niedziela, 28 grudnia 2014

Urodzinowe party!

Niedziela, minus 25 stopni i ja zmęczona po wczorajszej imprezie urodzinowej mojego męża.
Wczoraj zaraz po sniadaniu pojechalam do wsi, by przygotować lokal w naszym wiejskim klubie, Renee dojechala po chwili i zajęłysmy się ustawieniem stołow, nakryciem, wystrojeniem sali itd. Do tego musialysmy zrobić zakąski. Paulina wczesniej pojechala do miasta po torty, napoje, krewetki i owoce. Jako zakąske przed głownym daniem zrobiłysmy tosty. Każdy tost wyłozyłysmy sałatą, na to majonez, jajko na twardo i krewetki przyozdobione koperkiem. 
klasyczna kanapka z krewetkami na tostowym chlebie
Tuż przed godziną 16 mialam odebrać z naszego sklepu ICA zamówioną wczesniej grilowaną polędwicę.  
 Przed godziną 13 - stą wrocilam do domu i oznajmilam mężowi, by włożył na siebie nowe, porządne dżinsy, nową koszulę z czarnego denimu, ten zdziwiony zapytal dlaczego ma to zrobić. -Zeby wyglądać jak zrelaksowany człowiek - odpowiedziałam. Ronny siedzial na sofie i oglądał jakąs polityczną debatę o żydach i muzułmanach  w tv. Mikael powiedział, że chce Ronnego zabrać do miasta, bo tam czeka na niego niespodzianka urodzinowa. Ronny poderwał się z sofy i wykrzyknął:
 -Tego najbardziej się obawiałem, że wy coś zmajstrujecie! I co to za niespodzianka?! - Biegał między lazienką i pokojem, przebieral się i ciągle gadał: - a wy - i tu zwrocil się do mnie - i Paulina i Renee wszystkie nagle z domu zniknęłyście! Co wy robilyście w tym czasie? I gdzie jest Renee i Paulina? - odpowiedzi nie dostał. Czulam jednak, że jest trochę niepewny, co do tej niespodzianki. Pocieszyłam go, że w mieście zmontowano bungee jumping, więc chłopaki może taka atrakcje mu przygotowali. W końcu ubral się, wsiedli z Mikaelem do samochodu i pojechali, a ja pognałam do wsi.
A wszyscy panowie czekali o godzinie 14.00 przed halą sportową. Paulina, ktora pojechala po swoją teściową, ktora czekala ze swoim mężem pod tą halą, spotkala Ronnego i Mikaela, ktorzy własnie nadjechali i spytala Ronnego, czy wziął z sobą szorty do pływania. Ronny wytrzeszczył oczy i przerazony zapytał - Co?! Szorty?! To my idziemy na basen?!
Mikael odpowiedzial - Spokojna glowa, ja zadbalem o to.
Potem jedynie dostalam zdjęcie:
panowie zabrali Ronnego do klubu łucznictwa i pod okiem instruktora urządzili zawody
Paulina przywiozła swoją teściową do pomocy. Do godziny 16.30 miałysmy czas, by wszystko zapiąć na ostatni guzik. 

O 16.30 nadjechal Ronny przywieziony przez Jensa na skuterze.
My zebrani w sali odspiewalismy mu "Sto lat", wypiliśmy toast (soplica) i zasiedlismy do uczty. Po zakąsce do sali wjechało danie główne:
Natta i Renee 

goście

goście

mój obiad
W trakcie obiadu odśpiewaliśmy kilka razy piosenki biesiadne i za każdym razem po piosence siup do gardła kolejny toast. Po obiedzie urządzilam zabawę, taką do zgadywania. Podzielilam towarzystwo na cztery grupy. Do salaterki, czystej i pustej oczywiście, wrzucilam karteczki z literą. Kartek bylo tyle, ile jest liter w alfabecie. Każda grupa losowala po jednej kartce i szybko musiala znaleźć i zaspiewać piosenkę szwedzką lub angielską, ktorej tytuł lub refren zaczyna się na tę literę. Grupa Ronnego wylosowala na przyklad litere D i od razu zaczęli śpiewać "Du gamla, du fria" - jest to hymn narodowy Szwecji. Grupa, ktora wylosowala Y od razu odspiewala piosenkę Beatlesów "Yeah, yeah". Grupa Natty wylosowala M i Natta od razu zaczęła śpiewać "Mamma mia". Zabawa tak sie spodobala, że towarzystwo chciało losować litery jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze raz! Az litery sie skończyły. 
Potem Ronny otzworzyl uroczyście prezenty, ktore dostał:

