piątek, 30 marca 2012

Wyprowadzka

"W marcu jak w garncu" nawet w Szwecji - u mnie sypie w tej chwili śnieg i niech to cholera trześnie! Natta wybrała się dzisiaj do Ikei w Sundsvall. Pojechała tam ze swoim chłopakiem na wielkie zakupy. Na liście zakupów znajdują się oprócz lamp i półek, talerze, sztućce, kubki, szklanki, patelnia, garnki, noże kuchenne, salaterki (nie wiem po co, bo ten jej chłopak nie jada żadnych warzyw!), bo Natta wyprowadza się, by zamieszkać razem ze swoim chłopakiem. Cały zeszły tydzień tapetowała i malowała ściany w ich nowym domu. Do współpracy zaangażowała swoich znajomych, bo chłopak pracował. A pracuje 350 km od Umeå. Zasuwa po 12 godzin dziennie przez 7 dni, następnie tydzień ma wolny i tak w kółko - tydzień pracy, tydzień wolny. Teraz ma tydzień wolny. Nie zdążę zatęsknić za córką, bo wyprowadziła się całe 200 - 300 metrów ode mnie. Moja teściowa ma dwa domy. Jeden z nich stał do tej pory pusty, no i wynajęła wnuczce i jej chłopakowi ten dom. Dom jest stary, ale jary. Należał do rodziców teściowej. Także Natta tydzień mieszka u nas, a tydzień tam, gdy chłopak przyjeżdża. Pierwszym zakupem do ich domu był masywny stół kuchenny i sześć krzeseł w komplecie ze stołem, drugim mega telewizor. Ponieważ tydzień razem spędzają przed telewizorem obżerając się czipsami maczanymi w rozbełtanej śmietanie przyprawionej jakimiś ziołami i spłukując to coca-colą. Dobrze, że potem on wyjeżdża, bo na takiej diecie Natta zmieniłaby swoje kształty i formy niczym Barbapapa. Następnie u nas w domu przechodzi odtrutkę - je zdrowo, w dużej mierze ekologicznie i w miarę regularnie. Sama nie chce mieszkać w starym domu, bo obawia się...duchów. Twierdzi, że na piętrze zamienionym w magazyn staroci ciągle coś trzeszczy, stęka i sapie. Gdy zapadła decyzja o jej przeprowadzce to podczas obiadu westchnęła i oznajmiła: "Boże, jakie ja teraz dopiero będę miała nudne życie! Zawsze chciałam wynieść się do miasta, a utknęłam tu na wsi. A ja tak lubię bawić się i spotykać ze znajomymi". Na razie cieszy ją urządzanie, no i oczywiście zakupy. Zdziwiła się, że tapety i farby są drogie. Postanowiła jednak, że główna ściana w jednym z pokojów będzie wytapetowana w gazetę. Ostatnie krzyk mody w tapetach to styl vintage lub odbite stare gazety. Także teraz ściana pokryta jest fragmentami The New York Times, Tribune, The Morning. Chociaż na chwilę zawahała się nad tapetą z motywem starych ksiąg ustawionych równo na półkach. "Nie trzeba będzie mieć prawdziwych książek i regałów" - podumała chwilę - "No, ale gazetę też można sobie rano czytać z pozycji horyzontalnej. I to w dodatku po angielsku!" - wybór padł na tapetę gazetową.
z tapety - literatury zrezygnowała, bo jak stwierdziła i tak jej nikt nie uwierzy, że czyta takie starocia, gdyby oczywiście ktoś uległ złudzeniu, że książki są prawdziwe.

tapeta - gazeta może służyć za poranną prasę. Nie musi już prenumerować.
  

