poniedziałek, 23 września 2013

Zapisek jesienny

No i stało się! Wysłuchałam do końca ostatniego tomu powieści Guillou Mellan rött och svart (Między czerwonym a czarnym), no i teraz po prostu nie wiem jak ja mam żyć? W ogóle nie wiem czy życie ma sens. Teraz muszę znowu czekać cały rok na kolejny tom. Na ten ostatni tyle właśnie czekałam. Ten czwarty będzie o II wojnie światowej, która na ostatniej stronie trzeciej części właśnie się rozpoczęła zdaniem, że Niemcy napadli na Polskę. Dziadowska pogoda jeszcze bardziej pogłębia mój zdechły nastrój. W czasie lunchu pobiegłam do księgarni, by zobaczyć jakie tam mają nowości powieściowe na CD. Coś tam mają, ale opisy jakoś nie wzbudziły mojego zainteresowania, zatem księgarnię opuściłam z niczym. Zdałam się na radio. Miałam do wyboru - albo oklepana dzika, współczesna muzyka, albo "poważna" rozmowa na temat tożsamości seksualnej, bleeeeeeeeeeee! O tej tożsamości nie mogę już ani czytać, ani słuchać, ani oglądać. Zwłaszcza, że w tych tożsamościach można się już pogubić, tyle ich jest. Te genderowskie pierdoły nie wzbogacają mnie intelektualnie, a jedynie wprowadzają dezorientację i chaos w mojej głowie. Przełączyłam na "trójkę", a tam akurat ględzili o zdejmowaniu bluzek przez głowę. Okazuje się, że to może być problem. Tak! Taka bluzka oplatająca ciało często zatrzymuje się na biuście, trzeba nieźle szarpnąć, by móc się z niej wyłuskać.  Temat rozmowy wręcz powalający. Teraz chyba rozumiecie dlaczego muszę słuchać powieści. Chociaż jedna radiowa informacja z gatunku wiadomości rozbawiła mnie. Otóż szwedzka policja robi rejestr wszystkich zamieszkałych w Szwecji Romów. Gdy na świat przychodzi kolejne romskie dziecko, to od razu jest wklepywane do bazy policyjnej jako potencjalny złodziej. Za kilkanaście lat dane o nim będą jak znalazł. Policja sama zorientowala sie, że robi coś paskudnego, takiego bardzo nazistowskiego i sama na siebie złożyła doniesienie na...policję. Mimo pracy, jazdy i późnego powrotu do domu zrobiłam obiad na jutro i upiekłam bułki drożdżowe, te z cynamonem. No i tu skończyły się moje siły. Wieczorem wzięłam internetowo udział w Wielkim teście o polskim filmie. Całkiem dobrze mi poszło. Ale odpowiedziałam też niepoprawnie na kilka pytań. Na przykład: w filmie 'Pożegnania' Wojciecha Jerzego Hasa bohaterowie tańczą do piosenki Sławy Przybylskiej. Jej tytuł to: a) Pamietasz była jesień; b) To ostatnia niedziela. Zaznaczyłam "b". A na youtubie znalazłam tę uroczą piosenkę, a nawet caly film. Oto link do piosenki:
  A dla stworzenia przyjemnego jesiennego nastroju wklejam tu List z parku jesiennego Jeremiego Przybory. Voilá:
List z parku jesiennego

   
Jesień oto nadeszła z jej przysłowiową melancholią i jesiennie oddziałała na nas z przyjacielem. Szliśmy więc przez park jesienny w szeleście liści i myśli niewesołych, aż tu staruszka jakaś z mgły jesiennej się wyłania, podchodzi do nas i powiada:

- Nie poznajecie?

Więc my, że - oczywiście, poznajemy (bo jak tu dać bądź co bądź kobiecie do zrozumienia, że się zmieniła nie do poznania?), ale w gruncie rzeczy nie poznajemy. Owszem, staruszka miłej nawet powierzchowności, ze śladami minionej urody na licu, ale - kto taki, nie wiadomo. To znaczy - ja nie wiem i widzę po minie przyjaciela, że on też nie wie.