Tymczasem Paulina szykowała kawę w kuchni:
Do sali wjechały kawa i torty:

torty z fajerwerkami! Te pierwszy już dogasal zanim nastawilam aparat.
No i nadszedł czas na kolejną zabawę! To była gra w mafię. Wyśmienita. Nie mam sily o niej pisać, ale reguły możecie przeczytać sobie tutaj - gra w mafię
Zapewniam, że wszystkim gra się podobała. Ja byłam dyrygentem tej gry, przygotowalam 23 karteczki, na sześciu napisalam literę M (mafioso), a na pozostałych i Ä - ärliga (uczciwi). Nastapiło losowanie i tak każdy dowiedział się kim jest w tej grze. Resztę przeczytajcie sobie w linku. Gra doprowadzila do oskarżeń, podejrzeń, podejrzani gorączkow bronili się, wskazywali innych "winnych". Wygrali uczciwi. Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo.
No i w koncu zaczęły się tańce! Nawet moj mąż ruszyl się, rozgrzany i uelastyczniony alkoholem do tańca ze mną!
Impreza zakończyła się tak:
Jens i Mikael trenowali zapasy ;)
Jens przeżył (ten w bialej koszuli), ale dzisiaj bardzo bolał go kark i cała reszta.
Dzisiaj przed południem sprzątaliśmy lokal! No i teraz czuję, że ten mróz, ta impreza i to sprzątanie wyczerpało mnie. Padam na nos ze zmęczenia. Dobranoc! 

piątek, 26 grudnia 2014

Wigilia 2014

Kochani!
Święta mijają mi wspaniale. Atmosfera rodzinna, ciepło w domu, mróz za oknem (minus 22 stopnie), w Wigilię na rozgwieżdżonym niebie tańczyła i zmieniała swoje barwy zorza polarna - aurora borealis. Ale po kolei. Renee wysprzątala caly dom, Paulina ugotowala barszcz i ulepila pierogi z kapustą i grzybami - borowikami. Ja upieklam ciasta - drożdżowe, makowiec i sernik oraz upieklam karkowkę nadziewaną sliwkami. W Wigilię przyjechała Paulina i Mikael wczesnym popołudniem. Ja pojechalam do sklepu po ostatnie male zakupy, bo to zawsze się przecież czegoś zapomni kupić. Byłam zauroczona i uwiedzona zimą. Co chwilę zatrzymywalam samochod, by zrobić zdjęcia pieknej zimie.





tu wjeżdżam z powrotem na naszą wiejską drogę.
Już wtedy zwróciłam uwagę na nisko wiszące obciążone śniegiem
druty.

