czwartek, 1 listopada 2018

Wszystkich Świętych

Ja mam wolne, a Ronny nie. On jest w pracy, a ja jestem sama w domu. Dzisiejsze święto nastroiło mnie wspominkowo i obudziło nagłą tęsknotę. Tęsknotę za moją babcią, którą uważam za świętą. Ta wiadomość nie musi być ogłoszona w Watykanie, wystarczy, że ja wiem o tym. Odnoszę nawet wrażenie, że babcia siedzi tu ze mną po drugiej stronie stołu i pije swój ukochany dziurawiec. Mówi mi też, że się nieco postarzałam, bo za dużo pracuję, za dużo się przejmuję i za mało śpię. I ma rację. Zresztą moja babcia miała zawsze rację. Dzisiaj chciałabym, by mnie po prostu przytuliła i pogłaskała po głowie.
Mój wolny dzień spędziłam z Theą. Dziecko nie chciało iść do przedszkola, wybrało pobyt u babci, czyli u mnie. Chodziłyśmy po łąkach, zaszłyśmy nad rzekę, Thea wchodziła do każdej kałuży napotkanej na drodze i śpiewała mi piosenkę o Pippi. W południe dotarła Paulina z Holgerem, więc dzieci zamieniły dom w młyn. Zabawki, ciuchy, krzesła - nic z tych rzeczy nie było na swoim miejscu. Nie wiem jak to działa, ale gdy tych dwoje jest u mnie, to odnosi się wrażenie, że jest ich sześcioro lub dziesięcioro. Przemieszczają się z szybkością światła, szarpią gitarę i walą w cymbałki. Rozmowa z córkami jest po prostu niemożliwa. Te małe jakby wyczuwają, że mamy zamiar pogadać, bo nagle pojawiają się przed nami ze swoimi żądaniami - a to chcą pić, a to jeść, a to chcą orzeszki, a to chcą malować, a to chcą, by włączyć im piosenkę Mama Mia lub Mucha w Mucholocie, bo nagle chcą tańczyć.
Teraz siedzę i tęsknię. Tęsknię za Gdańskiem, za moim mieszkankiem. Kupiliśmy pralkę, przywieziono ją, podłączono, więc teraz muszę jechać do Gdańska wstawić jakieś pranie. Siedziałabym sobie w mieszkaniu, piła wino, jadła sernik i inne kruche specjały, a pralka prałaby. Po sąsiedzku zapukałabym do rodziców i zaprosiła ich na kolację. Muszę jakoś wytrwać.
W najbliższą niedzielę odbędzie się w Gdańsku dogrywka wyborcza. Pojedynek odbędzie się między obecnym prezydentem - Adamowiczem i pisowym kandydatem. Chyba nikt nie ma tu wątpliwości na kogo oddałabym swój głos. A jeśli ma, to mówię - na ADAMOWICZA!
Jestem w szoku, że w Gdańsku, właśnie w Gdańsku znalazł się ktoś, kto oddał głos na pisowego kandydata. Nie mogę tego pojąć. PiS kojarzy mi się ze wszystkim najgorszym. Oni są nieszczęściem dla Polski. Jedyne co widać to chaos, większy od tego mitologicznego. Ciekawe jak stulecie Polski będzie wyglądać. Przez Warszawę przetoczy się największy pochód hołoty nazistowsko - faszystowskiej jakiego jeszcze Europa nie widziała od zakończenia wojny  - neonaziści z różnych europejskich krajów już kupili sobie bilety do Polski. Będzie ponuro, schody na Pl. Piłsudskiego utoną w wieńcach, część suwerena pobiegnie w jakimś maratonie, a inna będzie leczyć kaca w wolny poniedziałek.
Kleru nie widziałam. W Sztokholmie był wyświetlany, a do Umea jakoś nie może dotrzeć. Szkoda. Albo zobaczę go w Polsce, albo może wyjdzie na dvd. A teraz idę z moim Nemo na spacer. Może spotkam jakieś duchy.
 