- A ja bym pojedynczo żadnego z was nie poznała, ale we dwóch to poznałam od razu - powiada wiekowa pani i dalejże sypać jakimiś szczegółami z naszej młodości, widać, rzeczywiście ktoś znajomy, tyle że nie wiemy, kto. Co prawda myliłem jej się z przyjacielem, bo przypisywała mi pewne fakty z życia przyjaciela. I na odwrót. Ale jako zespół złożony z dwóch osób znała nas całkiem nieźle. My natomiast, to jest ani przyjaciel, ani ja, nie mogliśmy sobie nadal ani rusz przypomnieć - kto zacz. Więc w rozmowie z nią lawirowaliśmy z trudem, żeby się nie zdradzić. Posuwaliśmy się przy tym wolnym krokiem i po kwadransie może tego wspólnego spaceru wyszliśmy z parku na ulicę, gdzie też z ulgą zaczęliśmy się żegnać z tak najwidoczniej bliską nam kiedyś, a nie zidentyfikowaną osobą. I oto, kiedy z głębokim szacunkiem składałem pocałunek na jej pomarszczonej dłoni, leciwa dama po- wiedziała znienacka:

- Właściwie to nie powinnam ci podawać ręki po takiej historii! Paskudnie się wtedy wobec mnie zachowałeś...

Spuściłem oczy, bo przykro jest takie słowa usłyszeć z ust wiekowej kobiety, ale znów nic sobie kompletnie nie mogłem przypomnieć.

- Paskudnie! - powtórzyła i łzy zakręciły jej się w oczach.

Musiało to być rzeczywiście niezłe paskudztwo, skoro pamięć mego postępku do dziś tkwiła w niej tak żywo.

- Gdyby nie on - tu staruszka spojrzała na przyjaciela z wyrazem bezgranicznej tkliwości - wykoleiłabym się. Tylko dzięki niemu nie zeszłam na psy! Nigdy mu tego nie zapomnę, nigdy!

Teraz przyjaciel spuścił oczy, bo wprawdzie miło jest takie słowa usłyszeć, ale absolutnie nie mógł sobie przypomnieć żadnego szlachetnego czynu, który by pasował do słów staruszki. Ta zaś długo wpatrywała się w swego dobroczyńcę i, w miarę jak to czyniła, wyraz tkliwej wdzięczności zaczął na jej twarzy ustępować wyrazowi niepewności, a potem - zakłopotania.

- A może mi się już pomyliło? - powiedziała z odcieniem wahania. - Bądź co bądź to już tyle lat temu... Może to ty zachowałeś się jak skończony świntuch?

Jakby na poparcie swych wątpliwości zwróciła te słowa do przyjaciela, obdarzając go moim imieniem, po czym zwróciła się do mnie, przypisując mi imię przyjaciela.

- A ty może okazałeś się taki wspaniały?... Nie, nie... To na pewno - on!... Chociaż... właściwie... Sama już nie wiem... Tyle to już lat...

I z tymi słowami odeszła, pozostawiając nas z dręczącą niepewnością: który ma w swoim życiorysie piękna kartę z tą staruszką, a który - paskudną? Który z nas był aniołem jej życia, a który świnią? Czasem wydaje nam się, że wolelibyśmy o sobie wiedzieć to drugie, niż nic nie wiedzieć. I zbyt późno, znużeni podrygami bezsilnej pamięci, dochodzimy do wniosku, że mężczyzna powinien wiedzieć o sobie, czy jest zły, czy dobry. Albo przynajmniej prowadzić porządne, systematyczne notatki.
         

