środa, 20 czerwca 2018

Mój powrót

Hej!
Nawet nie wiem jak zacząć. Może od przeprosin, że tak długo mnie tu nie było. Jedną z przyczyn mojej nieobecności była "dobra zmiana", która po prostu odebrała mi mowę, sparaliżowała szare komórki i pomalowała moj świat na czarno. Nie wiem, który oksymoron jest lepszy - żywy trup, sucha woda, gorący śnieg czy dobra zmiana? A wy jak sądzicie? Bardzo fajny kraj - Polska w ciągu dwóch lat zmienił się nie do poznania. Obecna władza wydobyła z Polaków najgorsze cechy. A gdy słyszę, że ktoś okresla siebie jako "katolika", "patriotę" czy "prawdziwego Polaka", to po prostu zwiewam. Największą zbrodnię jaką popełnił obecny rząd, to udany podział całego społeczeństwa. 
Ogarnęła mnie niemoc. Stwierdziłam również, że już chyba wszystko napisałam. Wypaliłam się blogowo. Doszłam do wniosku, że ciągłe pisanie o pracy, zmęczeniu, życiu na wysokich obrotach, deszczowym i zimnym urlopie 2017 w Gdańsku, długiej, ciemnej i męczącej zimie nie są warte odnotowania, bo ja już o tym wiele razy pisałam. Moje dni raczej niewiele różnią się od siebie. Praca pochłania 3/4 części każdego mojego dnia. Pracy nie zmieniłam, więc na polu służbowym ani nie awansowałam, ani nie zostalam zdegradowana - odnotowuję status quo. Pensja mi jedynie wzrosła, ale jest to normalne zjawisko, które dokonuje się raz w roku, w kwietniu. Tym razem jednak nowe pensje dostaniemy prawdopodobnie we wrześniu, bo związki jakoś nie mogą się dogadać z pracodawcą. We wrześniu dostaniemy wyrównianie od kwietnia. Po urlopie przyda się jak znalazł, bo wiadomo, urlop potrafi wydrenować konto bankowe. Męża również mam tego samego.
Nowe mam za to mieszkanie w Gdańsku, ktore kupiłam w zeszłym roku. W związku z tym zakupem pojawiałam się w Polsce dosyć często na krótkie pobyty związane z totalnym remontem tego mieszkania. Teraz, po remoncie, mogę je nazwać apartamentem. Jest to  przemiła kawalerka z kuchnią i łazienką, ktora stała się naszą zatoką rozkoszy (he, he, he). Jestem teraz sąsiadką z moimi rodzicami. Także, gdy tylko powiadamiam, że przyjedziemy, to rodzice od razu włączają lodówkę i odkręcają kaloryfery. Szefem robót remontowych mianowałam mojego tatę. Pod jego nadzorem remont dosyć szybko i sprawnie przebiegał. A remontowane było wszystko od podłóg do sufitu (sufit też) - stare zostało zerwane do stanu surowego.  Mieszkanie zostało urządzone na nowo. Z Ronnym czuliśmy się jak nowożeńcy, ktorzy wiją sobie gniazdko. Wszystko musieliśmy kupić. W "spadku" po poprzedniej właścicielce zostały niekompletne zestawy porcelany kuchennej. Dysponuję teraz mnóstwem talerzy, filiżanek, kubków, spodków, półmisków z epoki peerelu ze stemplami domu wypoczynkowego na Helu. Gdy zjadam z tych talerzy śniadanie, to od razu przypominają mi się wczasy, na które jeździłam będąc dziecięciem z rodzicami. Wtedy w stołówkach jedliśmy też na takich samych talerzach. Ronny nie podziela moich sentymentów i za każdym naszym pobytem mowi, że następnym razem kupimy nowe zestawy obiadowo - śniadaniowy. Muszę przyznać, że przyjemnie było chodzić po sklepach i robić zakupy do nowego mieszkanka. Kuchenkę mam elektryczną, bo Szwedzi nie są zbyt zachwyceni gazem.
Druga nowość, to łazienka w naszym domu, tu w Szwecji. Nareszcie jest wykafelkowana i wyterakotowana. I kafle i terakota przyjechały do nas z Polski. Ten remont trwał dłużej niż remont mieszkania w Gdańsku. Do jednej łazienki były potrzebne cztery ekipy - elektryka, stolarzy, kafelkarzy i hydraulika. Całe szczęście, że mamy małą lazienkę na piętrze, ale pod prysznic chodziliśmy do Renée. W pewnym momencie miałam również odłączoną również pralkę i zmywarkę. Więc nosiłam do niej pranie i zmywanie. Jakoś to przetrwaliśmy, ale trwało to chyba cztery miesiące, bo nie było tak łatwo zgrać te ekipy, by płynnie po sobie wykonywały swój odcinek pracy.
Trzecia nowość (cykliczna), to wczoraj po południu zaczęłam wytęskniony urlop! Wracając z pracy zajechalam do Systemu, by kupić musujące Prosecco. Okazje do wypicia były dwie - inauguracja mojego urlopu i mecz Polska - Senegal. Jaki był wynik meczu, to chyba każdy wie. Ale mnie nie tyle wynik dobił, co beznadziejna gra naszych orłów (?) Ja na tym boisku orłów nie widziałam, jedynie kuropatwy biegające bez ładu i składu po trawie. Dobrze, że rękami głów nie zasłaniali, gdy kopnięta piłka przez Senegalczków świstała nad nimi. A ten samobój to był pewnie zaplanowany przez Putina i Tuska. Wiadomo.
Moje wnuki rosną, coraz więcej mówią i są kompletnie dzikie. Ale o nich napiszę następnym razem.
Teraz muszę ukladać menu na midsommar (noc świętojańską), ktorą hucznie będziemy świętować w piątek.