czwartek, 29 marca 2012

Wróciłam

Jestem z powrotem. Byłam zajęta po same uszy. Tak to jest, gdy się pracuje, gotuje, szoferuje i w dodatku studiuje. Wczoraj i dzisiaj siedziałam na uniwerku. Wczoraj prezentowałam moją pracę pisemną, którą pisałam przez cały zeszły tydzień. Koszmar! Siedziałam po nocach przy komputerze. Kuchnia zamieniła się w czytelnię. Pootwierane ksiązki leżały porozkładane między talerzami i kubkami z kawą, a za moimi plecami piętrzyły się stosy brudnych talerzy w zlewie. Pisałam, czytałam, jednym uchem słuchałam wieści z kraju zza morza. A dzisiaj rozpoczął się nowy kurs, który zakończy się pod koniec maja też pracą pisemną. Na razie mogę odetchnąć. Oddech ulgi w połowie mi się zawiesił, bo właśnie teraz w TVN24 podali straszną wiadomość - 8 osób zginęło, 8 jest rannych w zderzeniu busa z ciężarówką na Śląsku. Ludzie, powiem jedno - w Polsce powinno się zabronić jazdy samochodami! W Polsce dochodzi do największej liczby wypadków w całej Unii. No, nie ma po prostu dnia bez makabrycznych wieści z polskich dróg. Jest ich tak dużo, że ja nie nazywam tego wypadkami, tylko świadomą grą ze śmiercią. Jedna katastrofa jest natychmiast zastępowana następną.  Badania psychiatryczne powinne być obok badania wzroku OBOWIĄZKOWE. Czytam czasami blogi cudzoziemców mieszkających w kraju nad Wisłą, którzy niezależnie od siebie piszą, że narodowym sportem Polaków jest łamanie przepisów. No i tak wyłania się powoli mentalność Polaków widziana oczami przybyszów z różnych stron świata. Kiedyś Zachód postrzegał Polaków jako złodziei, pijaków i brudasów. Powiedzmy, że były to typowe uprzedzenia. Ileż to jednak lat zabrało, by je zlikwidować. Teraz okaże się, że to puste miejsce, które zostało po pijakach, brudasach itd. wypełni Polak - wariat. Wariat, szaleniec uwielbiający spektakularne katastrofy. Szaleniec pędzący po drogach bez wytchnienia jak ogień po stepie i zabijający każdego napotkanego człowieka. No, jak na przykład nazwać tego, co sobie śmigał bez pozwolenia po Morzu Czerwonym - tańczący z rekinami? Albo ci, co wypalają trawy, powodując przy tym olbrzymie pożary. Czy to nie są przypadkiem szaleńcy? Poza tym, gdzie podziała się wiedza o tym, że wypalanie traw jest niekorzystne, nie tylko dla okolicznych domostw i lasów, ale również dlatego, że niszczy całą florę i faunę bakteryjną. Czy to jest tak ciężko pojąć? Śmiesznym wariantem szaleństwa może być przykład, chyba wariata, który z piwem w jednej garści i pistoletem  - zabawką w drugiej napadł na bank, wylegitymował się i chciał obrabować swoje własne konto. Zrobiło się znowu późno, a tak obiecywałam sobie, że pójdę wcześnie spać. Jutro rano usłyszę o kolejnym wypadku na polskiej drodze, albo traktor zmiażdży motocyklistę, albo splotą się z sobą w śmiercionośnym uścisku mercedes z toyotą, albo rowerzysta zdmuchnięty podmuchem przejeżdżającej ciężarówy z roweru walnie głową bez kasku w przydrożne drzewo, a zmęczony kierowca busa wiozący pracowników do roboty lub dzieci do szkoły zaparkuje w pobliskim jeziorze. Zobaczymy co dzień przyniesie.    

środa, 21 marca 2012

Wiosna?