środa, 18 września 2013

Wiadomości z ulicy

Dzisiejszy lunch, dwie wypasione czekoladowe mufinki kupiłam w sklepie spożywczym. stojąc w kolejce do kasy mój wzrok spoczął na gazecie, ktora na swojej stronie tytułowej głosiła prawie armagedon i to nadciągający z Polski. SMHI (Instytut meteorologii) ostrzega przed budzącą grozę, makabryczną i przerażającą deszczową pogodę z Polski.

ostrzega przed nową, kolejną polską ulewą. Zastanowiło mnie słowo "nya" - kolejna, nowa, bo sugeruje, że kiedyś wcześniej już coś podobnego nastąpiło, tylko kiedy? Nie pamiętam, by już wcześniej ostrzegano nas przed deszczem z Polski. Aftonbladet kocha takie dramatyczne tytuły,
zresztą jak na tabloid przystało. Brukowiec ten ma zasięg krajowy, zatem rozumiem, że ostrzegają przed deszczem całą Szwecję. Jak na razie, ten deszczowy chaos wyraża się zwykłym padaniem, ktore trudno nazwać ulewą. A w ciągu dnia spadło kilka kropelek.
Jedząc mufinki, chodziłam po centrum i oglądałam zmiany, które tam z dnia na dzień postepują. Zaobserwowałam, że szerokie schody potocznie nazywane - apberget, czyli małpia góra umiejscowione w samym środku miasta, zniknęły. Było to miejsce spotkań, głównie młodzieży. No i gdzie ta młodzież będzie teraz przesiadywać? Wiem, że młodzi zwoływali się na różnych forach internetowych, a nawet demonstrowali, by zaprotestować przeciwko likwidacji swojego ulubionego miejsca zebrań. Oczywiście, nikt ich nie chciał słuchać, a demonstrować zawsze wolno, takie jest prawo demokracji. No, nie?
tu znajdowały się schody
 
Każdy plac budowy w mieście jest otoczony siatką. Taki parkan można też wykorzystać do zademonstrowania swojego niezadowolenia.    
"Mieszkańcy Umeå
jesteście za czy przeciwko
kopalni niklu
w Tärnaby?"

Tak z kolei protestują Samowie (Lapończycy). I mają rację, że protestują ! Umeå wykorzystuje kulturę i  dziedzictwo Samów w swojej promocji jako stolicy kultury 2014, a z drugiej strony państwo wkracza na ich tereny, mając gdzieś samych Samów i usiłuje ryć w ich ziemi, mając rownież gdzieś, że są to tereny wypasu reniferów, z ktorych Samowie w końcu żyją. Nie musze chyba dodawać, że najwiekszym przegranym, gdy powstanie kopalnia będzie środowisko naturalne. No, ale interesy Samów nigdy nie były w Szwecji priorytetem państwa.
 Sofia Jannok - lapońska piosenkarka, śpiewająca po lapońsku jest ambasadorem kultury lapońskiej  w promocji nie tylko Umeå, ale calej Szwecji za granicą. Gdy chodzi o promowanie kraju i jego kultury (sic!), to nagle okazuje się, że lapońska kultura ze swoim kolorowym folklorem, joikowaniem (rodzaj ludowego śpiewu Lapończyków), reniferami, pięknymi, otwartymi krajobrazami jest świetnym materiałem na pokaz, który ma jak magnes przyciągać tłumy turystów. A co państwo proponuje im w zamian? Kopalnie niklu i to w pobliżu wioski mistrzów olimpijskich - Tärnaby. Dyskryminacja Samów ze strony rzadu szwedzkiego trwa w najlepsze. Rząd właściwie decyduje o Samach, ale bez Samów. Wyobraźcie sobie, że Lapończycy zaskarżyli Szwecję w ONZ za naruszenie praw człowieka. Komitet do spraw dyskryminacji rasowej ONZ skrytykował właśnie szwedzki rząd za nierząd dokonywany na Lapończykach. Rząd jednak zupełnie ignoruje tę krytykę i właśnie dał zielone światło do rozpoczęcia kopania trzech dołów w samym sercu wioski lapońskiej, dołów, które podzielą ją na pół i tym samym zniszczą pastwiska dla reniferów. Jest to co najmniej dziwna decyzja państwa, które na arenie międzynarodowej epatuje swoimi fantastycznymi prawami człowieka i ich przestrzeganiem i chce uchodzić za przykład do naśladowania w praworządności.
Jest już głęboka noc i teraz słyszę ulewę. Mam nadzieje, że jutro nie będe musiała na jakiejś tratwie dostać się do pracy. Dobranoc.        

wtorek, 17 września 2013

Pożegnanie z latem

Chłodno, szaro, wietrznie, deszczowo i co tu dużo gadać, tak po prostu jesiennie i to w tym negatywnym znaczeniu zrobiło się nagle w naturze. Popadłam w nastrój, że tak powiem, eschatologiczny. Prawie słyszałam chorały gregoriańskie. 



