środa, 30 października 2013

I co Wy na to?

Mam konto na fejsie, pisze bloga, czytam inne blogi, kupuję przez internet, piszę e-maile, czytam wiadomości i jestem w pełni świadoma, że jestem inwigilowana, a Wy czytając to jesteście też automatycznie wciągnięci do tej zabawy w tajnego agenta. Gdy gadam przez komórkę czy skajpa, to jestem podsłuchiwana. W takich oto ciekawych czasach żyjemy!
Miecugow w "Szkle" martwił się, że o podsłuchach ze strony amerykańskiej w Polsce jakoś jest cicho, co oznacza że Polska jest takim bez zupełnie żadnego znaczenia krajem - plamą na mapie świata, że u nas nawet nie ma kogo podsłuchiwać. A tu proszę co wychodzi, że Polska nie tyle jest inwigilowana, co sama inwigiluje ramię w ramię z NSA. No, już lepiej być nie może! Czy to przypadkiem nie nazywa się zdrada narodowa? Robi się coraz ciekawiej.     
I co Wy na to?
Na facebook dostaję nie tylko informacje z kraju i ze świata, ale również żarty, ciekawe artykuły i zdjęcia. Na przykład takie:
Tak wygląda Pacyfik skażony radioaktywnymi wyciekami z Fukushimy.
Odważni, którzy zechcą zjeść rybkę z tego oceanu niech liczą sie z tym, że będą się świecić jak robaczki świętojańskie.
I co Wy na to?

 
  Jedzenie ryb z Bałtyku też jest dosyć ryzykowne, bo na poniższym pasku informacje sa dosyć apokaliptyczne.



"z czego 80% stanowi iperyt" jak poinformował stojący po lewej stronie uczony.
I co Wy na to?
Także ryby chyba wkrotce znikną z menu tak zwanej zdrowej żywności.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że wymierają pszczoły i to nie tylko lokalnie, ale co najgorsze, globalnie.

 Popatrzcie na półki w sklepie - zdjęcie powyżej pokazuje jakie produkty mamy dzięki pszczołom, zdjęcie na dole pokazuje co zniknie, gdy pszczoły znikną. A pszczoły giną, bo sady, ogrody i łąki są sypane proszkami owadobójczymi. A pszczola, to też chyba owad? I co Wy na to?
Teraz mam coś dla miłośników Halloween, by nie być taką Kasandrą głoszącą koniec świata.
Co zrobić z dynią? (z Facebooka)

  
lub



Ja chyba zrobię ten wazon lub świecznik na grubą świecę. Nie dlatego, że świętuję Halloween, tylko dlatego, że ten dyniowy wazon jest naprawdę bardzo ciekawy. Poza tym uwielbiam pestki dyniowe, bo z resztą dyni, to nawet nie wiem, co zrobić.
Podzielę się z Wami również innym ciekawym zdjęciem, ktore wylądowalo u mnie na fejsie dotyczącym aktu stworzenia słynnego Michelangelo Buonarotti, teraz każdy może poczuć dotyk Boga.


zdjęcie to opublikowało  czasopismo Art & Business

A ja dzisiaj weszłam do sklepu i poczułam klimaty świąteczne. Klimat jednak natychmiast prysnął, gdy ujrzałam te oto arcydzieła kiczu:

to się nazywa do wyboru do koloru!
I co Wy na to?
 
 

czwartek, 24 października 2013

Co stoi na półkach, a właściwie skąd?