Podobno nastała wiosna, hmm. Niech i tak będzie. Ja w każdym razie znajduję się w stanie hibernacji, tkwię w białej scenerii i zadnej wiosny nie widzę.  Mój dom otoczony jest łańcuchem gór lodowych, które nie znajdują się na żadnej mapie świata. Moja psina usilnie zdobywa szczyt po szczycie, a ja się jej tylko przyglądam. Jedyne co zmieniłam w ciągu ostatniego tygodnia to buty. Nie chodzę już w moich czarnych zamszowych kozaczkach z dzyndzelkami i z futrzaną wyściółką, bo są za ciepłe. Teraz nadszedł czas na obcasy. Aktualne buty są eleganckie, powyżej kostki i dzięki obcasom jestem wyższa o te parę centymentrów, tak około siedmiu. Kurtka ciagle jeszcze zimowa, czarna i co chwilę brudna, bo gdy wysiadam z samochodu, to ciagle ocieram się nią o swój samochód lub czyjś inny stojący obok mojego na parkingu. Wszyscy mają strasznie brudne samochody! Mój obecny stan doprowadza mnie do tego, że potrafię wykonać tylko rutynowe czynności: rano wstać, umyć się, ubrać w co tam jest pod ręką. Położyć na twarz podkład, bez którego nie opuściłabym domu. Chociaż ostatnio zauważyłam, że nawet ten podkład nie zmienia mojego ziemistego kolorytu, a ma podobno rozświetlać lico. Rano wstaję nie z poczucia obowiązku, tylko z ciekawości. Wychodze z domu, wsiadam do samochodu i przkręcam kluczyk, a płyta z powieścią od razu włącza się i  nareszcie mogę wysłuchać dalszego ciągu powieści i to jest najprzyjemniejszy moment dnia. Za chwilę będę musiała rozejrzeć się za następną, bo obecna dobiega już końca. Jadę przez ten biały świat, ale tak naprawdę nie widzę go, bo nagle wskakuję do świata fikcji literackiej i już wszystko inne się nie liczy. Grunt to dobra powieść. W tej chwili słucham Marian Keyes Czarujący mężczyzna. Jest D O S K O N A Ł A! Właściwie to trzy powieści w jednej. Te wszystkie powieści właściwie podtrzymują mnie przy życiu, bo tak prawdę powiedziawszy nie mam na nic siły. Nie mam siły do tego stopnia, że  już nawet nie maluję rzęs, a szminki już od dłuższego czasu nie mogę znaleźć. Gdzieś się zapodziała. A ja, jak wiadomo, nie mam siły kupić nowej. Nie mam siły pomalować paznokci, chociaż lakiery nie zapodziały się, stoją na swoim miejscu. Jutro czeka mnie niesamowite wyzwanie - muszę upiec ciasto do pracy. Najpierw będziemy obradować, a potem będziemy jeść. Zaproponowałam catering, ale pomysł został zignorowany, każdy ma ochotę na domowe jedzenie. Ostatecznie zgodziłam się na zrobienie ciasta. Nic innego nie będę pichcić. Dosyć tego gotowania! Gdyby to było moje ulubione zajęcie, to pracowałabym w gastronomii. A teraz idę spać, bo na nic innego nie mam już siły.          

niedziela, 11 marca 2012

Tärnaby część II

Koniec sielanki i slodkiego leniuchowania. Dzisiaj wyjeżdżamy, by od jutra zacząć to co zwykle, czyli "baczność", "naprzód marsz", "siad", "biegnij" i od czasu do czasu "spocznij" itd. Za chwilę zjemy ostatni nasz posiłek w tym uroczym domku - naleśniki z malinową marmoladą i bitą śmietaną. Wczorajszy wieczór spędziliśmy familijnie. Dziewczyny oderwały się w końcu od swoich komórek i laptopów. Zagraliśmy w grę planszową Rappa Kalja, od śmiechu bolały mnie wszystkie trzewia. Jest to gra polegająca na pisaniu przez graczy odpowiedzi na zadane losowo pytania z różnych dziedzin, nastepnie odpowiedzi są głośno odczytywane łącznie z poprawną i teraz każdy po kolei musi zgadnąć, która odpowiedź jest właściwa. Paulina jeździła wczoraj cały dzień na nartach, a Natta i Renee...ulepiły bałwana. My z Ronnym natomiast zrobiliśmy sobie sightseeing okolicy. Pogoda zadziwiała. Sztorm, słońce, gęsty śnieg i w końcu deszcz. A teraz kolejne zdjęcia, bo one powiedza wiecej niż ja napiszę.

most nad rwącą rzeką



kościól w Tärnaby

Tärnaby po szwedzku i po lapońsku

góry, to tu, to tam

służby celne między Norwegią i Szwecją

zamarznięte jezioro, po którym całymi dniami jeżdżą ludzie skuterami

hotel w Tärnaby







na koniec dnia relaks w saunie


sobota, 10 marca 2012

Tärnaby - wioska mistrzów świata!