 O 16-stej zamierzaliśmy zacząć wieczerzę. Ostatnie pucowanie domu i siebie samych, ladne nakrycie stołu, przetarcie światecznych, takich na specjalne okazje sztućców (po ciotce z Ameryki). O 15-stej zrobiła sie granatowa noc, na szczęscie rozświetlona bielą śniegu. Paulina obrala ziemniaki, wstawiła je do gotowania, Ronny, Renee zasiedli przed telewizorem, bo stara szwedzka tradycja gromadzi wlasnie o godzinie pietnąstej rodziny przed telewizorami na wspólne oglądanie świątecznego wydania Kaczora Donalda, który nie wiem dlaczego jest szwedzką tradycją, bo tylko jeden z tych krotkich filmów jest o warsztacie ś. Mikolaja. Ja, musialam się ogarnąć, czyli znaleźć sukienkę, którą zakupiłam specjalnie na święta (czarna koronkowa) i pomalować się odświętnie. W połowie Kaczora Donalda to znaczy o 15.30 wysiadł prąd. Te kilka świeczek na wigilijnym stole przytulnie, ale też i niemrawo rozświetlało kuchnię. Byłam nieumalowana, w dalaszym ciągu ubrana w dresowe spodnie i strasznie gruby, wełniany golf. Poszłam do kuchni po świeczkę, a nastepnie sprawdziłam korki. Wszytkie były na swoim miejscu. Popatrzylismy przez okno i zobaczyliśmy, że wszystkie latarnie też zgasły. Zaczęło się bieganie po domu i szukanie extra świeczek i latarek. Oczywiście nic z tych rzeczy nie leżalo na swoim miejscu. W końcu usiedlismy w kuchni i czekalismy na powrot prądu. Poczekalismy jakieś 20 minut i zaczęlismy być głodni. Barszcz zimny, pierogi zamrozone, więc Paulina wzięła sprawę kolacji w swoje ręce. Poszła do swojego malego lesnego domku i rozpaliła ogień w piecyku. 15 metrow kwadratowych ogrzało się natychmiast, a dodatkową zaletą piecyka jest to, że ma płytę kuchenną, na ktorej można gotować. Ronny po omacku wyciągnął drewutni rozkladany stolik kempingowy, Renee i Natta zaniosły talerze i łyzki do domku, a Paulina wzięła garnek z barszczem i pierogi. Nie zapomniala też o opłatku. Cala wieś pogrążona byla w ciemnościach. Na niebie zamiast komety pojawiła się zorza. Internet dzialal , więc sprawdzilismy, co się stało. Umeå energi zawiadomiło, że nastapiła z niewiadomych przyczyn awaria prądu, jak sie okazało nie tylko u nas, ale we wszystkich okolicznych wsiach i zawiadamiaja, że usilują zlokalizować miejsce awarii i naprawić jak szybko się tylko da. Na takie dictum acerbum przełamalismy sie opłatkiem, zyczyliśmy sobie wszystkiego najlepszego i zaczęlismy nasza wigilijną kolację gorącym barszczem i pierogami z kapusta i borowikami. W sposób zupelnie niezaplanowany, ale bardzo przyjemny wigilia ta stała się sama w sobie niespodzianką. Śpiewaliśmy nawet kolędy.


 W domku zrobiło się gorąco. Wychodziliśmy na zewnątrz, by się trochę w tych minus 22 stopniach ochłodzić i popatrzec na zorzę. Po drugiej stronie rzeki widzieliśmy punktowe ruchome światełka latarek oświetlające wierzchoki przykrytych śniegiem sosen. Uwierzcie mi naprwdę było magicznie. O godzinie 18.00 zaświeciły światła. Wrociliśmy do domu, wstawilismy ziemniaki, a ja zmieniłam ciuchy na eleganckie. Jedyna elegancka od samego początku była Paulina, bo już świątecznie wystrojona przyjechała do nas do domu. Zasiedliśmy ponownie do kolacji, a potem nastapiło rozdzielenie prezentów. Ja przygotowalam dla wszystkim prezenty w temacie sypialnia. Wszyscy dostali komplety pościeli ode mnie. Kompletem pościeli obdarowałam nawet siebie i Ronnego. Wszyscy panowie otrzymali rownież ekskluzywne wody kolońskie, a panie perfumy. W zeszlym roku tez poleciałam tematycznie i wszyscy otrzymali mięciutkie i cieple szlafroki, w ktore wszyscy się ubrali i zrobiło się wtedy jak piżama - party. Oprocz tego byly ksiązki, czekoladki, skora z renifera (do domku Pauliny i Mikaela), otrzymalam bilety na Wodewill, takie kabaretowe przedstawienie, na ktore trzeba iść przebranym w stroje w stylu lata 20 i 30 -ste. To coś dla mnie! Kapelusz retro mam, sukienki z cekinami też. Juz nie mogę się doczekać. Do późnej nocy gralismy w gry planszowe.
A o północy obejrzałam pasterkę transmitowaną z Zakopanego.
Pierwszy dzień minął spokojnie i smacznie, a po południu o 16.30 znowu nastapila awaria prądu. Ciekawa jestem czy w drugi dzień świąt znowu będziemy będziemy bez prądu.    

