniego swego i obcego. Społeczeństwo, w ktorym facet w sukience i z przyklejonymi rzęsami nie bedzie żadną sensacją, tylko wtopi się w krajobraz tak, jak kobieta w spodniach. Moim zdaniem szwedzka szkola powinna przede wszystkim postawić na naukę czytania, pisania i liczenia, bo wyniki ma zatrważajaco niskie na arenie międzynarodowej, ale jesli nie można błysnąć wiedzą na przykład matematyczną czy historyczną, to mozna chociaż zabłsnąć społeczeństwem potrafiącym patrzeć krytycznie na normy społeczne. Oczywiście najpierw musi jeszcze przełamać jakieś dziwne opory tkwiące w samym społeczeństwie i przekonać je do słuszności swoich racji. Albo po prostu wyprać mózg obywatelom.  Ta metoda jest niezawodna. Indoktrynację / programowanie należy zacząć w wieku przedszkolnym. Pewien rosyjski generał miał inny pomysł na szkołę. Twierdził, że dwa najważniejsze przedmioty to: nauka o broni, żeby wiedziec jak strzelać, a drugi - to historia, żeby wiedzieć do kogo. Natomiast Arystoteles głosił, że "matematyka jest miarą wszystkiego", dokonal tez podziału nauk na przyrodnicze i humanistyczne. Szwedzka szkoła obrała sobie za cel neutralność płciową i krytykę norm. Pruska szkoła stawiała na dyscyplinę i ślepe posłuszeństwo. Myślenie na lekcjach było ukierunkowane. Dziesiątki przykładów róznych pomysłów na edukację mozna mnozyć w nieskończoność. W Szwecji ciągle mądre naukowe głowy polemizują z sobą i usiłują znaleźć odpowiedź na pytanie - co to jest wiedza? Gdy się tak nad tym zastanowić, to rzeczywiście można mieć problem z zadowalającą odpowiedzią. A Szwecja specjalizuje się w problematyzowaniu dokladnie wszystkiego. Nic nie jest proste i okazuje się, że kij ma więcej niż dwa końce.
Ciekawe jest to, że rządzące partie ulegają naciskom organizacji czy partii, ktore nie znalazly się w parlamencie, tak jak feministyczna partia FI i wcielaja w życie idee tych organizacji. Tak się też rzecz miała z ekologią. Przecież nigdzie na świecie, nawet w Szwecji, żadna organizacja czy partia ekologiczna nigdy nie miala wladzy w swoich rekach, a jednak ich głos jest słyszalny i zmuszający rząd do podejmowania różnych decyzji. Trzeba wrzeszczeć, trzeba tupać, trzeba być po prostu głosnym, widzialnym i słyszalnym.
Absurd goni absurd. Karnawał absurdów trwa i jakos nie ma zamiaru się zakończyć. Absurdów w Polsce dostatek, ale ja tutaj zajmę się szwedzkim absurdem. Wyobraźcie sobie, że pewna szwedzka blogowiczka skupia się wyłącznie na wylapywaniu i nagłaśnianiu różnych rasistowskich przejawów w życiu codziennym. Całkiem niedawno na fejsie napisała, że beżowe plastry są rasistowskie względem osób o innym niż jasny kolorze skóry. Swoje oskarżenie skierowała w apteki. Najzabawniejsze jest to, że przedstawiciel aptek odpowiedział, że do producenta pójdzie zamowienie na plastry w różnych odcieniach skóry człowieczej. Jej uwaga na temat koloru plastrów część narodu rozśmieszyła, część oburzyła, a część przyznała jej absolutną rację. Najbardziej nabijali się Niemcy i Duńczycy.  Teraz tylko czekać, kiedy ktos zacznie produkować papier toaletowy w różnych kolorach. Projekt już istnieje.
   Powinna jeszcze napisać, że na bramkach w porcie Nynäshamn znajduje się kilka punktów dla samochodow zjeżdżających z promu. Jedna z nich jest opatrzona napisem - dla obywateli spoza Unii, a inne - dla obywateli Unii.
I tym optymistycznym akcentem zakończę moje bezpłciowe refleksje.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Do pracy! Gotowi! Start!