Dokładnie o północy z czwartku na piątek zaparkowaliśmy przed naszym domkiem w Tärnaby. Ronny od razu złapał za łopatę i zaczął odśnieżać schodki ganku, a Paulina obmacywała ławkę i balustradę ganku, by znaleźć klucz do domu. Umówiła się z facetem ze Statoil, że ten zostawi klucz na jakiejś półce przy wejściu. Klucza nie znaleźliśmy. "No, to fajnie! Noc spędzimy w samochodzie, bo Statoil zamknęli o 21-szej" - powiedziała Paulina. "Zadzwoń do kogoś" - podpowiedziałam rozwiązanie. "Do kogo? Jest przecież po północy!" To Paulina zarezerwowała ten domek, zatem na niej spoczywała również odpowiedzialność, żebyśmy do niego weszli. Nagle Paulina oznajmiła, że facet może miał na myśli jakiś dom obok Statoil. Wsiedliśmy z powrotem do auta i pojechaliśmy do centrum Tärnaby (czyt. ternaby). Zajechaliśmy do Statoil. Rzeczywiście obok stacji stał dom, od tyłu znajdowało się główne wejście, no i tam na półeczce spokojnie leżał klucz.  W naszej drużynie ponownie zapanował  radosny nastrój. Weszliśmy do naszego domku. Powitało nas bardzo przytulne wnętrze. Pod kominkiem leżało suche drewno na opał. Paulina od razu rozpaliła ogień w kominku. Pownosiliśmy wszystkie bambetle. Od razu wszystko mi się spodobało. Kuchnia wyposażona we wszystkie możliwe instrumenty do gotowania. Bez żadnych problemów można w niej urządzić imprezę typu wielkie żarcie. Trochę też tak pomyślałam o tym wyjeździe. Zwłaszcza, gdy przytaragaliśmy skrzynię wypełnioną prowiatem.  Narty są tylko pretekstem, bo narciarz ze mnie żaden. Prawdę powiedziawszy, to ja się boję tych nart. W ogóle mnie do nich nie ciągnie. A to wjeżdżanie pod górę i następnie zjeżdżanie z niej wydaje mi się nikłą przyjemnością. Rano po śniadaniu w domu zapanowal rozgardiasz. zwłaszcza, że śniadanie zjedlismy około jedenastej, ale też i spać poszliśmy po przyjeździe bardzo późno. Natta wisiała na telefonie, bo tej jej ukochany wiecznie wydzwaniał. Ja zdecydowałam, że absolutnie nie będę jeździć, a bo to wiało, a to znowu sypał śnieg. Paulina I Renee przygotowały narty i snowboard i zawieźliśmy je do kasy. Wykupiłyśmy skipass. Drogo jak... już nie powiem co! Na dwa dni jeżdżenia. Zobaczyłam super znaną górę - Anjabacke, nazwaną tak od słynnej narciarki alpejskiej, złotej medalistki, mistrzyni świata nie wiadomo ile razy - Anji Pärson, gdyż tu trenowała, a nawet się urodziła. Nie wiem dlaczego w polskiej wersji wikipedii podano, że urodziła się w Umeå. Tu również niedaleko urodził się i trenował legenda i mistrz alpejski Ingemar Stenmark. No i teraz przyjechałam