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!!!



To właśnie tego wieczoru,
od bardzo wielu wieków,
 pod dachem tkliwej kolędy
Bóg rodzi się w człowieku.

Wesołych, zdrowych, beztroskich, smacznych i przytulnych świąt Bożego Narodzenia
życzy Asia :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Miasto i ciasto

Po dzisiejszym rajdzie po sklepach czuję się po prostu tak:
Picasso, Kobieta prasująca.
Ja co prawda nie prasuję, ale tak samo się czuję jak ona. Nie wiem skąd mam wziąć siły na pieczenie. Latanie po mieście, w dodatku mroźnym, stanie w kolejkach wyczerpało mnie do szpiku kości. A takie ambitne miałam plany na ten poniedziałek. Ale u mnie rzadko kiedy działa cokolwiek zgodnie z planem. Chyba zabiorę się jednak za ten makowiec. Koleżanka, tu na blogu poleciła mi blog mojewypieki.com ktory przestudiowałam i nabrałam wiekszej pewności siebie. Wiem już, że makowiec należy owinąć papierem, wtedy wyjdzie ładna roladka. Ale na razie kawa na wzmocnienie i wino czerwone, bo dobre na serce:

 całe trzy litry. Mam nadzieję, że ten makowiec nie wyjdzie mi w towarzystwie wina jak to słynne ciasto z owocami, podobno najlepsze na świecie. Przeczytajcie, a sami sie przekonacie:
Najlepsze na świecie ciasto owocowe
Składniki

– 1 kostka masła.
– 2 szklanki cukru.
– 1 łyżeczka soli.
– 4 jajka.
– 1 szklanka suszonych owoców.
– 1 szklanka orzechów.
– Sok cytrynowy.
– Proszek do pieczenia.
– 3-4 szklanki dobrej whisky.

Sposób przygotowania

Przed rozpoczęciem mieszania składników sprawdź, czy whisky jest dobrej jakości. Dobra… prawda? Przygotuj teraz dużą miskę, szklankę itp. utensylia kuchenne.

Sprawdź, czy na pewno whisky jest taka jak trzeba… By być tego pewnym, nalej jedną szklankę i wypij tak szybko, jak to tylko możliwe. Powtórz operację.

Przy użyciu miksera elektrycznego ubij kostkę masła na puszystą masę, dodaj łyżeszke sukru i ubjaj dalej. W międzyszasie zprawdź, czy wisky jest na pewno taka jak czeba. Najlepjej sklaneczke. Otfórz drugo butelkie jeżli czeba.

Wszuś do mniski dwa jajki, obje szlanki z owosami i upijaj je mikserem. Sprawś jakoź wiski, żepy pootem gosie nie mufili, sze jest trujnoca.

Wszuś do miszki szyską sól jaką masz w domu, czy so tam masz, szysko jedno so. F sumje fsale nie ma snaszenia so fszusisz!

Fypij skok sytrynnmowy. Fymjeszaj fszysko z oszehamy i sukrem, fszystko jedno, i frzudź monki ile tam masz domu.

Osmaruj piesyk maseem i wyklej siasto na plache piesyka, usaw ko na 350 stofni, saaaamknij zwiszki. Sprawś jakośś fiski sostanej ot pieszenia siasta i iś spaś.


To nie ja jestem autorką tego przepisu. Znalezione w internecie :)

Zatem przed rozpoczęciem mieszania skladników sprawdzę czy wino Casillero del Diabolo jest dobrej jakości. Mam nadzieję, że diabeł we mnie wstąpi, nabiorę nadzwyczajnej werwy i...resztę już znacie z powyższego opisu :)
Efekt sfotografuję i opublikuję!