Mam za sobą a trzy dni intensywnej pracy. W środę, czwartek i piątek wracałam do domu z głową jak bania. W piątek, to bylam tak zmęczona, że nie mogłam nawet nic przełknąć. Szefostwo zaprosiło na zakończenie piątkowego dnia pracy (after work) do knajpy na pizzę. Wybrałam jedną jakąs o nazwie kebab pizza, jednak przywołałam kelnera i zmieniłam zamówienie na taką z mulami i krewetkami. Dostałam, odkroilam kawałek, zjadłam i nie moglam więcej. Kazalam zapakować pizzę w karton i pożegnalam się z towarzystwem. Po dotarciu do domu po prostu padłam. Ja się zupelnie odzwyczaiłam od roboty! Po prostu nie wiem, jak mam się zmusić, zdyscyplinować i zmobilizować? Chociaż bardzo bym tego pragnęła, bo ja mam taką dosyć protestancką postawę wobec pracy. "Plikten framför allt" jak głosił Gustaf VI Adolf (szwedzki król) - obowiązek ponad wszystko!
Ja, na obecnym dochodzenia do siebie zastąpiłabym w tym haśle jedno słowo - obowiązek, innym - przyjemność. Przyjemność ponad wszystko! Już lepiej brzmi, prawda? Pierwszy dzień w pracy byl lajtowy. Siedzieliśmy zgromadzeni w auli uniwersyteckiej i sluchaliśmy wykladu na temat przełamywania norm, ktore istnieją w spoleczeństwie. Żeby wykład był bardziej wiarygodny, chodzi tutaj o łamanie norm, to był prowadzony przez transwestytę. Wysokiego faceta przebranego za kobietę. Blond włosy, makijaż, szpilki, obcisłe leginsy - dżinsy. Cały kobiecy pakiet. Gdy bywa mężczyzną, to ma na imię Claes. Zadawał pokręcone pytania typu: co to jest prawda? Kto czuje się normalny? By w końcu podkreslić, że nie jesteśmy normalni, jesteśmy unikalni! O! I tego się trzymajmy. Każdy z nas jest unikalny. Kto decyduje o tym, jak mamy myśleć? Zapewne ci, ktorzy nas zaprogramowali w wieku szkolnym. Należy przestać się dziwić i gorszyć, że ktoś nie je mięsa, wierzy w innego Boga lub w ogóle nie wierzy w żadnego. Stwierdził, że transwestyci nie mają problemu ze swoim istnieniem w społeczeństwie. To raczej społeczeństwo ma problem z istnieniem transwestytów. Nie bardzo się z nim w tej materii zgadzam, bo ja tam nie mam żadnych oporów czy problemów z istnieniem trans - ludzi. Uważam, że są takimi barwnymi ptakami / kwiatami w społeczeństwie. Jedno też powinno się wiedzieć, że transosoby nie muszą być homoseksualistami. Nasza Sara ma żonę! Prawdziwą kobietę, żeby było jasne. Może warto zapamiętać, że 95% wszystkiego, co robimy, robimy z przyzwyczajenia. Inna złota myśl z wykładu brzmi tak: Moja reakcja na innych - nie mówi o nich, mówi o mnie!
W związku z tym, że jest już bardzo późno w nocy, a ja chce jeszcze poczytać, zanim zasnę, to zostawiam Was sam na sam z tymi powyższymi pytaniami. Możecie pomęczyć się trochę sami, spróbujcie chociaż odpowiedzieć na nie. Dobranoc :)

PS. Wczoraj dowiedzialam się, że Paulina bedzie miała synka! Nareszcie pojawi się chłopiec w mojej rodzinie.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Koniec wakacji i garść wakacyjnych wspomnień