Wierzcie lub nie, ale żadnego z tych jedenastu wariantów nie przeżyłam w ciągu mojego dłuuuuuugiego życia. Nie wiem, czy mam tego żałować, czy nie? Zapewniam, że nie jestem abstynentką. Widać mam mocną głowę;)
Podczas lunchu pojechałam do sklepu z rodzaju tych, ktore mają powierzchnię kilku hektarów półek. A ja szukałam tylko jednej z nich. Półki z nazwą potrawy świata. Po bieganiu w tę i z powrotem w końcu znalazłam ją w gąszczu innych półek. Okej, pólka jest dosyć dluga, ma trzy piętra podzielone na kraje, w ktorych te smakołyki powstały. Na pólce z szyldem Bałkany znalazłam ogórki kiszone i kapustę kiszoną w słoikach firmy Krakus. Nie wymagam od personelu sklepu ICA znajomości geografii to raz, a po drugie nie szukałam akurat ogorków czy kapusty, tylko ciastek. Ciastek, ktore nazywają się Jaffa i są kopią naszych Delicji. Troche gorsza kopią i tylko z jednym smakiem - pomarańczowym, ale do zaakceptowania. Ciastka pochodzą z Serbii. Obok ciastek Jaffa leżały i czekały na mnie rownież...pierniczki alpejskie (niestety nie wedlowskie), też serbska kopia i trochę gorsza, ten dżem w środku serca zostawia trochę do zyczenia, ale i tak smaczne. Na tym regale z zagraniczną żywnością nie ma żadnego pożądku tematycznego. Ciastka leżą obok jakiegoś sosu w słoikach, czy jakis dziwnych dań w puszkach z Japonii, a po drugiej stronie stoi kawa z Włoch. I wlasnie to mnie zastanowiło. Te "delicje" i pierniczki wcale nie rzucały się w oczy, regal obeszlam kilka razy wokoło, by wśród tego grochu, mydła i powidła wypatrzeć je. Po wrzuceniu ciastek do koszyka, poszlam dalej w sklep. Znalazłam się wsrod warzyw i owoców. No i proszę jablka z Argentyny, Brazylii, Włoch, Francji, pieczarki z Polski (nie wiem dlaczego leżą w dziale warzyw, a nie na półce z napisem Bałkany), czosnek z Chin, cebula z Australii, pomidory z Holandii, awokado z Izraela, cytryny z Maroka itd. tylko ziemniaki były szwedzkie. W nabiale pomiędzy mlekiem szwedzkim stoi fińskie, niemieckie danio, jogurty szwedzkie i francuskie, to samo dotyczy serów wszelakiej maści. Gdy wejdzie sie w herbaty, to nie ma tam zadnej szwedzkiej, bo o ile mi wiadomo jeszcze nie zaczęli tu w Szwecji hodować herbaty. Keczupy tez z różnych krajów, to samo dotyczy różnego rodzaju makaronów. W dziale z butami Chiny, w dziale z ciuchami - Bangladesz, Chiny. Gospodarstwo domowe przyjechało też z Chin, może nawet tym samym transportem co buty i ciuchy. No i stwierdziłam, że w tym mega, gigamarkecie prawie wszystkie towary i te spożywcze i te niespożywcze są zagraniczne! Dlaczego więc ustawiają regał z szyldem potrawy świata? Oni powinni zmienić szyld i napisać produkty szwedzkie, bo tak naprawdę tych szwedzkich jest tyle, co kot napłakał i ten jeden regał na ten cały duży sklep spokojnie by wystarczył, a może nawet świecił pustkami. A ja w końcu znalazlabym bez problemu moje ciastka w dziale z ciastkami!
A teraz idę spać, bo pólnoc minęła, a ja faktycznie idę jutro do pracy. Dobranoc.

sobota, 19 października 2013

Mroźno i wesoło.

