niedziela, 23 czerwca 2013

Kilka słów o Midsommar

 
Przedwczoraj Szwecja bawiła się. Midsommar jest chyba większym wydarzeniem niż Sylwester. Może dlatego, że tańce i zabawy odbywają sie na łonie natury, na grillu smażą się szaszłyki, polędwica, łososie czy co tam fantazja podpowie, a wszystko zakropione obficie alkoholem wszelkiego rodzaju.  My bawiliśmy się za płotem czyli u siostry i szwagra Ronnego w ich wiekim garażu. Jak tak pomyślę, to sporo imprez rodzinnych odbyło sie już w tym garażu. W tym roku na Midsommar było nas dużo, bo aż 18 dorosłych i kilkoro dzieci. Pogoda była wyśmienita, słońce szalało razem z nami z radości, w związku z tym nie było komarów, bo one akurat nie lubią upału. Dopiero po godzinie 21 – wszej upał zelżał pojawiło się to latające robactwo, które też zaczęło świętować Midsommar bardzo agresywnie. Zabawa szła na całego. Mieliśmy nawet zawody i zgaduj - zagudlę porozwieszaną na drzewach. Podsumowując zabawy, hulanki, swawole sparafrazuję porzekadło - człowiek pije, koń żłopie; w Norrlandii jest odwrotnie. Owo porzekadło wywodzi się z Mazur i ich  dotyczy, ale całkowicie pasuje do Norrlandii. I tyle w temacie. Ronny w każdym razie podczas imprezy snuł plany wyjazdu do USA, do swojego brata, który świętował razem z nami, a dzisiaj odleciał do siebie do domu. Zapytałam Ronnego, czy nie leci razem z bratem, a Ronny zdziwony zapytal mnie po co ma tam lecieć i dlaczego ja o to pytam. Gdy przypomniałam mu o  jego planach, to zupełnie zbaranial i oznajmił, że nie pamięta, by coś o jakimś wyjeździe do San Francisco mówił. Na razie jest to nieaktualne. Wczoraj natomiast pogoda zmieniła się dramatycznie, burza szalała, grzmoty waliły nad naszym lasem i deszcz lał się strumieniami. Panowie spali do południa, potem leczyli się. Powiadomiłam wszem i wobec, żeby nie oczekiwali żadnego serwisu z mojej czy Pauliny strony. Poprosili zatem Nattę, by pojechała po pizzę dla wszystkich. Wydaje mi się, że wczoraj cała Szwecja dochodziła do siebie po hucznym świętowaniu, a w naszej pizzeri ciągnęły się straszliwie długie kolejki.  Na szczęście Midsommar jest raz w roku jak to zgodnym chórem orzekli panowie w mojej rodzinie. Paulina natomiast zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, ile alkoholu wystawić na stoły weselne, by wesele nie zamieniło się w Midsommar II.   



przygotowania do Midsommar - Mikael, mój przyszły zięć żuje suszone mięso z renifera, zagryza chilli i popija piwem.
 
 
Renee i Jens. Jens kroi chilli. Za chwilę będzie z wystawionym językiem sapał i dyszał.
pogańskie tańce wokół ukwieconego słupa
te zdjęcie mówi samo za siebie
Natta i Renee czekają na jedzenie. Renee z glodu zaczęła nawet obgryzać paznokcie.
w garażu jest flipper zatem czas oczekiwania mozna sobie wypelnić grą - oczywiście za darmo!
krajobraz po zabawie, około godz.1 - wszej czy 2 - giej w nocy

czwartek, 20 czerwca 2013

Dobre, bo polskie (ha, ha, ha! Koń by się uśmiał)

