sobota, 10 marca 2012

Tärnaby - wioska mistrzów świata!

Dokładnie o północy z czwartku na piątek zaparkowaliśmy przed naszym domkiem w Tärnaby. Ronny od razu złapał za łopatę i zaczął odśnieżać schodki ganku, a Paulina obmacywała ławkę i balustradę ganku, by znaleźć klucz do domu. Umówiła się z facetem ze Statoil, że ten zostawi klucz na jakiejś półce przy wejściu. Klucza nie znaleźliśmy. "No, to fajnie! Noc spędzimy w samochodzie, bo Statoil zamknęli o 21-szej" - powiedziała Paulina. "Zadzwoń do kogoś" - podpowiedziałam rozwiązanie. "Do kogo? Jest przecież po północy!" To Paulina zarezerwowała ten domek, zatem na niej spoczywała również odpowiedzialność, żebyśmy do niego weszli. Nagle Paulina oznajmiła, że facet może miał na myśli jakiś dom obok Statoil. Wsiedliśmy z powrotem do auta i pojechaliśmy do centrum Tärnaby (czyt. ternaby). Zajechaliśmy do Statoil. Rzeczywiście obok stacji stał dom, od tyłu znajdowało się główne wejście, no i tam na półeczce spokojnie leżał klucz.  W naszej drużynie ponownie zapanował  radosny nastrój. Weszliśmy do naszego domku. Powitało nas bardzo przytulne wnętrze. Pod kominkiem leżało suche drewno na opał. Paulina od razu rozpaliła ogień w kominku. Pownosiliśmy wszystkie bambetle. Od razu wszystko mi się spodobało. Kuchnia wyposażona we wszystkie możliwe instrumenty do gotowania. Bez żadnych problemów można w niej urządzić imprezę typu wielkie żarcie. Trochę też tak pomyślałam o tym wyjeździe. Zwłaszcza, gdy przytaragaliśmy skrzynię wypełnioną prowiatem.  Narty są tylko pretekstem, bo narciarz ze mnie żaden. Prawdę powiedziawszy, to ja się boję tych nart. W ogóle mnie do nich nie ciągnie. A to wjeżdżanie pod górę i następnie zjeżdżanie z niej wydaje mi się nikłą przyjemnością. Rano po śniadaniu w domu zapanowal rozgardiasz. zwłaszcza, że śniadanie zjedlismy około jedenastej, ale też i spać poszliśmy po przyjeździe bardzo późno. Natta wisiała na telefonie, bo tej jej ukochany wiecznie wydzwaniał. Ja zdecydowałam, że absolutnie nie będę jeździć, a bo to wiało, a to znowu sypał śnieg. Paulina I Renee przygotowały narty i snowboard i zawieźliśmy je do kasy. Wykupiłyśmy skipass. Drogo jak... już nie powiem co! Na dwa dni jeżdżenia. Zobaczyłam super znaną górę - Anjabacke, nazwaną tak od słynnej narciarki alpejskiej, złotej medalistki, mistrzyni świata nie wiadomo ile razy - Anji Pärson, gdyż tu trenowała, a nawet się urodziła. Nie wiem dlaczego w polskiej wersji wikipedii podano, że urodziła się w Umeå. Tu również niedaleko urodził się i trenował legenda i mistrz alpejski Ingemar Stenmark. No i teraz przyjechałam tutaj ja i nogi mi się ugięły na widok Anjabacke. Renee uparła się, że będzie jeździć na snowboardzie,  no i miała dosyć. Po kilku godzinach Paulina zadzwoniła do nas, żeby Renee pozbierać do domu. Okazało sie, że na snowboardzie jeździ tak sobie, więcej przewraca się i potem siedzi niż jedzie. Zamieniły się po jakimś czasie - Paulina wzięła snowboard, a Renee narty, na których jeździ podobnie jak Anja. Na nartach zjechała nawet z czarnego toru, ale od tego siedzenia na śniegu i ciągłego przewracania się na snowboardzie przemarzła do szpiku kości.  Ronny pojechał po nią. Po kilkunastu minutach od Ronnego wyjścia dostałam sms od Renee z rozkazem: " Fan!!!(szwedzkie przekleństwo)Zadzwoń do mnie natychmiast!!!" Zadzwoniłam, a ta wrzeszczała do słuchawki, czy Ronny już wyjechał, bo ona idzie wzdłuż drogi i jest przeraźliwie zmarźnięta i już nie ma siły. Zadzwoniłam za chwilę do Ronnego, by zapytać, czy znalazł Renee, bo tam jest wiele zjazdów i wyciągów. Teraz Ronny wrzeszczał do słuchawki, że go za chwilę chyba szlag trafi, bo tu jest tylko jedna jedyna droga wiodąca przez wieść, którą objechał w tę i z powrotem i nie może znaleźć Renee. Zamknęłam oczy i wyłączyłam komórkę. "Boże" - pomyślałam - "z kim ja tu przyjechałam!" Jedyna normalna osoba w tym towarzystwie, oprócz mnie oczywiście, to Paulina. Ronny siedzi przed telewizorem i wcina słodycze i chipsy narzekając przy tym na swoje bolące kolano. Natta wisi z małymi przerwami na telefonie. Gdy nie rozmawia przez telefon, to siedzi na fejsie. Wczoraj nawet nie uczesała się. Renee nie może żyć bez swoich znajomych, zatem też jest ciągle podłączona do facebooka. Patrzę na nie dwie i widzę jakąś chorą generację młodzieży. Nic nie robią, unikają najmniejszego wysiłku, żłopią coca-colę i gapią
się w komputery. A żeby przypadkiem nie było za cicho w domu, to namiętnie kłócą się. Ronny wczoraj zrobił przerwę w konsumowaniu cukierków i wlazł do sauny. Bo my tu mamy w domu również saunę. Rozsiadł się na ławce, pił piwo i "leczył swoje kolano" - jak to oznajmił. Pogoda jest niesamowita. W ciągu dnia może być wiosna, ktora za chwilę zamienia się w śnieżny sztorm. Za domem płynie rwąca rzeka, która nie zamarza. Jakieś 20 lat temu utopiło się w niej dwoje kilkuletnich dzieci. W drodze do Tärnaby powiedziałam, że dom do ktorego jedziemy jest nawiedzony i zawsze po północy po domu chodzą dwa małe duchy w białych giezłach. Natta i Renee zaczęły krzyczec, zebym skończyła opowiadać, bo one boją się i nie wiedzą już czy chcą tam jechać, czy nie. 
    
Renee szykuje się do sportów zimowych

Paulina w drodze na stok




nasz dom nad rwącą rzeką

nasz salon - ujęcie nr 1
nasz salon - ujęcie nr 2
przedpokój
kominek
skóra renifera jako księga gości

ku stokom

facebook

nasza chatka - ganek
widok z ganku
znowu ganek
krajobraz górski
widok ganku od strony werandy
nasza chałupka w całości
salon, a za moimi plecami jest kuchnia




Wysyłam, bo za chwilę zwariuję. Te zdjęcia układają się same tak jak one chcą, a nie tak jak ja sobie tego życzę.  
skończyliśmy akurat nasze pierwsze śniadanie
widok na salon z kuchni
a oto kuchnia





2 komentarze:

  1. Jak widac na zalaczonych fotkach..... mieliscie w kazdym razie szczescie z pogoda!!!
    Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak pięknie.Widok jak z bajki!Ewa z Gdańska

    OdpowiedzUsuń