Ostatni dzień urlopu! Jutro wracam do pracy. Przez ponurą, deszczem pokropującą pogodę, nie wypiłam nawet na tarasie  mojej ostatniej urlopowej kawy o poranku. Słucham wieści z kraju i próbuję wyobrazić sobie ten morderczy upał panujący tam. Nie jest to łatwe. Tutaj mam komfortowe ciepło, takie w sam raz. Chociaż dzisiaj dzień obył się bez słońca. Słyszałam, że sinice pływają sobie w morzu na odcinku Gdańsk - Sopot - Gdynia, więc z moczenia się i plaskania i tak by nic nie było, gdybym ja tam jeszcze była obecna.Transpirowałabym pewnie w cieniu jakiegoś egzotycznego drzewa rosnącego w Parku Oliwskim.  Są to z mojej strony marne próby pocieszania się samej. Dzięki rajzom po Polsce naszych miłościwie nam panujących - prezydenta i premierki dowiedzialam się, że istnieją różne święta - Święto Kaszy czy Święto Zalewajki. Muszę wpisać je do mojego kalendarza wakacyjnego. Poza tym w programie "Tak jest" słucham niekończących się przepychanek słownych. Przed chwilą pojedynkował się Błaszczak z PiS z jakimś kolesiem z PO. I o czym oni gadali? Ano o słowach tekstu "ojczyzne wolną racz nam wrócić Panie". Chore! Chore! Chore!!! Czy ja cos przegapiłam? Czy Polska nie jest krajem wolnym? Jeżdżąc po Polsce nie zauważylam, by Polska byla "krajem w ruinie", chyba że ruiną można nazwać olbrzymie place budowy. W geografii taki plac budowy okreslany jest mianem krajobrazu zdewastowanego. Wyczytałam rówież, że PiS chce przejąć władzę w mediach publicznych. TVP i Polskie Radio mają być narodowe. Cudownie! TV będzie partyjna. Coraz lepiej się zapowiada. A prezydent naoglądal się chyba House of Cards i cwanie kombinuje jak rozwiązac problem swoich obietnic wyborczych. 500 zł spycha na rząd, bo przecież on sam jako prezydent nie dysponuje budżetem. Gdy rząd nie da tej kasy, to będzie wytknięty jako niezdolny do wspólpracy z prezydentem i  po prostu wstrętny. PiS wtedy zapunktuje, bo oni chcą tak dobrze, a PO tak źle. Problem wieku emerytalnego rozwiąże się sam w referendum, jesli wola pani Szydło się spelni, by dopisać takowe pytanie. Sprytnie wymyślone. Wydaje mi się, że Polacy w referendum, z bólem, ale jednak zagłosowaliby przeciwko obniżeniu wieku emerytalnego. Wtedy prezydent ogłosi, że wola ludu jest wolą prezydenta.
Jadąc przez zdewastowaną polską krainę z północy na wschód czyli do Bialegostoku napatrzyłam się na Warmię i Mazury, kawałek Mazowsza i oczywiście Podlasie. Podróż zajęła nam osiem godzin. Nie trzy dni, jak się wczesniej obawialam, po przejażdżce do Wdzydz Kiszewskich. Na pewnym odcinku jakieś 40 minut jechaliśmy w sznureczku samochodu czlapiąc może 30/40 km na godzinę. Działo się to z powodu robót drogowych. I to jakich. Końca tej drogi nie bylo widać. Wkrótce tę trasę pokona się z prędkością światła, bo to będzie chyba autostrada. Tuż za Łomżą musieliśmy też nagle skręcić w jakieś objazdy, ale nie z powodu prac drogowych, tylko z powodu czyjegoś strasznego wypadku - czołowe zderzenie - jak poinformował nas kierujący ruchem obywatel (nie policjant). Napotkałam po drodze niezliczoną ilość bocianich gniazd, w ktorych siedzialy młode bocianiątka. Co i raz po przemykających za oknem samochodu łąkach widziałam mnóstwo spacerujących bocianów. Wspaniałe widoczki! Robiliśmy również przerwy w podróży na posilenie się. Urządzaliśmy sobie pikniki w lesie przy drodze, w miejscach ze stolikami, ławkami i koszami na śmieci. Ronny uparcie prowadzil całą drogę. Gdy w końcu dojechalismy do Bialegostoku, to od razu skierowalismy się na ulice św. Rocha. Tam własnie spędzałam moje dziecięce wakacje - u moich ukochanych dziadków. Po jednej stronie ulicy wznosi się ku niebu ciągle ten sam piekny, wysmukły stojący na wzgórzu kościół św. Rocha, a naprzeciwko stoi kamienica, w której mieszkała moja babcia. Ostatni raz tam byłam w 1992 roku! Dom przerobiono na jakiś salon dentystyczny, klatka schodowa została przez nowego wlaściciela wyłożona marmurami. Pobiegłam na drugą stronę budynku, by spojrzeć w okna kuchenne, z ktorych babcia miala strategiczny punkt widokowy na podworko, na ktorym urzędowalam z koleżankami i kolegami. Dowodziła z tego okna przywołując mnie na obiad, podwieczorek i kolację lub na przymiarkę. Bo w przerwach między pieczeniem i gotowaniem babcia szyła dla mnie modne ciuchy. Na tej ulicy czekał na nas mój wujek, ktory pilotował nas do domu, w ktorym obecie