Dobre, bo polskie! Czysta kpina i żart w kategoriach czarnego humoru. Wstałam rano, pozazdrościłam upalnej pogody w Polsce, o ile media nie kłamią w tej kwestii, bo mnie wlasciwie obudził deszcz. Słońca niet, upału niet, nawet nie mam gdzie prania wywiesić. Otworzyłam internet i natknęłam się na powalający njus na Onecie  - artykuł Zatruty Bałtyk, to tykająca bomba. Co z wakacjami? Cały syf z drugiej wojny światowej – niewybuchy, broń chemiczna (zapuszkowany gaz musztardowy) i inny arsenał należący do niemieckiej armii leży sobie na dnie Bałtyku, skaża wodę, zatruwa całą morską faunę i florę, grozi zatruciem, poparzeniami iperytem i Bóg wie czym jeszcze. W naszym morzu można znaleźć całą tablicę Mendelejeva. Czy wiecie, że tzw. świeża rybka w barze przy plaży jest taką zminiaturyzowaną tablicą? Smacznego! A Niemcy mogliby zacieśnić swoje braterskie układy z Rosjanami i wspólnie oczyścić morze, bo to ich matki i ich ojcowie są za to odpowiedzialni. Nie zazdroszczę więcej tych upałów, zwlaszcza tym, ktorzy teraz wylegują się na polskich plażach, bo nikt normalny nie będzie przecież wchodził dla ochłody do tego bajora zwanego morzem. Nie ukrywam, że moje powroty do Gdańska mają wiele powodów m.in. tęsknota za rodziną, tęsknota za najpiękniejszym miastem świata, tęsknota za morzem, tęsknota za bajecznym Sopotem, ale tez i tęsknota za polskim, ZDROWYM jedzeniem. No, i proszę, co słyszę i o czym dzisiaj trąbi TVN24, ano o kolejnej aferze mięsnej. Polscy hodowcy faszerują zwierzęta antybiotykami, w niekontrolowanych ilościach. Chociażby takim metrodinazolem super rakotwórczym. Żadne hodowalne zwierzę nie ujdzie cało – wszystkie odmiany drobiu i trzody chlewnej. Sprowadzane nielegalnie ma się rozumieć z Chin. Cholera jasna, czy te Chiny są w stanie wyprodukować coś nietoksycznego?  Rynek europejski powinien być zamknięty dla produktów z Chin! A do mięsa czy to drobiowego czy innego zwierzęcego pochodzących z hodowli powinna być załączona informacja czym te zwierzęta były karmione i w jakich ilościach. Z drugiej strony zastanawiam się nad charakterem samych hodowców. Co to są za gnidy ludzkie. Kazałabym takim zeżreć te mieszanki antybiotykowe rozpuszczone w płynie, wymieszane najlepiej z wodą z Bałtyku, żeby im się lepiej to wcinało, a kasę którą zarobili na produkcji gówna zwanego mięsem mogliby od razu przeznaczyć na swoje leczenie. Tym gorzej dla nich, bo po zjedzeniu tych antybiotyków będą i tak uodpornieni na...antybiotyki jednym słowem sami sobie założą stryczek na szyję. I bardzo dobrze! Jednej gnidy mniej. Nie rozumiem, normalnie n i e  r o z u m i e m, jak można tak spokojnie, bez wyrzutów sumienia, świadomie zatruwać ludzi. Oni powinni odbywać takie kary jak dilerzy narkotyków (mam nadzieję, że są to wysokie kary) i do pierdla powinni iść za posiadanie tych antybiotyków również. Świat chyba zwariował, odchodzi mi ochota, by ruszać się z domu w ten zatruty i zasyfiały świat. I co ja mam teraz jeść w tej Polsce? Chociaz w Szwecji nie jest lepiej. Tu też zwierzęta żrą chemię, a kuczak szwedzki od momentu wyklucia do trafienia do sklepu żyje tylko 21 dni. No, cud jakiś! Kurczak rośnie TYLKO 21 dni i gotowy już jest do spożycia.

Acha, znalazłam swój paszport! Poświęciłam na poszukiwania cały wczorajszy wieczór. Postanowiłam, że nie pójdę spać dopóki, dopóty nie znajdę tego paszportu. Około pólnocy, gdy wszystkie możliwe szafki obleciałam, poszłam do samochodu. Otworzyłam skrytkę i wsadziłam rękę do dziury, ktora tworzy się między otwartą skrytką a jej tylną ścianką. I w niej, w tej czeluści wymacałam coś. Zaczęłam ciągnąć z całej siły, bo to się zakleszczyło jakby w zawiasach skrytki. A nie moglam jednoczesnie zamknąć jej i wyciągać z dziury to coś. Zawzięłam się i wyszarpnęłam ku mojemu zdziwieniu dwa paszporty – jeden mój, a drugi Pauliny. Ten Pauliny już nieaktualny, ale posiadający wspomnienia w postaci stempli – Australia, Singapour, Indonezja. Dziewczyna pewnie ucieszy się ze tego znaleziska. Deszcz przestal padać, wyszlo slońce i pięknie oświetla diamentową trawę i małe brylanciki na krzewach. Jest cudnie. Idę na spacer. A jutro midsommar!       

środa, 19 czerwca 2013

Pierwszy dzień urlopu, trochę łzawy.