Jedzenie, jedzenie i laba

A więc tak...
Wczoraj rozpoczęłam urlop, ktory będzie trwał do 6 stycznia. Cuuuudownie! Przed rozpoczęciem laby byłam z pracą na obiedzie. Szefostwo zaprosiło nas wszystkich szeregowców do restauracji Opera. Nie byl to co prawda stół świąteczny, ze wzgledu na inne wyznania religijne części pracowników, ktorzy nie jadają wieprzowiny, ale to co czym nas poczęstowano też było okej. Usiadlam przy dlugim stole między Arabkami i Rosjanami. Siedzący po lewej mojej stronie gadali tylko i wyłącznie po arabsku, a ci z prawej strony - po rosyjsku. Niestety w mojej pracy jestem jedyną Polką, więc towarzystwa do pogawędki nie mialam. Jedyna Rosjanka, z ktorą sie kumpluję, cały czas pisała smsy. Po zjedzeniu głownego dania przesiadłam się do Anglika, ktory siedzial w otoczeniu Francuzów i Hiszpanów, a nie ze swoją pokaźnych rozmiarów grupą angielską. No, i tam nareszcie mogłam pośmiać sie i pogadać. Towarzystwo wyśmienite! Lepsze niż ten cały obiad. Ja, jak na starą babę przystało, ubralam sie w krotką spódniczkę. Przebieralam się właściwie w toalecie opery, bo bylam prosto z pracy w moim normalnym dziennym mundurku - dżinsy, sweter.
to ja w lustrze

kucharz nazywa po imieniu menu

a to moja kompozycja obiadowa - wędzony łosoś, zielenina, tortellini z rakami, szparagi
Po obiado - kolacji wracalam do domu w strugach deszczu.
Następnęgo dnia Paulina zarezerwowala dla Ronnego i mnie stolik w hiszpańskiej, a wlaściwiej katalońskiej restauracji - Tapas. Musielismy w końcu iść, bo to był zeszłoroczny prezent gwiazdkowy od Pauliny i Mikaela dla nas. Rok okazal się za krotki, by ktoregoś dnia iść i zjeść razem w knajpce. Poza tym ja caly czas byłam święcie przekonana, ze to jakas meksykańska knajpa. Prezent był ważny cały rok od daty wystawienia, więc to był ostatni gwizdek. Poszliśmy, dostalismy menu w połowie po hiszpańsku, pojęcia nie miałam co wybrać, Ronny tym bardziej. Wybór był w dodatku duży. Mozna było wziąc wszystkiego po trochu lub po jednej potrawie. W końcu wybor padł na podwędzane duże krewetki z sosem aioli (wspaniale) i żeberka (1 kilogram!). Krewetki z tym sosem to ja znam i kocham, ale te żeberka, to był ósmy cud świata. Tak pysznych żeberk, to ja nigdy jeszcze nie jadlam. Costillas (żeberka) rozpływały się w ustach. Marynata i ta glazura byla w odcieniu leciutko słodkim, a nastepnie ten slodki przechodzil w leciutko kwaśny. Cos wspaniałego! W kiblu też czekała na mnie niespodzianka. Otóż siedząc wygodnie na tronie mozna było popatrzec na piękne zdjęcia pięknej Barcelony. Każde miejsce na zdjęciu odwiedzilam osobiście.
Zastanowilam się wtedy, jakim cudem ja nigdy wczesniej nie trafiłam do tego przepysznego baru Tapas.
niebiańskie żeberka - Glacerade Costillas Iberico 1000g 

moje krewetki, a obok miseczki z rakami ten żólty, to sos aioli plus bagietka z maslem czosnkowym
 Do domu wracaliśmy w strugach deszczu, ale z domieszką śniegu. Było trochę powyżej zera.
Wczoraj rano, po przebudzeniu wyszłam przed dom, a tu... ZIMA!!!