Zacznę od pogody. Przez cały ten kończący się już tydzień, każdej nocy mielismy tu minus 5 albo nawet minus 7 stopni. A w ciągu dni słońce rozgrzewało się tylko do plus 2 czy 3 stopni. Zaczęłam marznąć! Najbiedniejsze są moje oczy, bo wieczorami już pieką i szczypią, oczywiście mnie, a nie kogoś innego. W samochodzie wożę juz awaryjnie puchową kurtkę, tylko jakoś nigdy jeszcze jej nie założyłam, a bo z parkingu do roboty nie jest daleko. Błąd! Jest na tyle daleko, żeby zmarznąć. W połowie drogi zawsze żałuję, że nie ubrałam puchówki, tylko idę w tej mojej zwyklej jesiennej kurtce. Wtedy zawsze mam dylemat - wracać do samochodu czy biec do pracy. Wybieram biegi. Dobre dla sylwetki i trzymania sie w formie. A tak przy okazji trzymania sie w formie - czy ktoś z Was słyszał o nowoczesnej diecie 5:2? Jest ona w tej chwili na absolutnym topie! To dieta diet! Co to takiego jest?W sklapach, przy kasach wszystkie (no prawie wszystkie) gazety maja na swoich stronach tytułowych wydrukowane wielkimi literami "super dieta 5:2". Nie chce mi się latać po internecie  w wyszukiwaniu odpowiedzi na moje pytanie, bo az tak ciekawa nie jestem. Czy 5 oznacza pięć posiłków w ciągu 2 (dwoch dni)? A może na odwrót? Dwa posiłki na pięć dni? A może tu chodzi o jakieś witaminy? A może o ilość owoców i warzyw (5 rodzajów) na dwa posiłki, czyli 2,5 warzywa czy jakiegoś owocu do dwoch posiłków. Nie wiem i w sumie nie zalezy mi na tym, by to wiedzieć. Kiedyś sprawdzę albo ktoś mi opowie. Moja dieta to nie obżerać się, tylko jeść w sam raz. Ot i wszystko! W tym tygodniu najbardziej rozsmieszyła mnie skajpowa konferencja zespołu Macierewicza, nawet Putin dzwonił, a świetni fachowcy od katastrof nie chcieli z nim rozmawiać. Następną moją rozrywką jest powieść Sue Townsend Kvinnan som gick till sängs i ett år. (Kobieta, ktora poszła do łóżka na rok). Bohaterka Eva (prawie w moim wieku) - mężatka, matka dwoja dzieci - bliźniaków, ktore wlaśnie zaczęły studia w innym mieście, po prostu stwierdza, że ma wszystkiego dość i kładzie się do łóżka. Jej matka, teściowa, mąż myślą, że jest to albo jakaś choroba, albo fanaberia. Okazuje się, że ani jedno, ani drugie. To jest protest z jej strony. Dosyć gotowania, przygotowywania świąt, sprzątania, prania, robienia zakupów, dogadzania wszystkim. Jej mąż Brian jest oczywiście oburzony. Kto ugotuje i poda mu obiad? On jest naukowcem astronomem, a nie umie nawet pralki włączyć. Plotka o Evy proteście rozprzestrzenia się i wkrótce jej dom jest oblężony przez fanów, którzy szukają u niej porady. Dobre, co? Ja poczekam jeszcze, kiedy moja najmlodsza Renee wyprowadzi sie i kto wie, może ja też wejdę do łóżka,a może jakoś inaczej zaprostestuję. Mam trochę czasu na zastanowienie się. 
Kobieta, ktora poszła na rok do łóżka

tak wygląda mróz

pelargonie w mrozie

piątek, 11 października 2013

Literatura kobieca czyli babskie pisanie

Cudowny, cudowny dzień mam za sobą! Prowadząc samochód co i raz wjeżdżałam w impresjonistyczne, zaczarowane kraj-obrazy. Jestem oczarowana barwami jesieni. Nie szkodzi, że padał deszcz, nie szkodzi, że miasto po deszczu schowało się we mgle, to nawet potęgowało wrażenie - z perłowej szarości wyłaniały się żołte brzozy, ognistoczerwone klony, cala paleta barw jesieni - od głębokiej zieleni poprzez wszystkie odcienie zółci i czerwieni do złotych fonntan drobnych listków brzóz. A pod koniec dnia słońce rozświetliło świat i rozciągnęło na niebie tęczę. Było po prostu zjawiskowo!