środa, 20 czerwca 2018

Mój powrót

Hej!
Nawet nie wiem jak zacząć. Może od przeprosin, że tak długo mnie tu nie było. Jedną z przyczyn mojej nieobecności była "dobra zmiana", która po prostu odebrała mi mowę, sparaliżowała szare komórki i pomalowała moj świat na czarno. Nie wiem, który oksymoron jest lepszy - żywy trup, sucha woda, gorący śnieg czy dobra zmiana? A wy jak sądzicie? Bardzo fajny kraj - Polska w ciągu dwóch lat zmienił się nie do poznania. Obecna władza wydobyła z Polaków najgorsze cechy. A gdy słyszę, że ktoś okresla siebie jako "katolika", "patriotę" czy "prawdziwego Polaka", to po prostu zwiewam. Największą zbrodnię jaką popełnił obecny rząd, to udany podział całego społeczeństwa. 
Ogarnęła mnie niemoc. Stwierdziłam również, że już chyba wszystko napisałam. Wypaliłam się blogowo. Doszłam do wniosku, że ciągłe pisanie o pracy, zmęczeniu, życiu na wysokich obrotach, deszczowym i zimnym urlopie 2017 w Gdańsku, długiej, ciemnej i męczącej zimie nie są warte odnotowania, bo ja już o tym wiele razy pisałam. Moje dni raczej niewiele różnią się od siebie. Praca pochłania 3/4 części każdego mojego dnia. Pracy nie zmieniłam, więc na polu służbowym ani nie awansowałam, ani nie zostalam zdegradowana - odnotowuję status quo. Pensja mi jedynie wzrosła, ale jest to normalne zjawisko, które dokonuje się raz w roku, w kwietniu. Tym razem jednak nowe pensje dostaniemy prawdopodobnie we wrześniu, bo związki jakoś nie mogą się dogadać z pracodawcą. We wrześniu dostaniemy wyrównianie od kwietnia. Po urlopie przyda się jak znalazł, bo wiadomo, urlop potrafi wydrenować konto bankowe. Męża również mam tego samego.
Nowe mam za to mieszkanie w Gdańsku, ktore kupiłam w zeszłym roku. W związku z tym zakupem pojawiałam się w Polsce dosyć często na krótkie pobyty związane z totalnym remontem tego mieszkania. Teraz, po remoncie, mogę je nazwać apartamentem. Jest to  przemiła kawalerka z kuchnią i łazienką, ktora stała się naszą zatoką rozkoszy (he, he, he). Jestem teraz sąsiadką z moimi rodzicami. Także, gdy tylko powiadamiam, że przyjedziemy, to rodzice od razu włączają lodówkę i odkręcają kaloryfery. Szefem robót remontowych mianowałam mojego tatę. Pod jego nadzorem remont dosyć szybko i sprawnie przebiegał. A remontowane było wszystko od podłóg do sufitu (sufit też) - stare zostało zerwane do stanu surowego.  Mieszkanie zostało urządzone na nowo. Z Ronnym czuliśmy się jak nowożeńcy, ktorzy wiją sobie gniazdko. Wszystko musieliśmy kupić. W "spadku" po poprzedniej właścicielce zostały niekompletne zestawy porcelany kuchennej. Dysponuję teraz mnóstwem talerzy, filiżanek, kubków, spodków, półmisków z epoki peerelu ze stemplami domu wypoczynkowego na Helu. Gdy zjadam z tych talerzy śniadanie, to od razu przypominają mi się wczasy, na które jeździłam będąc dziecięciem z rodzicami. Wtedy w stołówkach jedliśmy też na takich samych talerzach. Ronny nie podziela moich sentymentów i za każdym naszym pobytem mowi, że następnym razem kupimy nowe zestawy obiadowo - śniadaniowy. Muszę przyznać, że przyjemnie było chodzić po sklepach i robić zakupy do nowego mieszkanka. Kuchenkę mam elektryczną, bo Szwedzi nie są zbyt zachwyceni gazem.
Druga nowość, to łazienka w naszym domu, tu w Szwecji. Nareszcie jest wykafelkowana i wyterakotowana. I kafle i terakota przyjechały do nas z Polski. Ten remont trwał dłużej niż remont mieszkania w Gdańsku. Do jednej łazienki były potrzebne cztery ekipy - elektryka, stolarzy, kafelkarzy i hydraulika. Całe szczęście, że mamy małą lazienkę na piętrze, ale pod prysznic chodziliśmy do Renée. W pewnym momencie miałam również odłączoną również pralkę i zmywarkę. Więc nosiłam do niej pranie i zmywanie. Jakoś to przetrwaliśmy, ale trwało to chyba cztery miesiące, bo nie było tak łatwo zgrać te ekipy, by płynnie po sobie wykonywały swój odcinek pracy.
Trzecia nowość (cykliczna), to wczoraj po południu zaczęłam wytęskniony urlop! Wracając z pracy zajechalam do Systemu, by kupić musujące Prosecco. Okazje do wypicia były dwie - inauguracja mojego urlopu i mecz Polska - Senegal. Jaki był wynik meczu, to chyba każdy wie. Ale mnie nie tyle wynik dobił, co beznadziejna gra naszych orłów (?) Ja na tym boisku orłów nie widziałam, jedynie kuropatwy biegające bez ładu i składu po trawie. Dobrze, że rękami głów nie zasłaniali, gdy kopnięta piłka przez Senegalczków świstała nad nimi. A ten samobój to był pewnie zaplanowany przez Putina i Tuska. Wiadomo.
Moje wnuki rosną, coraz więcej mówią i są kompletnie dzikie. Ale o nich napiszę następnym razem.
Teraz muszę ukladać menu na midsommar (noc świętojańską), ktorą hucznie będziemy świętować w piątek.
    