tutaj ja i nogi mi się ugięły na widok Anjabacke. Renee uparła się, że będzie jeździć na snowboardzie,  no i miała dosyć. Po kilku godzinach Paulina zadzwoniła do nas, żeby Renee pozbierać do domu. Okazało sie, że na snowboardzie jeździ tak sobie, więcej przewraca się i potem siedzi niż jedzie. Zamieniły się po jakimś czasie - Paulina wzięła snowboard, a Renee narty, na których jeździ podobnie jak Anja. Na nartach zjechała nawet z czarnego toru, ale od tego siedzenia na śniegu i ciągłego przewracania się na snowboardzie przemarzła do szpiku kości.  Ronny pojechał po nią. Po kilkunastu minutach od Ronnego wyjścia dostałam sms od Renee z rozkazem: " Fan!!!(szwedzkie przekleństwo)Zadzwoń do mnie natychmiast!!!" Zadzwoniłam, a ta wrzeszczała do słuchawki, czy Ronny już wyjechał, bo ona idzie wzdłuż drogi i jest przeraźliwie zmarźnięta i już nie ma siły. Zadzwoniłam za chwilę do Ronnego, by zapytać, czy znalazł Renee, bo tam jest wiele zjazdów i wyciągów. Teraz Ronny wrzeszczał do słuchawki, że go za chwilę chyba szlag trafi, bo tu jest tylko jedna jedyna droga wiodąca przez wieść, którą objechał w tę i z powrotem i nie może znaleźć Renee. Zamknęłam oczy i wyłączyłam komórkę. "Boże" - pomyślałam - "z kim ja tu przyjechałam!" Jedyna normalna osoba w tym towarzystwie, oprócz mnie oczywiście, to Paulina. Ronny siedzi przed telewizorem i wcina słodycze i chipsy narzekając przy tym na swoje bolące kolano. Natta wisi z małymi przerwami na telefonie. Gdy nie rozmawia przez telefon, to siedzi na fejsie. Wczoraj nawet nie uczesała się. Renee nie może żyć bez swoich znajomych, zatem też jest ciągle podłączona do facebooka. Patrzę na nie dwie i widzę jakąś chorą generację młodzieży. Nic nie robią, unikają najmniejszego wysiłku, żłopią coca-colę i gapią
się w komputery. A żeby przypadkiem nie było za cicho w domu, to namiętnie kłócą się. Ronny wczoraj zrobił przerwę w konsumowaniu cukierków i wlazł do sauny. Bo my tu mamy w domu również saunę. Rozsiadł się na ławce, pił piwo i "leczył swoje kolano" - jak to oznajmił. Pogoda jest niesamowita. W ciągu dnia może być wiosna, ktora za chwilę zamienia się w śnieżny sztorm. Za domem płynie rwąca rzeka, która nie zamarza. Jakieś 20 lat temu utopiło się w niej dwoje kilkuletnich dzieci. W drodze do Tärnaby powiedziałam, że dom do ktorego jedziemy jest nawiedzony i zawsze po północy po domu chodzą dwa małe duchy w białych giezłach. Natta i Renee zaczęły krzyczec, zebym skończyła opowiadać, bo one boją się i nie wiedzą już czy chcą tam jechać, czy nie. 
    