Własnie przed chwilą obejrzałam trzeci i ostatni zarazem odcinek niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, ktory w Polsce widzowie zobaczą jutro. Mogę Wam opowiedzieć już teraz jak się skończy. Chcecie? Nie opowiem. Oglądnijcie sami. Wyznam jedynie, że bardzo popłakałam sobie podczas oglądania. Ogladałam będąc zupelnie sama w domu. Ronny jest w pracy, dziewczyny w szerokim świecie i na sofie siedziałam tylko ja i Tilda. Po filmie zadzwoniłam zapłakana do Ronnego, powiedziałam, że własnie obejrzałam ten film, a on od razu zastrzegł, żebym mu nic nie opowiadała, bo on zobaczy go w niedzielę. W niedziele nadają powtórki. Poza tym serial ten jakiś miesiąc będzie leżał na www.svtplay.se Oczywiście poza granicami Szwecji nie można go zobaczyć. Jutro za to zobaczę jeszcze raz ten film w polskiej TVP, ale przede wszystkim chcę posłuchać debaty historycznej, ktora odbędzie się zaraz po filmie, będą brali w niej historycy niemieccy i polscy. No, i chyba zacznę sama czytać różne źrodła historyczne i wspomnienia dotyczące AK. IPN za bardzo robi z nich świętych, a AK było potężną organizacją i w jej szeregach znajdowali się różni ludzie, niekoniecznie święci.

Pierwszy dzień urlopu minął. Na niczym. Pojechałam do miasta i wpakowałam się w dłuuuuuuugaśną kolejkę utworzoną przez stojące samochody. Roboty drogowe – kładą nowy asfalt na E4. Sterczałam w kolejce całą godzinę, bo przepuszczali samochody wahadłowo. Ludzie wysiadali z samochodów, a gdy już tak siedziałam w zgaszonym samochodzie dobry kwadrans to w radio, na naszej lokalnej stacji powiadomiono sluchaczy, czyli mnie, że na E4 na odcinku Anumark – Umeå trwają roboty drogowe, w zwiazku z czym utworzyły się dlugie kolejki i lepiej do miasta dostać się przez Tefteå. Rychło w czas nadali ten komunikat. Odwiedziłam Renee w jej pracy. Zaprowadziła mnie do szklarni, w ktorej znajdują się sadzonki kwiatow na sprzedaż. Nie kupiłam żadnych, bo dowiedzialam się, że w poniedziałek zaczyna się wyprzedaż i wszystkie kwiaty będą kosztować o połowę mniej. I o to chodzi. Pojadę w poniedziałek i kupię te, które o siódmej rano Renee odstawi dla mnie. Sprytnie, co? Dzisiaj kazałam jej fotografować kwiaty, które chcę widzieć u siebie przed domem. Ma być ładnie i kwietnie, bo w końcu u nas na trawie odbędzie się wesele. Mam nadzieję jedynie, że Ronny nie zapomni ich podlewać podczas mojej nieobecności. Dobranoc Państwu.   

wtorek, 18 czerwca 2013

Wakacje, rozterki i inne czasy, czyli "Nasze matki, nasi ojcowie"

Dzisiaj o godzinie 15.00 zaczęłam urlop!!! URLOP!!! WAKACJE!!!