niedziela, 15 stycznia 2017

Urodziny i chrzciny

Pierwszy tydzień w pracy po urlopie minął mi równie szybko jak sam urlop. Urlop zakończył się urodzinami Holgusia, który skończył swój pierwszy roczek. Na urodzinową imprezę wybraliśmy się do Pauliny. Było smacznie i bardzo towarzysko. Paulina upiekła przepyszne bułki drożowe z białą czekoladą i marcepanem. No i oczywiście był tort z jedną świeczką. Przyjemnie pogadało mi się z teściową Pauliny, bo z panami gadka troche nie wychodziła z powodu transmisji biegów narciarskich.
Holguś

bułki zabójczo smaczne

mała Thea z tatusiem a nad nimi wisi lampa  - design i produkcja mojego zięcia Mikaela 

no i tort ze świeczką
Tak oto zakończyło się moje wolne. Następnego dnia rano pojechałam do pracy. Pogoda zerowa, nawet przyjemnie, za to od wtorku...Krotko mowiąc reszta tygodnia pracy odbyła się pod znakiem sztormu, zamieci śnieżnych, trudnych warunkach na drogach i mega ilościami śniegu. Dotrwałam jakoś do piątku. Zresztą w piątek pogoda zaczęła się uspokajać. Po powrocie z roboty i zrobieniu zakupów weszłam do domu, w ktorym trwały wielkie przygotowania do chrzcin malej Thei. Nic, tylko trzeba było zakasać rękawy i pomóc dziewczynom, co nie należało do najlatwiejszych zadań, gdy Holguś raczkował po całym domu i nie mozna bylo spuścić go z oczu. O 21 - szej Paulina skapitulowała, zapakowala malego do samochodu i zmęczona pojechała do domu. Renee i ja uporałysmy się z przygotowaniami tak przed 23 - cią. tez padalysmy ze zmęczenia na nos. Ale efekt pracy zadowolił nas w stopniu celującym. Oto rezultat:
7 tortów chlebowych!
Tak jest! Zrobiłyśmy 7 tortów. Renee pognała do domu, a ja po odsapnięciu i posprzątaniu kuchni zabralam się za siebie. Tuz po pólnocy pofarbowałam sobie włosy. Do łóżka trafilam około 3- ciej nad ranem, bo po ułóżeniu fryzury postanowiłam jeszcze poczytać, a poza tym przypomniałam sobie, że po powrocie do domu nie zjadłam nawet obiadu. Zatem zrobilam sobie kolację, gdyż bylam po prostu głodna. Z przerażeniem popatrzylam na zegar ktory wskazywal 3 rano i stwierdzilam, że na nic te moje farbowania wlosów, skoro za dziesięć godzin odbędą się chrzciny, a ja będę straszyć podkrążonym oczami i ziewaniem. Pospałam do dziewiątej rano. Renee obudziła mnie, bo przyjechała po torty, ktore chciała zawieźć do wynajętego lokalu, w ktorym odbędzie się przyjęcie chrzestne. Za godzinę zadzwonila do mnie zdenerwowana, że nie zdąży przygotować sali, więc pojechalam do niej, by jej pomóc w nakrywaniu stołów. Efekt:
ładnie, prawda?
 Pognałyśmy do domu o 11.30! Pół godziny spędziłam na dobudzaniu męża, ktory o siodmej rano wrócil z pracy i spał jak kamień. Między wybudzaniem męża malowałam rzęsy, prasowalam Ronnego koszulę, dwie moje bluzki, bo ciągle nie wiedziałam, w której z nich chcę wystąpić, bo trzeciej, w którą naprawdę chciałam się ubrać nie mogłam po prostu znaleźć. Za kwadrans pierwsza rzucilismy się z Ronnym do samochodu i pojechaliśmy do kościoła. Próg przekroczyliśmy minutę przed trzynastą.
Uroczystość była po prostu śliczna.  Mała Thea zadowolona ciekawie rozglądała sie po nas i po kościele. Chyba podobał się jej własny chrzest. Pani pastor ciekawie opowiadała, wymieniła imiona dzieci obecnych w naszej rodzinie, wyjasniła znaczenie imion Thei - Théa Joanna Sara.
 matka chrzestna - Paulina i pani pastor