Oczywiście kamera iPhona nie oddaje całego piękna jesieni tylko jej namiastkę. Poza tym część zdjęć pstrykałam prowadząc samochód i zapewniam, że nie jest to najłatwiejsze zadanie.
W polskich mediach gadają o pedofilii, a ja teraz mam zamiar nakreslić parę refleksji na temat literatury pisanej przez kobiety. Wczoraj obejrzałam program w szwedzkiej tv "Moja prawda". W programie przeprowadzona została rozmowa z profesor nordyckiej/skandynawskiej literatury Ebbą Witt - Brattström, która jest literaturoznawczynią i feministką. Wysłuchałam jej prawdy bardzo uważnie i z dużym zainteresowaniem.Witt - Brattström zajmuje się badaniem literatury kobiecej. Poświęciła właściwie całe swoje zawodowe życie  na wygrzebywanie na światło dzienne pominiętych pisarek. Wygrzebuje je jak sama mowi z "masowego grobu kobiecych talentów". W dalszym ciągu istnieje tendencja, że nie zestawia się literatury pisanej przez kobiety i mężczyzn razem w różnych epokach. Literatura kobieca zawsze była traktowana marginalnie. Większość pisarek nie uznawano jako wielkie, z kilkoma oczywiście wyjątkami.Wsadzano ją do osobnego żeńskiego przedziału jako tę bez znaczenia i nic nie wnoszacą do rozwoju. A tak przeciez nie jest, bo w każdej epoce mężczyźni i kobiety mieli wzajemny wpływ na siebie. Literatura to jest dar i olbrzymi skarbiec ludzkich doświadczeń i my potrzebujemy obydwa te rodzaje i męskie i żeńskie. Gdy mężczyźni idą demonstrować, walczyć, bronić ojczyzny, toczyć boje itd. to gdzie są wtedy kobiety? Co robią? Kto walczy o ich sprawy? Jak sobie radzą? Własnie o tym piszą kobiety. To od nich dowiemy sie rzetelnej prawdy o nich samych. Nie od mężczyzn. One korygują spisaną przez mężczyzn historię. W literaturze kobiecej znajdują się na wszystko punkty widzenia kobiet. Czytając prozę  z różnych epok poznajemy ówczesną rzeczywistość z perspektywy mężczyzn. A jest to tylko pół prawdy. Żeby poznać całą prawdę potrzebny jest również głos kobiet. One tez miały / mają poglądy. Zaczęłam po tych refleksjach przypominać sobie jaki zestaw literatury do przeczytania miałam na filologii polskiej. I poza KILKOMA pisarkami resztę na liście lektur stanowili mężczyźni. Z ciekawości weszłam na stronę Uniwersytetu Gdańskiego, tego na którym studiowałam zresztą, by sprawdzić jak po tylu latach  zmieniła się lista. Byłam święcie przekonana, ze lista zostala zrewidowana i uzupelniona tworczością kobiet. Kochani, przejrzałam 56 - stronicowy dokument PDF i zbaraniałam. Tam na uniwerku, na filologii polskiej czas stanął w miejscu, a ja przezyłam deja vu, poczulam sie jakbym ostatni raz byla na uczelni tydzien temu, a nie ponad dwadzieścia lat temu. Filologia polska to bastion, Fort Knox opanowany i obwarowany przez pisarzy rodzaju męskiego! Mickiewicz, Słowacki i Krasiński to trojka, o której nie wolno nic krytycznego powiedzieć. To, że byli i sa genialni, to aksjomat, którego nie można podważyć.  Człowiek bal sie głosno zachwycać Fleszarową - Muskat, bo zostałby pogardliwie wyśmiany, że zajmuje sie czytadłami. A według mnie ona jest genialna. Oczywiście na liście lektur nie ma Fleszarowej. Lista lektur z historii literatury pozostała prawie ta sama. To prawda, co mówi Witt- Brattström, że literatura kobieca dozowana jest w minimalnych ilościach i właściwie mimochodem. Szymborska jedynie doczekała się mocnego miejsca, bo za moich czasow wspomniało sie jedynie o niej, czytając przy tym jakies jej dwa wiersze wydrukowane w antologii poezji polskiej. Oto