I jeżeli ktoś mnie zapyta, co to jest wolność, to odpowiem, że to właśnie jest urlop. I jak to z wolnością bywa, nagle nie wiadomo, co z nią zrobić. Przynajmniej na początku. Początek to zwykle zachłyśnięcie się tą wolnością. Przede wszystkim czuję ogromną ulgę, że zrzuciłam z pleców wielki balast. W zeszły piątek obroniłam moją pracę dyplomową na uniwerku i to celująco! Przyjmuję gratulacje. Paulina obroniła swoją też w piątek, ale tydzień wcześniej. Moja corka to master/magister biolog ekolog. W pracy wszystko sfinalizowałam przed urlopem – wszystkie zestawienia, dokumenty, podsumowania itd. są już w tej chwili sprawą zamkniętą. Mogę rozpocząć z czystym sumieniem urlopowanie i na razie przymierzam ciuchy, zestawiam je z sobą, paraduję przed lustrem i zastanawiam się, ktore z nich wziąć do Polski, by zadawać szyku na Monciaku w Sopocie czy na Długiej w Gdańsku. W tym roku postanowiłam zabrać z sobą naprawdę mało rzeczy, chociaż jadę do Polski nie tylko promem, ale też i własnym  samochodem. Zanim jednak ten wyjazd nastąpi, to muszę przygotować dom na przyjęcie gości weselnych, którzy tu ze mną przyjadą z Polski. Chociaż po części opróżnić garderoby, by goście mogli upchać w nich swoje własne rzeczy, pomyć okna, generalnie ogarnąć chałupę, by wstydu nie było. Przede wszystkim musze pozbyć się różnych bibelotów i dupereli, które tylko nadają sie do muzeum rozmaitości. Najgorszym wyzwaniem jest weranda, która jest zwykłym gratowiskiem.  Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem mniej wiecej zdana tylko na siebie. Renee dostała pierwsza w swoim życiu pracę. Pracuje w swojej szkole w szklarniach. Komuna w tym roku przydzielała prace mlodzieży urodzonej w roku 96, wyslała podanie i zatrudniono ją. Pracuje aż do naszego wyjazdu do Polski. Paulina wyruszyła do pracy w lasach (inwentaryzacja) na północy Szwecji i wraca do domu tylkko na week-endy. Natta też pracuje i to całe porządkowanie spadło na mnie! Na razie jednak będę w tym tygodniu spokojnie przygotowywać się do Nocy Świętojańskiej czyli Midsommar. Denerwuje mnie też, że nie mogę znaleźć swojego paszportu. W zeszłym roku go wyrobiłam, na zdjęciu wyglądam paskudnie i żeby przypadkiem komuś nie wpadl w łapy, to z wiadomego miejsca na paszporty schowałam w miejsce, którego sama nie mogę teraz zlokalizować. Chyba oszaleję! Teraz trochę żaluję, że nie mamy pieca. Mam tyle starych rachunków, faktur, czy innych przeleżałych i już bezwartościowych dokumentów, które  należałoby spalić, gdyż na wszystkich figuruje moje imię, nazwisko, adres, numer personalny, no i tak normalnie waham sie wyrzucic te papierzyska na makulaturę. Zaproponowałam Ronnemu, byśmy te papiery spalili na grillu za domem, ale on stwierdził, ze nalezy je tylko podrzeć na kawałki. Facet nie rozumie, że ja mówię o papierach nie w ilościach pojedynczych kartek, tylko o ilości odpowiadającej kilku kilogramom.  Och, jak ten czas szybko leci, już dochodzi północ, a ja nawet tego nie zauważyłam, bo u mnie dzień za oknem. Czyli białe noce. Dobra, będę się streszczać, bo na szafce przy łóżku leżą ksiązki do przeczytania. Nareszcie mam na nie czas. Od Dnia Matki do dzisiaj trochę się zdarzyło. Gdy w Polsce waliły grady, wiały trąby i rzeki wylewały, to u nas tu na północy utrzymywały się upały, kawa o poranku na tarasie stała sie normą. Spokój, cisza, którą jedynie przerywa kogut sąsiadów, krotko mowiąc jest bosko. A,  jako extra dodatek, właśnie rano, balsamiczne powietrze do tego słońca, koguta, lasu i kawy.  Dzisiaj wieczorem polska telewizja wyemitowała pierwszy odcinek tego wojennego mini serialu niemieckieg, który w Polsce jeszcze długo przed emisją został ostro skrytykowany za falszowanie historii. Ja zobaczyłam już dwa odcinki w szwedzkiej telewizji, jutro zobaczę trzeci i ostatni odcinek tego serialu. Szum wokół tego serialu w Polsce podniesie może poziom wiedzy z historii, myśle tu przede wszystkim o młodzieży. W Szwecji media chwalą ten serial i nie krytykują  postaw Polaków (AK), tylko skupiają się na Niemcach. Z drugiej strony Szwedzi nie bardzo mogą zabrać głos na temat czy AK to antysemici, czy nie, bo o historii nie mają za wiele pojęcia. A do dyskusji jakoś nie włączył się żaden historyk specjalizujący sie w drugiej wojnie światowej. W Szwecji w szkołach nie rozwija się u dzieci i młodzieży tzw. świadomości historycznej, jak to jest w polskich szkołach. Polacy są czuli na wszystkie przekłamania, ktore w dodatku czynią Polaków w tym przypadku współodpowiedzialnymi zbrodni nazistowskich. W Szwecji takich odczuć obywatele nie mają. Co by tu nie gadać o tym filmie, to jest dobrze zrobiony. Odnośnie przekłamań to warto pamiętać kultowy serial „Czterej pancerni i pies”. Nie będę komentować fałszywych treści tego filmu, bo każdy z nas go oglądał i wie o co chodzi. Poza tym w czasach komunistycznych sami Polacy kłamali i cenzurowali podręczniki do historii. AKowcy byli tuż po wojnie więzieni i mordowani, często nazywano ich zdrajcami narodu. Ja wiem, ja wiem, ze wtedy była komuna itd. ale tych mordów dokonywali jednak Polacy. Myślę, że ten niemiecki serial „Nasze matki, nasi ojcowie: inne czasy” powinnien obudzić ciekawość i wywoła chęć pogrzebania w historii. Jest to dobra szansa dla przyszłych historyków, którzy na tym materiale mogą napisać prace doktorskie. Ja przyznam szczerze, że jeszcze mieszkając w Polsce słyszałam, że AKowcy niechętni byli Żydom, ale nie wiem w jakim zakresie i w jaki sposób to się objawiało. A może ktoś mnie okłamał? Nauczyciel historii? Ot i wsio na dzisiaj. A na Onecie wyczytałam przed chwilą, że już chcą odwoływać szefa telewizji polskiej za wykupienie tego serialu i jego emisję. Idę czytać! Dobranoc!