Thea z mokrą czupryną i panią pastor

Renee, Jens i Thea
     Chrzest odbył się w kościele protestanckim, bo my jesteśmy rodziną ekumeniczną - część z nas jest katolikami, a część protestantami.

a tu nasz kochany Holguś kieruje się do wyjścia.
 Wyszlismy z kościoła i skierowaliśmy się do budynku obok, w którym mieści się lokal. Mróz był siarczysty (minus 18), ale zima pokazała się w całej swojej pięknej odmianie - drzewa, domy, całe otoczenie polukrowane wygladało jak kraina z baśni - biało, cicho, spokojnie, tylko śnieg chrzęścił pod nogami.
W sali czekał już tort, ktory był dziełem przyjaciółki Renee:




Thea z apetytem zjadła swoje jedzonko, nie był to ani tort słodki, ani chlebowy tylko jakaś papka warzywno - mięsna

elegancki Holguś już na samym początku zaczął obszarpywać obrus, ktorego kawałek udało mu się od razu oderwać


Przed osiemnastą wróciliśmy do domu
tak wygląda kraina królowej śniegu
Przed chwilą dowiedziałam się, żę WOŚP już uzbierała 62 miliony złotych! Brawo! Wspaniale! 

piątek, 6 stycznia 2017

Małe życie i apel do opozycji

Wczoraj było tak mroźno, że ze spaceru wracalam razem z moim Nemo biegiem. Było minus 25 stopni. Zrobiłam błąd, bo założyłam rękawiczki z palcami i mróz wbijał swoje ostre kły w moje ręce. Stopy też mi zaczęły marznąć, bo nałożyłam za "cienkie" buty na tego typu mrozy, ale reszta ciała była dobrze okutana. Wieczorem temperatura spadla do minus 30 stopni! Ronny był w pracy, dziewczyny z dziećmi porozjeżdżaly się do swoich domów, zostalam sama i wtedy dopiero uslyszałam jak coś puka i stuka w parapety, chodzi po dachu, słyszałam kroki na piętrze. Aż biegałam od okna do okna, by sprawdzić, czy na śniegu widać czyjeś ślady. Ślady ducha lub kogoś, kto chce mnie przestraszyć. Żadnych śladów nie zauważyłam. Komu chciałoby się straszyć w taki ziąb? Nie jestem zbyt strachliwa i wiem, że takie odgłosy wydają drewniane domy podczas potężnych mrozów. I tak oto prozaicznie kończy się ta historia z dreszczykiem. Nemo na każdy odgłos dochodzący z różnych części domu podnosił głowę, rozglądał się czujnie i cicho warczał.
Rano powitało mnie minus 23 stopnie, a w tej chwili już jest tylko minus 5.
Przeczytalam powieść Małe życie (812 stron) i jesli ktoś zamierza spędzać urlop radośnie i beztrosko, to nie polecam. Jest to dzieło w stylu Dostojewskiego - każda myśl rozbita na atomy i przepuszczona przez rentgen i dobrze. Ale! Sama historia jest tak przeraźliwie smutna, wręcz depresyjna, dołująca, że gdy ją czytalam po nocach, to przez resztę nocy nie moglam przez nią zasnąć. Tak przygnębiająco na mnie działała, leżałam w łóżku, gapiłam się w okno z gwiazdozbiorami i rozmyślałam nad potwornym losem jednego z głównych bohaterów. Koszmar. I nie jest to żadna historia wojenna. Jest jak najbardziej współczesna. A czytam po nocach, bo w dzień odwiedziny moich córek z ich potmostwem zupełnie nie sprzyja czytaniu.
Czas spędzony razem z moimi córkami upływał nam na doglądaniu dzieci, zwłaszcza Holgera, który zasuwa na czworaka w każdy zakamarek, zbiera z podłogi paprochy i wcina je z apetytem. Trzeba być zawsze w pogotowiu, by móc szybko wsadzić palec do jego buzi i wygrzebać z niej znalezisko. Nie jest to łatwe, bo buzia Holgera jest uzbrojona w osiem ostrych zębów. Najczęściej są to jakieś okruchy chleba lub kocia sucha karma. Człowiek odkurza i odkurza, ale jak widać niedokładnie.