 W taki dzień powinno się siedzieć w domu, a nie chodzić za chlebem, czyli do pracy. Powinno się siedzieć w domu i oddawać myśleniu o myśleniu. Rano na sam ten szary widok wszystkie gnaty mnie rozbolały . Poczułam się chora. Dzisiaj nastąpiło definitywne rozstanie z latem. Teraz pozostaje juz tylko czekać na najgorsze - zimę. Wzmocniona jajkami na miękko wyszłam w szarość. Chorały ustapiły miejsca piosence
Queen Living on my own.  
"Żyć na własną rękę", bo niestety ale w taką pogodę, to ja podobnie jak Freddy czasami czuję, że zlamię sie i chce mi się płakać.

Jakie to wielkie szczęście, że w samochodzie czas uprzyjemnia mi powieść Guillou. Podczas jazdy przenoszę się do Berlina i Saltsjöbaden u schyłku lat 1920. Po pracy wrociłam do pustego domu. To znaczy tylko kot z psem czekały na mnie. Kotek zamiauczał, a piesek zamerdał ogonkiem. Tęskny nastrój mnie nie opuszczał. Słuchając śpiewu anioła wstawiłam rosół.


tak śpiewa anioł
Ja lubie jesień, ale ZŁOTĄ, do cholery, a nie szarą. Z powodu tego nastroju nawet lunch zjadłam w samochodzie. No, ale tez i bylam ciekawa dalszego ciągu powieści. Jadłam i słuchałam, sluchałam i jadłam i w sumie stwierdzilam, że życie jest znośne:)

niedziela, 15 września 2013

Slow niedziela

Taka niedziela to błogosławieństwo! Ciepło jesienna. Na razie brzozy gubią swoje liście. Wszystkie są szafranowo - żółte. Spotkałam się z Pauliną w mieście, poszlyśmy do kościoła, a potem na późne śniadanie do Bokcafé (kawiarnia z książkami).

bufet kawowo - herbaciany
ja przed Bokcafe

 W pobliżu kawiarni znalazłam "czerwony uśmiech" - symbol Umeå jako stolicy kultury i poszlam w ślady pewnej dziewczyny, ktora pozuje do zdjęcia w National Geographic Traveler Poland (patrz poprzedni wpis), voila, oto cała ja:

Wolny czas  lubię spędzać slow (wolno). Lubię posiedzieć, poczytać, popatrzeć wokół siebie lubię poleżeć jak widać na załączonym obrazku, za to moja Paulina lubi chyba action. Wczoraj brała udział w jakimś biegu na 10 km i dobiegła. Biorąc pod uwagę fakt, że moja córka jest w stanie błogosławionym! Tak, tak w końcu i nareszcie zostanę...babcią! A gdy jadłyśmy śniadanie w Bokcafe, to jej mąż właśnie biegł w maratonie. Dziwny jest ten maraton, bo jego długość wynosiła 48 km, a przecież wiadomo, że maraton to 42,195 km. Tydzień przed swoim ślubem też brał udział w biegu maratońskim w Sztokholmie. Prawdę powiedziawszy podziwiam tych biegaczy, ale nie całkiem rozumiem, po co tyle wysiłku wkładać w bieganie dla samego biegania? Dlaczego ludzie maltretują siebie? Chociaż Paulina twierdzi, że to przyjemność, a nie żadna męczarnia. Hmm, czyżby?
Po moim powrocie do domu Renee razem z Jensem zrobili kolorowy obiad, ktory zjedliśmy na mojej uroczej werandzie.
podano do stołu
 
tacos 
A ja na kolację upiekłam drożdżowe bułki z cynamonen. I cała rodzina była dzisiaj szczęśliwa! A teraz wolno zbieram się do łóżka, by jeszcze spędzić kilka uroczych chwil z Bezcennym.