  Gdy wyjeżdżałam do sklepu, było tak:
ostatnie tchnienie dnia
 A tu poniżej, gdy wróciłam ze sklepu, to zapadły ciemności
tajemniczo i pieknie, 
To teraz już wiecie jak wygląda kraina królowej śniegu.
Dzisiaj był plan, by piec i gotować. W zasadzie nic z tego nie wyszło, bo jakoś nikomu się nic nie chciało. Poza tym papież sam powiedział, że "przygotowania do świąt odwracają uwagę od ich sensu". Trudno się z nim nie zgodzić.
Jutro weźmiemy się za robotę kuchenną. We wtorek za sprzątanie i gotowe :) Mam zamiar upiec makowiec. Będę robić to pierwszy raz w życiu, więc nie ręczę za efekt. Masę makową przywiozłam z Polski, więc właściwie zostaje mi do zrobienia ciasto drożdżowe. Kolezanki Polki po kosultacjach poradziły mi, żebym zrobiła takie samo ciasto jak robię na te drożdżwe bułki z cynamonem czy te bułki świętej Łucji - lussekatter.
 Rozśmieszyło mnie śląskie menu wigilijne. TVN24 podało tę fajną informację dotyczącą Wigilli na Górnym Śląsku - wywar z konopi, makówka i kompot. To brzmi jak Wigilia dla narkomanów, a tak właśnie świętują ślązacy i mają naprawdę wesołe święta. Podobnie zareagował Mikael, ktory na widok masy makowej wytrzeszczyl oczy i spytal, co to jest, a Paulina odrzekla, że to opium.
Oj, już wybiła pólnoc! Śpieszę do łóżka, bo jutro, a własciwie dzisiaj musze jechać do miasta i dokończyć dzieło św. Mikołaja, bo nie uporał się jeszcze ze wszystkimi zamówieniami.

niedziela, 14 grudnia 2014

Pieczenie, gotowanie, jarmark i spacer

Nie mialam czasu na internet i tym podobne. Najpierw odpoczywalam, nabierałam sił, zbierałam sie w sobie, by w piątek wieczorem wspólnie z corkami upiec bułki szafranowe na św. Łucję i knäck, czyli te cukierki ciągutki.
bułki i cukierki

bułki

cukierki
Bułki już wszystkie zjedzone (a miały być też na święta), cukierki jeszcze są, ale nie wiem czy nie trzeba będzie ich dorobić. I tak wyglada to cale przygotowanie do świąt dwa tygodnie przed samymi świętami! Wszystko zostanie zjedzone i tyle z tych przygotowań.
Wczoraj u Renee w szkole odbywal sie jarmark świąteczny. Trzeba było pojechac i odwiedzić corkę na jej stoisku. Ona z dwoma osobami z klasy w ramach lekcji - projektu z prowadzenia wlasnego biznesu, stali przy osobnym stole i sprzedawali rzeczy typu second hand. Każdy naznosił jakichś rzeczy do pozbycia się - ciuchy, perfumy, płyty, łyżwy i inne skarby, ktore im się znudziły i postanowili je sprzedać. Pieniądze jakie zarobili ze sprzedaży mają rozporządzić na następny jarmark, gdyż oni w trójkę stworzyli coś w rodzaju swojego interesu w ramach tego biznes projektu. Dzisiaj wieczorem zadzwonila do Renee jedna ze współudziałowczyń ich "firmy" i powiedziala, ze chce pieniądze za swoje sprzedane rzeczy. Renee stwierdziła, że nie ma siły być w tej"firmie" z taką wspólniczką. Przyjaźń zostala postawiona na ostrzu noża. Teraz jedynie martwi się o końcową ocenę z tego przedmiotu (zarządzanie i przedsiebiorczość) i że szlag trafi budżet, ktory sama (sic!) stworzyła, bo kolezanka i ta trzecia osoba tym akurat się w ogole nie zajmowali, chociaż to miala być praca calej grupy. Nauczyciel powiedzial jak to funkcjonuje, ze każdemu nalezy się 30% z zarobionych pieniędzy, a resztę trzeba zainwestować w interes - opłacenie miejsca na jarmarku. Niestety kolezanka oznajmiła, że większość sprzedanych rupieci nalezała do niej i chce swoją kasę i ma gdzieś ten budżet. Renee jej poradzila, żeby sama założyła jednoosobową firmę, a po pieniądze niech się zgłosi do nauczyciela. Pieniądze wraz z innymi rzeczami sa zamknięte w klasie. Także jak widac zła moc pieniądza jest wszędzie taka sama. Potrafi rozwalić przyjaźń, skłocić wszystkich ze wszystkimi. A Renee stwierdzila, ze niech ta dziewucha robi jak jej sie podoba, niech bierze te swoje pieniądze, a Renee sama chyba zajmie się tym projektem, by go doprowadzić do końca i dostać za niego przyzwoitą ocenę. Dziewczyna z kolei miala zająć się blogowaniem. Sama się zglosiła. Blog mial być o tym jak wystartować własny biznes - krok po kroku z opisem jak gromadzily rzeczy, jak je wyceniały oraz rezultat. Po rozmowie telefonicznej z kolezanką Renee otworzyla bloga, ktory okazal sie...pusty. Nie ma w nim ani jednego wpisu. Tak oto wyglada praca w grupie, nie wspominając o wspólnym biznesie! Renee marzy już o skończeniu tej szkoły, bo to sprawi, że nie będzie już musiala więcej ogladać tej okropnej kolezanki. Na jarmarku to, co zwykle - przede wszystkim pelno welnianych skarpet, zimne pączki, kielbasy i swiecidelka, no i błoto całkiem za darmo. 
stoiska rozstawione w szklarni