Oprócz Małego życia dołuje mnie brak opozycji w Polsce. Bo, niestety, ale bezbarwne PO czy ta Nowoczesna ze swoim romantycznym liderem, to żadna opozycja. Gdzie mają programy, pomysły? Co mają do zaoferowania społeczeństwu? Przede wszystkim muszą wziąć się w garść i każdą ustawę podpisaną przez prezydenta powinni dokladnie prześwietlić, zanalizować, wypunktować i zmodykfikować, bądź zupełnie zlikwidować, jesli kiedykolwiek dostapią zaszczytu rządzenia Polską. Powinni skrzętnie odnotowywać - wszystkie odrzucone przez PiS poprawki do ustaw i gromadzić. I na tym, własnie na krytycznym spojrzeniu na te wszystkie "dobre zmiany" i jej efekty powinni wyciągać wnioski i proponowac cos w zamian. Reforma szkoły po trzech latach powinna być odkręcona, zasiłek na dzieci powinny dostać wszystkie dzieci, a nie dopiero jakieś drugie. W Polsce wszyscy obywatele - niepełnoletni, starzy, młodzi, wykształceni, niewykształceni, chorzy i zdrowi mają się czuć dobrze. ONR i ich inne odmiany powinni być zdelegalizowane jako faszystowskie organizacje, żadnego odczytywania apeli smoleńskich, kościół ma się zająć misją ewangelizacyjną, dotyczącą stricte wiary, a nie poglądów wiernych. Przedstawiciele z tych opłakanych partii opozycyjnych powinni działać w terenie - spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi, pytać o bolączki, o ich potrzeby, a nawet o ich pomysły. Bo, niestety opozycja bez pomysłów jest jałowa  niczym Jałowa ziemia T.S Eliota. PiS niszczy polską demokrację, niszczy dorobek ostatnich 27 lat, wlewa młodym ludziom do głowy nacjonalizm, zakłamuje historię i pisze jakąs nową, no i jeszcze jedno - ciągle nie moge się dowiedzieć, kto przeprowadził ten zamach nad Smoleńskiem, kto zamordował ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego?  No kto? PiS może przegrać, bo on jest tylko silny siłą swoich miejsc w Sejmie. Z rozumem u nich jest nietęgo, mimo tych wszystkich tytułow profesorskich. Wystarczy posłuchać przeobrzydliwej kobiety poseł niejakiej Krystyny Pawłowicz. Ten zabójczy smog w Polsce jest tylko "teoretyczny" - tak powiedział minister od zdrowia Radziwiłł, zatem dalej palcie w piecach tym, co macie pod ręką. W końcu ten Radziwiłł jest lekarzem, więc chyba wie, co gada. A jak Wam się podoba działanie ministra obrony - Macierewicza? Czujecie się bezpieczni w rękach szaleńca? A co sądzicie o innym ministrze, tym od spraw wewnetrznych kraju? To jest dopiero typek, ktory bredzi, że problemem jest to, co dzieje się za zachodnią granicą, ale nie to, że komuś w Polsce na ulicy wybito zęby czy złamano nos, tylko dlatego, że gada w obcym języku lub nie wyglada jak Polak. on ciągle w swoich wypowiedziach dotyczących zachowań rasistowskich w Polsce przywołuje przykład sasiadów za zachodnią granicą. Oni to dopiero tam mają! Cudzoziemców lub rodaków o cudzoziemskiej urodzie należy uświadomić, że za Odrą jest dużo gorzej, a w Polsce jest bardzo spokojnie. Wiecie zapewne co odpowie Błaszczak, gdy go ktokolwiek zapyta - Przepraszam, czy tu biją?
Opozycjo, do cholery, obudź się i zacznij działać! Uczcie się od partii Razem. Oni jeżdżą po Polsce i działają. I chwała im za to.
             