środa, 11 września 2013

Obcowanie z kulturą

Dzisiaj będzie o kulturze. Przedwczoraj odbyła się premiera trzeciej części powieści Jana Guillou (czyt. Giju) "Mellan rött och svart", popędziłam do księgarni i kupiłam ją w wersji audio, by w sposob kulturalny spędzać czas za kierownicą. Na tę powieść czekałam prawie cały rok. Dwie poprzednie części też wysłuchałam w samochodzie, ale dokupiłam również książki. Ta powieść to saga rodzinna, która zaczyna się w Norwegii. Jej bohaterami są trzej bracia Oscar, Lauritz i Sverre Lauritzen. Bracia dostają stypendium na studia inżynieryjne do Drezna. Kończą je z wyróżnieniem, a potem ich drogi rozchodzą się. Jest rok 1901. Pierwsza część kończy sie w roku 1918 czyli po zakończeniu I wojny światowej, a co działo się z braćmi podczas wojny i po ktorej stronie walczyli / sympatyzowali możecie sami przeczytać, bo własnie ta pierwsza część ukazała się po polsku, trochę pod innym tytułem niż szwedzki oryginał - "Bracia z Vestland". Gorąco polecam! Nie zawiedziecie się i potem będzie niecierpliwie czekać na część drugą. A druga część "Dandy" skupia się na trzecim bracie Sverre i osadzona jest w tym samym przedziale czasowym, co pierwsza czyli między 1901  - 1918. Trzecia część rozgrywa się w okresie międzywojennym i kończy się 31 sierpnia 1939 roku. Także ja już w tej chwili zaczynam czekać na część czwartą! Jan Guillou chce stworzyć dzieło pod wspólnym tytułem "Złoty wiek" (to po polsku) "Wielkie stulecie" (to po szwedzku), czyli chce napisać z epickim rozmachem o całym wieku XX. Także kolejnych części tej powieści powinno jeszcze sporo powstać.

pierwsza część w oryginale "Budowniczowie mostów"


"Między czerwonym i czarnym", czy może lepiej - między czerwienią a czernią, którą obecnie czytam / słucham
Moje inne spotkanie z kulturą nastąpiło w...kiblu mowiąc kolokwialnie, ale też i w nietypowy sposób traktuje się w tym miejscu sztukę przez duże Sz, a mianowicie, każdy kto odwiedza ten przybytek, to czy chce, czy nie chce musi wypiąć się na nią i to gołym tyłkiem. Chyba, że załatwia swoje sprawy w gaciach.

 Mona - Lisa uśmiecha się jednak ciągle tak samo. Tajemniczo. Kto wie jaki uśmiech gości na jej ustach, gdy widzi mężczyznę. Może wtedy pęka ze śmiechu.
Trzecie spotkanie ze sztuką jest przeznaczone dla Was wszystkich i warszawiaków. Tak, moi drodzy Umeå, jako stolica kultury 2014 będzie promować się jutro i pojutrze w Warszawie. Oto linki:
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o Umeå zajrzyjcie do wrześniowego numeru National Geographic Traveler Poland, w którym na str. 26. artykuł "Umeå - miasto brzóz i uśmiechów". #Umeå


Zobaczcie zorzę polarną w Warszawie:  
https://www.facebook.com/events/141647092711011/
A tu kliknijcie, by zobaczyć program: http://www.caughtbyumea.com/tour/tour-details/?id=3
A ja lecę do łóżka poobcować trochę z kulturą - powieścią Miłoszewskiego Bezcenny. To thriller, w ktorym bohaterowie usiłują odnaleźć zrabowane przez Niemców w czasie okupacji arcydzieło Rafaela Santi "Portret Młodzieńca". W Krakowie cały czas czeka na niego pusta rama...
Dobranoc.