najprzyjemniejsze miejsce jarmarku - ogrod w szklarni




Paulina wśród zieleni

słomiany koziołek
A dzisiaj poszłam razem z mężem i psem w las.



dzielny Nemo

środa, 10 grudnia 2014

Bankiet trwa

Raz w roku o tej porze zasiadam w salonie przed szwedzkim telewizorem i oglądam relację z wręczenia przez miłościwie nam panującego króla Carla XVI Gustafa Nagród Nobla. W polskiej tv opowiadają o torturach w Kiejkutach lub Hofamn i spólka walczą o powrót do politycznego la dolce vita. Same nuuuuudy. Wybrałam oczywiście bankiet. Leżę na sofie, zajadam sie rodzynkami i sliwkami umoczonymi w rozpuszczonej czekoladzie, popijam kawę latte i wczuwam się w atmosferę tego noblowskiego wieczoru. Pstryknęłam nawet kilka fotek, ale zauwazylam, że szwedzki Aftonbladet już opublikowł swoje zdjęcia, więc je po prostu kopiuję, by Wam pokazać jak smacznie jedzą i pięknie wygladają goście. Zatem proszę szykować się na: 

  Po wręczeniu nagród w Konserthuset całe towarzystwo przeniosło się do Ratusza w Sztokholmie na bankiet.
1300 gości

królowa Sylvia

księżniczka Madeleine

księzniczka, następczyni tronu Victoria

książę ze swoją narzeczoną Sofią


 Na obiad podano:
I danie - zupa krem kalafiorowa z krabem
II danie - polędwica z jelenia królewskiego, do tego szafranowa pannacotta
deser sorbet z jagod z Gotlandii
do zupy podano szampana. Muszę to wypróbować. A juz niedlugo będzie okazja, bo Ronny ma jubileuszowe urodziny. Zrobię zupę, postaram się zdobyć dziczyznę - jelenia lub łosia i ten obiad dlugo goście będa pamiętać.
to jest drugie danie



deser
Teraz goście tańczą. A ja zastanawiam się dlaczego polska telewizja nie transmituje tego wspanialego święta jakim jest dzień wręczenia Nagród Nobla.
Gdy zerknęłam w polską tv, to aż mi się slabo zrobiło. Na Kino Polska, jak wiadomo "07 zgłoś się", na jedynce Liga Mistrzow, na Kulturze jakieś stare filmy dokumentalne o amnestii więźniów w Polsce, a na TVN24 ględzenie o terroryzmie i powrot do telewizji Hofmana i tego gogusia Kamińskiego. Wspólczuję Wam, że takie badziewie Wam serwują. A ja idę się dalej bawić. Na zakończenie pokażę moją nową maszynkę o nazwie chokladfondue kupioną wczoraj , a w ktorej rozpuszczamy gorzką czekoladę i przeżywamy rozkosze. To znaczy ja i Renee, bo reszta jest nieobecna.
rodzynki, śliwki, biała i gorzka czekolada, jednym słowem poezja