 

wtorek, 3 stycznia 2017

Leniwie i bezsmogowo

W Szwecji powiadają: Nowy Rok - nowe możliwości, dlatego wszyscy gruchnęliśmy smiechem, gdy Ronny po wystrzeleniu szampana powiedział: Nowy Rok - nowe problemy! Jak na razie nowe problemy jeszcze się nie pojawiły. Za mało czasu upłynęło. Tańczyliśmy przy koncercie z Katowic. Rakiet nikt z nas nie kupił, ale o północy połączyliśmy się z moimi rodzicami, ktorzy pokazali nam poprzez skajp wystrzały z Gdańska. No i wystarczy. W telewizji też zobaczyliśmy. Pies przynajmniej sie nie denerwował. Ja generalnie mam gdzieś te fajerwerki, nie umiem się czymś takim zachwycać.
 Ten tydzień mam wolny. Siedzę w domu, śpię, czytam, snuję się po bezsmogowej okolicy.  Dzisiaj mniej chętnie, bo nagle zrobiło sie minus 17 stopni. Zrobiłam rundę z psem i z wielką radością wróciłam do ciepłego domu. Ostatniej nocy czytałam Małe życie do godziny czwartej rano. Renee obudziła mnie waleniem do drzwi około godziny 12- stej! Do miasta nie chce mi się jechać za żadne skarby, a podobno są wyprzedaże i inne dobra za pół ceny. Nie mam siły i ochoty. W najbliższą niedzielę Holger będzie miał urodziny - 1 roczek! A w przyszłym tygodniu, w sobotę, Thea będzie miała chrzciny. Także szykuje się parę sympatycznych uroczystości rodzinnych, ktore odbędą się w końcu poza moim domem. Jak na razie to mój dom jest punktem zbornym. Wczoraj dziewczyny chciały, by ich maluchy zostawily odciski swoich stópek i dłoni na płótnach malarskich. Niestety cos poszło jednak nie tak:





 Okazało sie, że sztuką samą w sobie jest zrobienie odcisku pomalowanej dłoni czy stopy. Krotko ujmując jest to prawie niemożliwe. Dzieciakom podobała się farba i to, co stworzyły można nazwać happeningiem z rodzaju body art. Obrazy jednak jakieś wykreowały. I niech tak pozostanie, trzeba je jedynie spryskać werniksem, by je utrwalić.
Mieszkam sobie tu na północy pod Wielką Niedźwiedzicą, trochę na prawo od Syriusza, w leśnej krainie, w ktorej sie kompletnie nic nie dzieje. Gdy włączam polskie wiadomości, to każdy dzień zaczyna się od sensacji. Chwilami jest ich tyle, że nawet nie można chwile podumać nad nimi, bo jedną sensację wymienia za chwilę kolejna rewelacja. Patrze w szklany ekran i zastanawiam się i łapię za głowę, co sie w tej Polsce dzieje. Na internecie jestem świadkiem totalnego schamienia i prostactwa. "Patroci" z ONR chyba do szkól nie chodzili, bo oni nawet poprawnie jednego słowa, poza ku...a, nie potrafią napisać. Prezydent jest jakiś wiecznie nieobecny, a gdy dzieje się kanapkowy "pucz" w kraju, to on sobie jeździ na nartach. Księża - celebryci w swoich kazaniach noworocznych puszczają przesłanie do ludu, że jest pewna grupa społeczna, ktorej sie nie podoba "dobra zmiana" i to jest godne potępienia, a już na pewno z takimi sie oplatkiem nie przełamią (tego akurat nie głosili, jedynie zastosowali w praktyce). Kto tym celebrytom w infułach na głowie zezwala na mieszanie się do polityki? Czy w Polsce już się skończył rozdział kościoła od państwa? Jestem przerażona sprawnie odradzającym się faszyzmen. Nie wiem dlaczego rząd w tej w sprawie nic nie robi. Mało tego  - niejaki Błaszczak twierdzi, że u nas jest spokojnie w porównaniu z Zachodem. A co rząd zamierza zrobić ze smogiem? Przecież węgla chce bronić jak niepodleglości. Obywatele zatrują się na śmierć, ale węgiel pozostanie. Chociaz słyszałam, że obywatele palą w swoich przepastnych piecach czym się da, więc Polacy robią to świadomie? Marzą o tym, by umrzeć na raka? Dziwni ludzie. Wycinka Puszczy Białowieskiej, odstrzał żubrów,  a co sie stanie jutro? Mam nadzieję, że w szeregach Pisu znajdzie się więcej ludzi typu europosła Ujazdowskiego, który wystapił z ich szeregu. Śmiac mi się chce, gdy ten przystojniacha Terlecki wyjasnia ciemnemu ludowi, że Ujazdowskiemu pewnie zaproponowano jakąs posadę, tam w tej Unii. Czy ten Belfegor sam wierzy w to, co mówi? No i sam naczelnik państwa, to historia zupelnie osobna. On ma wizję! Wizję państwa. takiego sprzed drugiej wojny światowej. I to ma być wizja? Wizja powinna wybiegać do przodu, a nie wstecz. Może nawet interesująca bylaby wizja futurystyczna państwa, taka cywilizacja w stylu Lema czy innego science fiktion, a on tutaj chce nam zaserwować narodowców (wtedy endeków), klasy wykwintne (rozbełtana błękitna krew) i lumpenproletariat. Castro miał wizję państwa i Czauczesku (Nicolae Ceausescu) też i nawet ją zrealizowali. Uważajcie na facetów - polityków z wizjami.        