niedziela, 8 września 2013

Wśród nazistów i serów

Wczoraj, zaraz po zbieraniu jagód, pokąsana przez jakieś wściekłe mrówki, spocona i pomalowana tu i ówdzie na kolor fioletowy wpadlam pod prysznic. Wypachniona i ubrana w moja nową szałową sukienkę lnianą - prezent od mojej bratowej - pojechałam do miasta na spotkanie z Pauliną. Chciałyśmy po prostu trochę pobotanizować wśród kramów z europejskimi delikatesami i stoisk chłopów, ktorzy sprzedawali swoje wyroby z ekoowocow, warzyw, miodów itd. Panował upał jak w środku lata. Zostawiłam samochód niedaleko mojej pracy i zadzwoniłam do Pauliny. Miałyśmy spotkać sie na rogu ulic pod Stadium. Paulina zdążyła mi jedynie powiedzieć, że w centrum coś dzieje, jakaś demonstracja czy co. I rzeczywiście. Już w miejscu naszego spotkania dalo się slyszeć wrzaski i skandowania. Szybko skierowalysmy nasze kroki w tym kierunku. I wlaściwie trafiłyśmy w sam środek zadymy. Na placu stała grupa nazistów, takich wspólczesnych, trzymali swoje flagi, a tłum wokół nich groźnie mruczał. Poleciały butelki, a policja zaczęła odgradzać zebrane towarzystwo od tych nazistów taśmą, taką samą jakiej używają na filmach kryminalnych. Musiałyśmy jak większość zgromadzonych wejść do sklepu Åhléns, bo naziści i taśma policyjna blokowali dojście w linii prostej do stoisk europejskich. Po prostu akcja - demonstracja rozgrywała się pomiędzy dwoma targowiskami - tym chłopskim i tym europejskim. W tlumie spotkalam moja kolezankę Afrykankę z dziećmi. W locie powiedziała mi tylko, że wraca z dzieciakami do domu, bo nie chce, by to oglądały. Nagle zrobiła się jakaś szamotanina i policja rozpyliła w kierunku nazistów gaz pieprzowy. Ja powiedziałam Paulinie, ze jestem za ładnie ubrana na jakieś antydemonstracje. Stalysmy w wejściu do sklepu. Obsluga zamknęła go i stalam w wielkim tlumie przyklejonym do szyb sklepowych obserwując przebieg wydarzeń. W sklepie było bardzo dużo ludzi, ktorzy po raz pierwszy w życiu chyba weszli do niego w innym celu niż zakupy. Sklep posiada w sumie trzy wejścia i wyjścia, gdyż jest ogromny i trzeba było wyjść takim wyjściem od tyłu, by móc dostać się do europejskiej części targowiska. W sumie nie wiem jak zakończyla sie ta demonstracja nazistów. Tłum ich pokonał. Naziści jak te fujary stali otoczeni nie tylko tasma policyjną, ale też i tlumem, ktory wrzeszczal jak jeden mąż: "Żadnych nazistow na naszych ulicach!", Żadnych nazistow na naszych ulicach!" i tak cały czas, bez przerwy.  
My udalyśmy się w kierunku serów i salami.


czy można oprzeć się takim smakołykom? Nie!
It is me na romantycznym mostku w mojej pieknej dlugiej sukni




wypilyśmy po kawie i...
zjadłyśmy po muffinie z jagodami

tu kupiłysmy kawę

a z tym wróciłam do domu, to zielone, to ser żółty;)




sobota, 7 września 2013

Telegram z lasu

Jestem w tej chwili w świątyni zwanej lasem. Stop. Zbieram jagody. Stop. Strumyk szemrze. Stop. Złote listki brzóz świecą na mchu. Stop. W oddali słychać strzały z broni myśliwskiej. Stop. Jest bardzo gorąco! Stop. Słońce grzeje i świeci na bezchmurnym niebie. Stop. Las pachnie! Stop! Dzięcioł uparcie wali w drzewo. Stop. Jest bosko! Stop. Pozdrawiam!




piątek, 6 września 2013

Fajerwerki smaku i zapachu!