lista literatury kobiecej na tych męskich szowinistycznych studiach. Okres staropolski - w polskiej literaturze nie ma ani jednej białogłowy, ktora cokolwiek by napisała. Widac Polki były jeszcze wtedy analfabetkami. Żaden naukowiec jakoś nie dotarl do kobiecej literatury tamtych czasów. A jesli to zrobił, to jego praca nie figuruje na liście. Nastepna epoka to oświecenie. Na liście znajduje się 20 lektur obowiązkowych, same męskie! Na liście lektur uzupełniających znajduje się sześć tytułów i na tym szóstym, ostatnim znajduje się, nareszcie, kobieta - Maria Wirtemberska ze swoja powieścią "Malwina czyli domyślność serca". Lecimy dalej. Romantyzm. No to chyba sami wiecie kto znajduje sie w wykazie, bo przypuszczam, że Wasze nauczycielki od polskiego miały szajbę na punkcie romantyzmu i które maglowały w tę i z powrotem ciągle ten sam zestaw panów, przy tym jeden z nich nazywał nas kobiety "puchem marnym". Ta szajba pewnie bierze się stąd, ze na tych studiach im tez nieźle przeprano mózgi i wmówiono miłość do romantyzmu. Spokojnie jednak. Jest wśrod tłumu panów romantyków ciagle na swoim miejscu Narcyza Żmichowska ze swoją "Poganką". W pozytywizmie już więcej kobiet dorwało się do pióra. Oj, oj kogo my tu widzimy? Pani Konopnicka i pani Orzeszkowa! Aż dwie pisarki! Coś niesamowitego! Młoda Polska i tu znajduja się aż dwie panie - poetka Kazimiera Zawistowska i Gabriela Zapolska! Brawo! Dwudziestolecie międzywojenne, o! Tu możemy mowic juz o tłumie kobiet, bo aż sześć pisarek/poetek: Nałkowska, Kuncewiczowa, Dąbrowska, Jasnorzewska - Pawlikowska, Gojawiczyńska i w końcu nowość (bo za moich czasow jej nie było na liście) wielka Zofia Kossak! Wspólczesna literatura polska (1939 - 1989): Szymborska, Kamieńska, Świrszczyńska, Poświatowska, Lipska, Kuncewiczowa, Malewska. I tu kończy się historia literatury. A w literaturze powszechnej znajdziemy Emili Bronte i Jane Austin i to w literaturze uzupełniającej. Także filologia polska jest aż nabrzmiała od testosteronu. Kolejne generacje studentek kończa te studia z przeswiadczeniem, że literature tylko tworzyli mężczyźni! I piszą tysiaczna z rzędu pracę o Wokulskim albo Izabeli Łęckiej stworzonej przez faceta, albo o wielkich romantykach. Naukowcy nie wyciągaja z piwnic archiwów pogrzebanych tam pisarek, tylko wolą napisać kolejną rozprawę naukową na temat przeziębienia Mickiewicza, czy innego Słowackiego i jego (przeziębienia) wpływ na tworczość wieszcza. Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że nie było więcej polskich pisarek na przestrzeni wieków. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ja studiowałam na stricte męskich studiach i uczyłam się świata widzianego ich oczami. A niech to jasna cholera trzaśnie! Na każdej filologii sztandarową i podstawową lekturą do obowiązkowego czytania powinien być esej Virgini Woolf "Własny pokój".  Tyle o studiach. A jak w dalszym ciągu oceniana jest literatura kobieca? Przekonajcie się sami, proszę oto link do artykułu Łysiaka. Sam tytuł daje już odpowiedź "Babskie pisanie" Chciałabym teraz usłyszeć jakiś komentarz tegoż miłośnika literatury kobiecej na temat nagrody Nobla przyznanej wczoraj kanadyjskiej pisarce Alice Munro za jej opowiadania, których bohaterkami są zwykłe kobiety stanowiące antytezę literackiej heroiczności, a treść opowiadań skupia się na zwykłym codziennym życiu. No i co pan na to, panie Łysiak? A kiedy pan dostanie Nobla za swoje epokowe dzieła? 
poetka Kazimiera Zawistowska
  