mieszka z moją ciocią. Po gorących powitaniach i obiedzie poszlismy do ogrodu cioci, Ona to dopiero ma rekę do ogrodnictwa! Pod jej opiekuńczą dłonią kwitna w jej domu wszystkie kaktusy! W jej ogrodzie rośnie drzewo czereśniowe. Stałam pod tym drzewem i zrywałam wspaniałe soczyste i słodkie czereśnie. Świerszcze wrzeszczaly tak, jakby w trawie ktoś puścił w ruch maszyny do szycia. Wieczór był gorący, pachnący latem, truskawkami i czereśniami. Było po prostu bosko! Wkrotce nadjechal mój brat cioteczny. Mój brat i ja z Ronnym mieliśmy mieszkać u niego i jego żony. Pojechaliśmy zatem na kolację do mojego kuzyna. Ronny byl zmordowany bólem. Okazalo się, że boli go ramię w łokciu. Żona mojego kuzyna - pielęgniarka zresztą zajęła się kuracja pacjenta. Pacjent dal się wysmarować jakąś maścią i zabandażować. Nastepnego dnia bylo tylko gorzej. Nie mogł w zasadzie ruszyć ręką. Po dyskusjach i odpytaniu od czego to ma doszliśmy wspólnie do wniosku, że zalatwil sobie ramię klimą w samochodzie. Przecież ta klima wieje punktowo. I tak wiało mu jeszcze w Szwecji w tą samą część ręki, lewej ręki na szczęscie. Przynajmniej ominęło mnie karmienie go łyżką i widelcem, ale kroić mu już musialam na talerzu. W końcu zaczęła skutkować tak zwana maść końska i nagrzewanie lampą. Kupiłam potem sama wielką puszkę tej maści na zapas do domu. Wieczorem siedzielismy z naszymi gospodarzami i wspominaliśmy nasze wakacje, babcię i dziadka. Mój kuzyn zajmuje się dziejami naszej rodziny. I bardzo dobrze, bo ktoś w końcu musi uporządkować i zrobić pełną dokumentację dziejów naszej rodziny. Mamy zresztą kronikę założoną przez brata mojego dziadka, bysmy my potomkowie wiedzieli skąd się wziął nasz ród. Mamy bardzo ciekawą historię. Jedliśmy i gadalismy. Ronny był może trochę podwojnie poszkodowany, bo i przez tą swoją rekę i przez to, że nie mogł brac czynnego udzialu w naszych rozmowach. Oczywiście tlumaczylam o czym mowimy, on komunikowal się po angielsku, ale to wszystko nie to samo, co zwykla i wprost rozmowa. My między sobą mowilismy w końcu po polsku, a nie po angielsku. Żona mojego kuzyna ma rownież wspanialy ogród, bujny, romantyczny, vintage, spędziliśmy w nim urocze popołudnie. Do tego wspaniale gotuje! Jedlismy takie smakolyki, że nawet w tej chwili piszac o tym jedzeniu staję się głodna. Rozpieszczala nas niesamowicie! A te boskie pomidory malinowe! Matko jedyna, to jest jakiś cud natury (polskiej, oczywiście!). Nigdzie na świecie nie ma tak smacznych pomidorów.
Kolejnego dnia pojechaliśmy w odwiedziny do mojego drugiego brata ciotecznego i jego rodziny. U nich czekal na nas wysmienity obiad. Jednak przed południem objechaliśmy cmentarze. W końcu byłam u moich dziadków. Odwiedzilismy rownież na cmentarzach innych kochanych członków rodziny. Na rynku w centrum zasiedliśmy w kawiarni pod parasolami. W pobliżu byla postawiona scena - wieczorem miał się odbyć jakiś multi-kulti koncert. Poszliśmy do parku Branickich na spacer. Upał był nie z tej ziemi. Ronny cierpiał, ale nic nie gadał. Zacisnął zęby i dzielnie wędrował.
I znowu kolacja i śmiechy i rozmowy do późnej nocy. Mariusz, mój brat, opowiedział kawał, ktory ciągle siedzi miw glowie. Podobno to stary jakiś, ale dla mnie byl nowy. Otóż był - wiadomo - Polak Rusek i Niemiec. Przyszedl do nich diabeł i każdego z nich zamknął w osobnym bunkrze dając im po dwie stalowe kulki z łożyska. Nastepnego dnia diabeł poszedl do bunkra, w ktorym siedzial Rusek. Otworzył i zapytal go, czy ma kulki. Rusek pokazał je diabłu i ten wypuścił go. Nastepnie diabel poszedł do Niemca i powtorzyl pytanie o kulki. Niemiec pokazał je diabłu i został uwolniony. Na koniec diabel poszedł do Polaka i zapytał - gdzie masz kulki? A Polak odparł - jedną popsułem, a drugą zgubiłem.
 - Jaki morał z tego wynika? - zapytał Mariusz
- Że Polak, to kompletny idiota - odpowiedzialam spontanicznie.
- Błąd! Morał jest taki, że Polacy są nieprzewidywalni! - skorygował mnie Mariusz.
Nie wiem, czy ten kawał jest do śmiechu, ale na pewno do refleksji. Bo gdyby tak odpowiedzial zamiast Polaka na przyklad Niemiec, to gromko byśmy wykrzyknęli, że to on jest idiotą i bysmy się z tego cieszyli, a tak, to już nie jest zbyt wesoło, gdy w taki sposób ocenimy rodaka. Ten dowcip tak wiele mówi o naturze Polaków. Czy bycie nieprzewidywalnym jest wadą, czy zaletą?
Dobranoc