No i Europa przyjechała do Umeå!Podczas lunchu glodna poszłam do centrum. Zastanawialam się, gdzie by tu coś zjeść. Na pizzę nie miałam żadnej ochoty, o hamburgerach czy jakichś hot - dogach z plastikową kielaską nawet nie wspomnę. Centrum to wlasciwe jeden wielki plac budowy. Moja praca jest usytuowana w jego pbliżu. Raz wyłączono wodę, bo grzebano przy rurach, innym razem w pracy nagle nie bylo prawie nic do roboty, bo internet nie działał. Nie można nawet było korzystać z ksero czy telefonów stacjonarnych, bo one również podłączone są i działają za pomocą sieci internetowej. Wszystko przez tę przebudowę i remont centrum. Przeszłam przez wertepy, weszłam w końcu na nietknięty jeszcze budową pasaż i tam zobaczyłam mnóstwo kramów, ale jakich! Problem z jedzeniem rozwiązal się sam! Europa zagościła na rynku.Nagle wybór okazał się za duży i nie wiedziałam, co mam wybrać, bo jedzenie nęciło i wyglądem i zapachem. Mialam wybor między kuchnią wloska, hiszpańską i francuską i to prawdziwą! Handlowcy rozmawiali po wlosku, hiszpańsku czy francusku. Oprocz gotowego jedzenia można kupić sery z Holandii, Sycylii, słodycze z Anglii i mnóstwo innych smakołyków. Szok, po prostu szok! Nagle poczułam się jakbym była gdzieś za granicą i to w dodatku na urlopie.
nic, tylko jeść, jeść i jeść



prowansalskie przysmaki

zapachy i smaki z Hiszpanii


prawdziwe angielskie fudge & toffee

zielony ser, coś podobnego! Jest absolutnie przepyszny, a kolor zawdzięcza pesto

sery do wyboru do koloru

włoskie salami, po prostu orgia kiełbas

holenderskie suche kiełbaski

włoskie pieczywo, to z lewej nafaszerowane oliwkami


marcepanowe owoce prosto z Italii

włoskie wypieki
Moje zaskoczenie było ogromne, że w tym rozkopanym i rozgrzebanym centrum znajduje się takie zagłębie przysmaków. Jutro jadę tam na zakupy! Stoiska te będą tam stały do niedzieli, dowiedziałam się od włoskiego handlowca, z którym pogadałam sobie po angielsku, a jedzenie zachwalałam po włosku.



wtorek, 3 września 2013

A niech to piorun trzaśnie!

W ostatnim wpisie napisałam, że powinnam obudzić w sobie pozytywne wariactwo i szaleństwo zamiast gapić się w wiadomości z kraju i ze świata. To drugie się spełniło. W nocy z soboty na niedzielę nastąpił czas apokalipsy. Audio - wizualny. Dosłownie! Żadne znaki na ziemi i niebie nie wskazywały, że walnie grom z ciemnego nieboskłonu. O godzinie jakiejś może trzeciej czy czwartej w nocy wyrwał nas ze snu potężny huk i nieprawdopodobna jasność, jakby w domu zapaliły się wszystkie lampy. Myślalam, że niebo pękło i zaraz z tej jasności wyłonią się jeźdźcy na rumakach.  Następnie gdzieś dalej w lesie słychać było przetaczające się głazy, a za chwilę szum wodospadu. Nie, nie paliłam żadnej trawy czy nie wąchałam kleju, zatem żadne halucynacje nie wchodziły w grę. Chociaż w sobotę raczyliśmy się śmierdzącymi, kiszonymi śledziami i rakami na naszej werandzie. Ale one nie szkodzą.
surströmming czyli śmierdzący, ale za to jaki pyszny śledź (tradycja na północy Szwecji)