   
 
 

poniedziałek, 7 października 2013

Filozofia na co dzień czyli niech żyje chwila!

Smutek dnia - odejście Joanny Chmielewskiej. Szkoda, cholerna szkoda, bo czekałam na jej nowe powieści. Teraz pozostaje już czytanie tych starych już raz przeczytanych a niektórych nawet dwa razy. Lubię pisarzy o pgodnym usposobieniu, bo potrafią zarażać swoim humorem i wprawiają w dobry nastrój swoich czytelników. Zwłaszcza, gdy nie tylko pogoda jest pod psem, ale nawet chwilowo życie. Dobrze, że w samochodzie towarzyszy mi "Analfabetka, która umiała liczyć" - Jonasa Jonassona, tego samego, ktory napisał "Stulatka, który wyszedł przez okno i zniknął". "Analfabetka" jest po prostu niesamowicie zwariowana i prześmieszna. Do tego stopnia, że każdego dnia rano wstaję z łóżka z chęcią do życia i po szybkim śniadaniu pędzę do samochodu, by tylko móc słuchać dalszego jej ciągu. Poza tym melduję, że wszystko jest na przekór starogreckiej heraklitowskiej zasadzie zmienności panta rhei. Mam wrażenie, że tylko czas płynie, a cała reszta jakos stoi w miejscu. Ziemia sie kręci wokół siebie samej, słońce wschodzi i zachodzi, poniedziałek jest w poniedziałek itd. czyli wszystko jest na swoim miejscu, ciągle takie same. Na szczęście posiadam pewną cechę, potrafię ulec chwili i zapomnieć się w niej. Na przykład nagle zatrzymuję samochód, bo wjechałam w przepiękny jesienny, kolorowy krajobraz i muszę się na niego pogapić, pokontemplować, nasycić, wejść w tę chwilę. Taka jestem! A wiecie, ze kontemplacja to sposób czy rodzaj nawyższego poznania. Jeszcze tylko nie wiem, co ja takiego chce poznać, ale to nie jest dla mnie wlasciwie takie istotne czy ważne. Umiem cieszyć się chwilą. Nie tylko zachwycam się gałązką czy rosą na trawie, ale potrafię też zapatrzyć się w wędrującą mrówkę, ktora taszczy na swoim grzbiecie ciężar nie z tej ziemi lub stoję przy oknie zapatrzona w szybę, po ktorej spływają krople deszczu - liczę je, podziwam ich kryształową formę. Chodze po czarnym asfalcie, ktory teraz pokryty jest wspaniałym wzorem ułozonym z różnych liści, w róznych kolorach. Asfalt zamienil sie w dzieło sztuki! Bajer, po prostu bajer. Niech zyje chwila! Uważam, na przyklad, że moje chwile spędzone na parkingu w samochodzie, z kawą w kubku, obłożona kanapkami i salatkami w różnych pojemnikach (zielonych), słucham powieści, jem i po 20 minutach jestem jak nowonarodzona. Az sie sama sobie dziwię, że ja dawno temu nie wpadłam na taki sposób spędzania chwil z samą sobą i to z wielką przyjemnością.
PS. Nie spędziłam weekendu tak jak ten kot z mojego przedostatniego wpisu. Chociaż raz na jakiś czas może byłoby to wskazane, bo ja powoli zamieniam się w eremitkę.



a to ja - ten chłopiec z książką