na trasie - budowa nowej drogi


moja mama

mój Ronny

mój tata

kościół św. Rocha

w parku w Białmystoku

ogród Branickich








A teraz w rozkosznym ogrodzie mojego kuzyna





siostry, czyli moja mama i ciocia










               

wtorek, 4 sierpnia 2015

Polskie wakacje czyli o parawaningu i Jarmarku Wdzydzkim 2015

Nie wiem czy przypadkiem nie pospieszyłam się z wyjazdem z Polski, bo teraz dopiero tak na serio rozpoczął się czas na plażowanie. W wietrzną zimną noc z czwartku na piątek wypływałam promem z Gdyni do kraju lodówki. Dopiero dzisiaj, pięć dni po moim powrocie do domu jest normalna, jak na lato przystało pogoda. Gorąco jest w sam raz, słońce świeci jak oszalałe i nie spadła ani jedna kropla deszczu. Mam nadzieje, że przywieje przez morze trochę tego tropikalnego upału z Polski tu do nas na prawie północ. Od rana w polskiej  telewizji mówi się o afrykańskim upale w Polsce, a kamery pokazują wybrzeże, na ktorym nawet piasku nie widać z powodu zaludnienia. Innym ciekawym obrazkiem są plaże  z geometrycznymi, kolorowymi wzorami pokazane z lotu ptaka. Nie są to żadne instalacje sztuki nowoczesnej, tylko parawany. Jak się okazuje Polacy maja nawet na publicznej plaży chęć odgradzania się i anektowania iluś metrów kwadratowych. Plaża we Władysławowie zostala podzielona na wieksze i mniejsze "apartamenty". Oczywiście ci, ktorzy chcą mieć apartament z widokiem na morze przychodzą o szóstej rano i znaczą "swój" rewir parawanem, a potem wracają na sniadanie. Parawan stoi obok parawanu. Nie ma nawet miejsca, by przejść między nimi i dostać się do wody. Dobrze, że nie mozna wjeżdżać na plażę kamperami czy z przyczepami samochodowymi, bo pewnie by byla cała zastawiona tymi budami. Najzabawniejszy był widok rodzinki, ktora tuz nad brzegiem morza odgrodzila sie parawanami (!), tworząc zamknięty prostokąt o wielkości 30 metrów kwadratowych. Taką powierzchnię oszacował dziennikarz prezentujący ten widok. W środku tego grajdoła siedziała 4 - osoba rodzina, a poza ich parawanem każdy centymetr plaży był ludno zagęszczony. Ta rodzina najwyraźniej potrzebowałaprzestrzeni życiowej. Niesamowite! Tak rodacy plażują. Biorą sobie za darmo kawał terenu, izolują się od innych, brakuje jedynie wywieszonych  na parawanch kartek z tekstem "Teren prywatny! Nie przeszkadzać". Przez taki egoizm i "rezerwację" miejsca na plazy nie zdziwię sie, gdy gmina wpadnie na pomysl pobierania opłat za metr kwadratowy parawaningu. I tak powinna zrobić. Tak swoją drogą ten parawaning to jakiś polski fenomen, bo nigdzie indziej czegoś podobnego chyba się nie znajdzie. A jesli się znajdzie, to okaże sie, że to Polacy koczują na plaży i bawią się w dom. Widac ten upał w Polsce odbiera Polakom rozum. Może to i lepiej, że mnie tam nie ma. Chodziłabym po plaży tylko wkurzona.