Renee szykuje się do sportów zimowych

Paulina w drodze na stok




nasz dom nad rwącą rzeką

nasz salon - ujęcie nr 1
nasz salon - ujęcie nr 2
przedpokój
kominek
skóra renifera jako księga gości

ku stokom

facebook

nasza chatka - ganek
widok z ganku
znowu ganek
krajobraz górski
widok ganku od strony werandy
nasza chałupka w całości
salon, a za moimi plecami jest kuchnia




Wysyłam, bo za chwilę zwariuję. Te zdjęcia układają się same tak jak one chcą, a nie tak jak ja sobie tego życzę.  
skończyliśmy akurat nasze pierwsze śniadanie
widok na salon z kuchni
a oto kuchnia





środa, 7 marca 2012

Urlop


Już trzeci dzień mojego tygodniowego urlopu mija z prędkością światła. No właśnie, a co właściwie ma większą prędkość? Czas czy światło? Chciałam ten urlop spędzić na nic-nie-robieniu. Marzyła mi się nuda, żółwie tempo i ciepłe pierzyny, chcociaż nic mi nie dolega. A tu nic z tego. Poniedziałek minął w wariackim tempie, nawet nie wiem jak, wiem, że dosyć wcześnie powędrowałam do łóżka i po prostu obudziłam się we wtorek. Pamiętam jedynie, że tuż przed zaśnięciem trzymałam w garści otwartą książkę - Strindberga Czerwony pokój, na pierwszej stronie ptaszki ćwierkały i dalszy ciąg narracji nagle mi się urwał. Spokojnie mogę stwierdzić, że noc spędziłam z książką. Wczorajszy dzień też był jakiś wbrew moim wcześniejszym planom. Po pierwsze musiałam na chwilkę wpaść do pracy, by zostawić jeden dokument, bo zapomniałam to zrobić w zeszłym tygodniu. Pojechałam do miasta z Ronnym. Zostawił mnie u Pauliny, która pracowała z domu. Ronny miał wrócić za godzinę. Wrócił po dwóch. Paulina pracowała, a ja w tym czasie obejrzałam kolejny odcinek 30 stopni w lutym na SVT Play, gdyż w poniedziałek wieczorem wolałam obejrzeć polską sztukę w TV Równy podział. Ten serial staje się z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej makabryczny. Makabryczny nie w sensie beznadziejny, bo jest dobry, ale zrobił się jakiś straszny. Bohaterowie nie rozwiązują żadnych swoich problemów życiowych, tylko dlatego że wyjechali do Tajlandii. Fabuła rozwija się w kierunku raczej noir - czarnym. Ani ciepłe morze, ani palmy, ani słoneczne plaże, ani tanie bytowanie nie osładza życia i nie przynosi ukojenia. Te ucieczki od swojego poprzedniago życia są tylko iluzją. Problemy nie zniknęły. Ja w każdym razie straciłam ochotę na Tajlandię. Nikt z głównych bohaterów nie jest tam szczęśliwy. Serial udowadnia, że nie ma udanej ucieczki przed samym sobą i swoimi problemami, oszukujemy się tylko zmianą otoczenia i stylu życia. Wczoraj wieczorem udało mi się jednak uciec od rzeczywistości na prawie cztery godziny, które spędziłam w towarzystwie Pauliny w operze. Tym razem podziwialyśmy Carmen Bizeta. Akcja osadzona była w Umeå, postaci były jak najbardziej współczesne, a libretto wyśpiewywano po szwedzku. Jak ja żałuję, że nie jestem divą operową. Za chwilę wstawię do pieca bułki drożdżowe z cynamonen, by mieć na jutro. A jutro wyjeżdżamy w góry! Rodzina uparła się, by nauczyć mnie jazdy na nartach. Życzę im powodzenia!  


kurtyna "Carmen"

jedna ze scenografii Carmen

a tu druga. Carmen stoi na scenie w małej czarnej
PS. Pies jedzie z nami na narty, ale co mam zrobić z kotem? Zostanie. W końcu ktoś musi domu pilnować!
   


piątek, 2 marca 2012

Jak Wam się to podoba?

Nie w nocy, a w ciągu dnia śnieg zaczął się zsuwać z dachu
to nie hotel lodowy, to mój dom

dach na szczęście został na swoim miejscu

tak powstaje igloo

pod dachem igloo

fotografowałam z narażeniem własnego życia, bo w każdej chwili ten śnieg mógł mi spaść na głowę

a to jest widok na moje okna kuchenne. Przynajmniej sąsiedzi nie będą podglądać, co na obiad robię. 






