sobota, 31 grudnia 2016

Szczęśliwego Nowego Roku! Gott Nytt År!

Zawaliłam tu na blogu z bożonarodzeniowymi życzeniami, więc teraz spieszę życzeniami noworocznymi.
Życzę Wam, by w Nowym Roku spelniły się Wasze marzenia, które do tej pory jakoś się nie spełniły, życzę Wam zdrowia, zatankowanych do pełna kart płatniczych, no i bezmiaru szczęścia. Szczęście jest zawsze potrzebne. (Pasażerowie na Titatnicu mieli zdrowie i kasę, ale szczęścia im zabrakło.)

 Szczęśliwego Nowego Roku!

Nowy Roczek ciągnie skrzynię wypełnioną pieniędzmi. Na skrzyni jest tabliczka z napisem Narodowy Bank. Chłopczyk grzebiąc w kieszeni mówi - tutaj mam jeszcze jeden.

 Nasz sylwester odbędzie się na domowej kanapie. Przed chwilą zjedlismy obiad składający się z resztek świątecznych. Mała Thea patrzy na jakąś bajkę w Minimini. Renee odpowida na zyczenia na fejsie, a jej Jens siedzi w domu i wcina obiad z kumplami, którzy nie zapomnieli o swoim koledze zabunkrowanym w lesie. Renee nie miała ochoty przebywać w męskim gronie, więc przyszła do mnie. za jakąś godzinę przyjedzie również Paulina z Holgusiem i Mikaelem. Ronny studiuje zawzięcie program telewizyjny i tak nam mija ten sylwester. Nuda - pierwsza klasa!
Dobrze, że Paulina przyjedzie, bo ona ma szampana, a my nie. Inaczej strzelalibyśmy puszkami coca-coli o północy.
Jeszcze raz życzę Wam szalonego sylwestra i wejścia w Nowy Rok z prawdziwym przytupem. I żeby ten nowy Rok 2017 był mniej nerwowy niż ten kończący się 2016. 



A teraz ja - dama idę poszukać mojego gronostaja.

Ach, zapomniałabym! Nie mam żadnych  noworocznych postanowień. Nie będę przecież samej siebie męczyć.  