Raki, to z kolei tradycja  południowej Szwecji. Ja lubię obie te tradycje

a oto fragment mojej werandy
 Poza tym Ronny widział  i słyszał to samo, co ja. Rano, zupelnie beztrosko powitało nas słoneczko. Zatem tradycyjnie wdzialam na siebie szlafrok, klapki i poszłam z kawą na taras, by poudawać, że jeszcze mam urlop. Po kawie czas na wiadomości z kraju i ze świata, bo to przecież też moja poranna tradycja, poza tym chciałam wysluchać przemowień różnych oficjeli na temat rocznicy wybuchu II wojny. Włączam dekoder, a on nic. Trup! Nie reaguje na nic, nawet na potrząsanie. Kochani, myślałam że serce  najpierw z rozpaczy, a chwilę później ze złości mi pęknie. Nie patrzyłam na to, że to niedziela, tylko odczepiłam dekoder i zasilacz od telewizora, wrzucilam do samochodu i pojechałam do Sävar do serwisu Oczywiście byłam na tyle przytomna w swojej złości, że przebrałam się chociaż w normalne ciuchy. Serwis jest prywatny i usytuowany przy willi właściciela. To on wiele lat temu montował moją antenę. Stojąc pod jego drzwiami zawahalam się, bo nie chciałam wkroczyć do jego domu jak Niemcy pierwszego września 39 roku - "i pod drzwiami staną, i nocą (chociaż to byl dzień) kolbami w drzwi załomocą...", tylko głęboko odetchnęłam, wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do niego. Odebrał, przedstawiłam się i powiedziałam o co chodzi i proszę, by on tylko jakos sprawdził, co jest zepsute - zasilacz czy caly dekoder. Nieznacznie westchnął, powiedział, że właśnie jest w trakcie śniadania, ale okej na chwilę wyjdzie. Wyszedl ubrany tylko w dżinsy, reszta była goła. Nie wiedziałam, w ktorą stronę mam zwrócić oczy. Przeszliśmy do serwisu. Coś tam podłączył i oznajmił, że zasilacz nie działa, a dekoder tak. Niestety takiego zasilacza akurat nie miał. Pojechalam do miasta, obeszlam wszystkie te mega sklepy typu Jula, Media Markt itd. i tam też nie mieli. W końcu wczoraj dostalam w takim sklepie, w ktorym jest wszystko, co techniczne. Wrócilam do domu po pracy, z kablem w dloni, podłączyłam, dekoder ożywił się, ale za to każdy kanal w tv informował mnie, że nie ma sygnału i mam podłączyć antenę. A antena przecież była podłączona! Dzisiaj zatopiona w myślach o mojej antenie satelitarnej wracałam z pracy. Weszlam do domu, a tu...tra-ta-tam telewizor włączony i wita mnie fantastycznym odbiorem. Ronny ma urlop z powodu polowania, więc wezwał na pomoc tego magika od anten satelitarnych. Piorun, ten z soboty na niedzielę, walnął w głowicę anteny. Te dwa dni bez mojego telewizora i wiadomości z kraju i ze świata sprawił, że odległość między Polską, a Szwecją osiągnęła niewyobrażalne wręcz rozmiary jak stąd na księżyc. No i jak ja mam w sobie obudzić tę młodość skoro ja nie umiem żyć bez moich polskich wiadomości? Ich brak powoduje u mnie totalny spadek nastroju, a nie żadne pozytywne wariactwo. Przez tę antenę nie chciało mi sie nawet w domu siedzieć. I tak w niedzielę byłam w mieście w pogoni za zasilaczem, więc podjechałam po Paulinę i razem pojechałyśmy do Renee do szkoły. Tak, tak w niedzielę. Szkoła miała swój wiejski dzień, jak co roku zresztą o tej porze. Dużo ludzi przewinęło się tam kupując ekologiczne ziemniaki, pomidory, jakieś różne przetwory i oglądając strzyżenie owiec. Niektórzy nawet głaskali świnki (m.in. Paulina). Rozweselił mnie widok szkolnego drobiu i podziwiałam ogród, który powstał na trawniku, a jego założycielką była...nie kto inny, tylko moja Renee!
dwa koguty i jedna kura, teraz to ona wybiera!

ogród Renee warzywno - kwiatowy

Paulina w objęciach groszku pachnącego


    No i teraz zastanawiam się, kiedy Renee coś takiego stworzy koło naszego domu?