W jeden taki upalny dzień, a byla to sobota, pojechałyśmy moja bratowa, jej córka Paulinka i ja na jarmark do Wdzydz Kiszewskich pod Koscierzyną na Kaszubach. Jarmark Wdzydzki ma już dosyć dlugą tradycję, bo ten był z kolei 42 - gi. Wdzydze Kiszewskie słyną nie tylko z powodu tego jarmarku, ale przede wszystkim z najstarszego w Polsce skansenu załozonego w 1906 roku przez Teodorę i Izydora Gulgowskich. No, i na terenie tego skansenu odbywa sie każdego roku dwudniowy jarmark. Można się tam najeść, napić i zrobić zakupy. A bylo tam wszystko, co zdrowe, naturalne i rękodzieło made in Poland. Mnie, jak zwykle zachwyciły rzeźby w drewnie. Uwielbiam w ogóle sztukę ludową, a ta kaszubska czy kociewska jest szczególnie bliska mojemu sercu. wybrałysmy się w podróż (ok.60 km) o godzinie 10 przed południem. Trasę pokonałyśmy w dwie i pół godziny. Pod Żukowem i pod Kościerzyną sterczałysmy w potężnych korkach. Za tydzień planowalismy podróż do Białegostoku, śmiałam się, że w takich warunkach dojazd do tego Bialegostoku zabierze nam ze trzy dni. W końcu dojechałyśmy. Piękne jezioro połyskiwało między wzgórzami i sosnami. Upał był niemozliwy.  Po wypiciu kawy i zjedzeniu pączków w oberży Zagość u Grażki przy skansenie zaczęłyśmy obchód kramów. Czego tam nie było! Wszystko - sery, kielbasy z jelenia i dzika, chleby, miody, smalec, hafty, sztuka ludowa. Na scenie niedaleko jeziora jakas kapela kaszubska przygrywała do taktu przyspiewki ludowe, ludzi było mrowie. Bez parawanów. Rozłożyli się na trawie z koszami piknikowymi wypelnionymi róznościami. Na terenie skansenu stoi około 50 obiektow budownictwa regionalnego z całym wyposażeniem. Przesliczny kościółek pod wezwaniem św. Barbary z XVII wieku został przeniesiony ze Sfornych Gaci. W skansenie zgromadzono chałupy wiejskie, dworki szlacheckie, spichrze, stodoły, szkołę wiejską, wiatraki. W dniu jarmarku odbywały się różne warsztaty - nauka alfabetu kaszubskiego, nauka haftu, robienia kwiatów z papieru i pokazy wiejskich zajęć i rzemiosł. Kupiłyśmy z Izą tabakę kaszubską. Podczas gdy Paulinka chodziła na szczudłach, my stanęłyśmy pod jakaś strzechą i zaczęłyśmy wciągać ten tobak. Iza tyle wciągnęłą, że zamiast kichać, zaczęła płakać. Łzy lały się jej po policzkach. Ja natomiast wciągnęłam i czekałam na kichanie. Nic z tego nie wyszło. W nosie mnie nie tyle kręciło, co szczypało, ale na kichanie w ogóle mi się nie zbierało. Żar lał się z nieba, na wydeptanej drodze unosił się kurz piasku. Ochłody szukałysmy w chałupach gburów. A gbur moi państwo znaczy tyle, co zamożny chłop. W języku polskim słowo gbur ma raczej negatywne zabarwienie, ale w kaszubskim oznacza status. Mniej zamożny gospodarz to półgbur. "Ty gburze jeden!" - to nie obelga, to pochwała!
A teraz czas na zdjęcia ze skansenu:







psinka Paulinki - Luna też była z nami na wycieczce





























św. Barbara