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta, święta i po świętach

Za chwilę święta Bożego Narodzenia dobiegną końca. Spędziłam je w gronie mojej rodziny. Dwa tygodnie przed Świętami nasza rodzina powiększyła się. Na świat przyszła Vanessa - córka mojej córki Nathalie. Sama Natta wyszła z porodu poturbowana. Poród odbył się wczesniej niż było to zaplanowane. Dziecko było duże i po całodziennej walce siłami natury Vanessa ujrzala świat dzieki cięciu cesarskiemu. Wczoraj minęły dwa tygodnie, a Natta kursuje ciągle między domem a lekarzem. Łyka silne środki uśmierzające, powłoczy nogą, chodzi zgieta w pół i ma napady gorączki. Z bólu płacze. Dzisiaj okazało się po kolejnych badaniach, że padla ofiarą jakiejś infekcji i dopiero dzisiaj zaaplikowano jej antybiotyki. Natta i Crisse chcieli zrobić nam niespodziankę i zawiadomić nas, gdy Vanessa przyjdzie już na świat. Krotko mowiąc nie zawiadomili nas, że już pojechali do szpitala. My w tym czasie siedzieliśmy całą rodziną przy stole bożonarodzeniowym, czy julbord w Ikei. Natta i Crisse zostali przez nas również zaproszeni, ale odmowili, bo niby byli tacy zmęczeni, a Natta na ostatnich nogach. Jak sie już potem okazało, byli w tym czasie w szpitalu.
Grudzień minął na wysokich obrotach. Wieczorami wracalam z pracydo domu, po drodze robiłam świąteczne zakupy. Prezenty dla dzieci zamówiłam przez internet (cudowny wynalazek), dla reszty rodziny kupowałam w przerwach na lunch lub po pracy. Na Ronnego nie liczyłam, bo chłop pracuje nocami, rano wraca do domu i śpi, a potem jedzie znowu do pracy. Zresztą nie jest to żadna nowością dla mnie. W piątek przed Wigilią poszliśmy do lasu znaleźć ladną choinkę. Znaleźliśmy. Po wędrowce po lesie ja wrocilam do kuchni, a Ronny miał wysprzątać salon i ustawić choinkę. Wpadł w taki szał sprzątania, że przemeblowal cały pokój. Stół znalazl sie w innym miejscu, więc mężuś musiał wywiercić dziurę w suficie, by przewiesić lampę. Wziął z kuchni chybotliwy, drabinkowy stolek i wgramolił sie na niego, by zdjąć lampę. Nagle uslyszalam nie tyle rumor, co grzmot dochodzący z pokoju. To Ronny runął razem z lampą z tego stołka. Moja witrażowa lampa nie przeżyła tego upadku, a Ronny skręcił czy zwichnął stopę i do dzisiaj kuleje. Nie powiem, żeby to poprawilo moj humor. Atmosfera zaczęła być napięta, gdy zaczął przesuwać kanapy. Gdy zobaczylam, w ktorym miejscy postawił sofy, to wyraziłam nadzieję, że na gwiazdkę nie zapomniał kupić mi teatralnej lornetki, bo nie jestem pewna czy w telewizorze będę mogła odczytać napisy. Paulina zadbała o polską część Wigilii - ugotowała barszcz (pycha!), ulepiła doskonałe uszka i pierogi i upiekla wyśmienite bułki drożdżowe z marcepanem i białą czekoladą. Po prostu nadzwyczajne w smaku. Ja zajęłam się przygotowywaniem szwedzkiej części menu wigilijnego. Wczesnym popoludniem wpadła do nas Natta z Vanessą i swoim Crisse (zdrobnienie od Kristian). Przyjechali prosto z lunchu światecznego u jego matki, glodni oczywiście nie byli, więc zaczęlismy wcinać ciasta i bułki drożdżowe. Tuz przed siedemnastą pojechali na obiad wigilijny do jego ojca, a my zasiedliśmy do naszej wieczerzy. Renee zjadla obiad u siebie, gdyż rodzina Jensa gościla u nich na Wigilii. Także nas w końcu było tylko czworka doroslych - Paulina, Mikael, ja i Ronny, no i oczywiście Holguś. Renee, Jens i Thea przyszli do nas koło godziny 21 - szej, gdy po raz drugi tego dnia zasiedliśmy do słodkiej części wieczerzy. Prezenty zostały rozdane, zaakceptowane. Z pelnymi brzuchami poszliśmy na nocną przechadzkę. Dzieci pozasypialy w swoich wózkach. Obejrzałam pasterkę z Watykanu, a potem dosłownie - padłam. Zgasłam jak świeczka. Caly ten grudzień na wysokich obrotach, z praca i przygotowaniem do świąt, wyssał ze mnie wszystkie siły. Nie przypominam sobie, kiedy bylam tak potwornie zmęczona. W tej chwili też ledwo na oczy widzę, jestem zupełnie bez sił. Do tego przplątal się mróz, ktory mnie dodatkowo osłabia. Ale mimo zmęczenia - święta mieliśmy wyśmienite - sielankowe, smaczne, a dzisiejszy obiad zrobiony przez Paulinę - pieczony indyk (Pauliny chowu) to byla po prostu symfonia doskonalego, świetnie skomponowanego smaku!
Vanessa

Hoger i Thea

Holger

Thea

Thea z kotem na spacerze