A u mnie tak poza tym jest świetnie. Właśnie kończę czytać powieść Marianne Fredriksson Simon och ekarna (Szymon i dęby). Powieść jest tak piękna, że aż zapiera dech. Musiałam kupić sobie też książkę, bo przecież nie mogę siedzieć pół dnia w samochodzie, by wysłuchać jej do końca.
No i dziś postanowiłam, że jutro idę do kina, by zobaczyć Szymona i dęby w wersji filmowej. Jestem tak głęboko osadzona w tej powieści, że otaczająca mnie rzeczywistość należy w tej chwili do innego wymiaru. Jedynie ten śnieg zsuwający się z dachu przywiódł mnie z Göteborga do lasu w Norrland. Ale tylko na chwilę, bo teraz mam zamiar wrócić tam. Pa!


czwartek, 1 marca 2012

Czyżby wiosna?

No, lawina ruszyła! Mam na myśli te zwały śniegu, który leżał na dachu. Ostatniej nocy śnieg zsunął się z wielkim grzmotem i hukiem z tej części dachu nad oknami kuchennymi. Wszyscy zerwaliśmy się z łóżek, bo odgłos był taki, jakby razem ze śniegiem zjechał cały dach. Przez okna kuchenne nie mam innego widoku jak na białą ścianę. Dzisiaj w powietrzu czuło się wiosnę, było całe plus 9 stopni. Uskrzydliło mnie to i uszczęśliwiło do tego stopnia, że kolegom płci męskiej w pracy rozdawałam komplementy, a niektóre koleżanki, które akurat nawinęły się pod rękę, zostały obdarzone przeze mnie siostrzanym uściskiem. Szłam sobie ulicami miasta (samochód zostawiłam na parkingu) z rozwianą fryzurą, bez szalika i w rozpiętej kurtce, nawet podskoczyłam ot tak sobie trzy razy z zadowolenia. Powietrze pachniało świeżością i czeremchą. Dziwne, bo przecież nic jeszcze nie kwitnie. A wokoło słychać było wiosenną perkusję - kapało z dachów, rynien, sopli. Kapanie jest wszech obecne i z różną intensywnością - staccato, legato, allegro (wesoło, prędko, ruchliwie), wysokość tonów zależy z kolei od podłoża. Przepiękna muzyka! Dochodzi godzina 22.00 i ciągle kapie, bo w dalszym ciągu jest dodatnia temperatura - plus 3 stopnie. Dzisiaj w nocy na pewno zjedzie śnieg z dachu garażu. Część śniegu już zjechała, ale nie spadła, tylko w dalszym ciągu zwisa i wygląda jak otwarta markiza nad oknem. Z moich sopli nie kapie, tylko woda ciurkiem spływa. Na drodze pod domem zrobiła się bryja, Dennis - chłopak Natty utknął w niej swoim BMW, co dało mi powód do trochę złośliwej radości. On kocha BMW, a ja nie. Często opisuje walory samochodu zachwalając jakość i inne bzdety. Na samochodach trochę się chyba zna, bo chodził do tej szkoły samochodowej w Arjeplog, która jest jedyną na świecie szkolącą uczniów na kierowców testowych w warunkach ekstremalnie zimowych. To potem oni testują wszystkie nowe marki samochodów na specjalnych torach lodowych w Arjeplog w zimowych warunkach. W tej dziurze Arjeplog w zimie można zobaczyć więcej samochodów marki porsche cayenne niż volvo. Arjeplog to baza dla testów samochodowych. Testują tam BMW, mercedesy, audi, ferrari i wiele, wiele innych. Często samochody te są zamaskowane i bez oznakowań. No i zmierzam do tego, że absolwent tej znamienitej szkoły utknął na drodze pod moim domem i dziewczyny musiały go pchać. Bardziej ekstremalne warunki niż w Arjeplog panują tu, za moim płotem i ciekawa jestem, ile to porsche czy innych wypasionych samochodów przeszłoby pomyślnie testy. A volvo dało jakoś radę, chociaż ciężko było. A z tą wiosną to fałszywy alarm, bo jak świat światem, to tu jeszcze nigdy wiosna nie zaczęła się w marcu. Przed nami jeszcze dwa miesiące zimy.