środa, 24 czerwca 2015

Pierwszy tydzień urlopu

Pierwszy tydzień urlopu minął mi na rozrywkach i ciężkiej pracy fizycznej. Rozrywki to świętowanie midsommar czyli beznocy lub bardziej po polsku nocy świętojańskiej. Bawiliśmy sie i jedlismy w gronie rodzinnym w piątkowy wieczór. Było nas ośmioro. W przeddzień midsommar Jens i Mikael poszli na ryby. Jens złowił dwa szczupaki. Jeden miał 1 metr dlugości i ważył 7,5 kilo, a drugi nieco mniejszy.


Szczupaki zostaly obfotografowane i wypatroszone. Wylądowaly w lodowce, by doczekać piątkowego grilla. Zrezygnowaliśmy jednak ze szczupaków, a Mikael podarowal je synowi sasiadów, ktory jest strasznie napalony na wędkowanie, nawet chodzil na ryby z Mikaelem, ale niestety jakoś jeszcze nic nie udało mu się złowić. Na midsommar pod wieczor, gdy Natta i Renee wrocily z pracy, zasiedliśmy do obiado kolacji na werandzie. Ja zrobiłam tym razem torta śledziowego według przepisu mojej teściowej. Teściowa zawsze inagurowała midsommar tym tortem.


Postanowiłam kontynuować tę smaczną tradycję. Nawet mój mąż się ucieszył. Ten tort byl tylko na przekąskę. Głównie danie to duszona polędwica z warzywami i grzybami, pieczona ryba röding - przepyszna (pisałam kiedyś o niej), o cale niebo lepsza od łososia. Kupiłam ją w mieście w wersji świeżej. Uprzejmy personel zapakowal mi tę rybę do kartona wypełnionego lodem, bym ją świeżą dowiozła do domu. Paulina zrobia dwie tarty + jedna rabarbarową, a drugą truskawkową, poza tym wino, polska wodka i szwedzkie piwo. No i czego do szczęścia więcej potrzeba? Może dobrej pogody? Nie bylo źle - slońce świeciło, bylo miło, do czasu naszych zabaw na łonie natury po godzinie 21 - szej.  Wieczorem nastapila prawdziwa inwazja komarów i meszek. Miliardy tych człekożernych istot niczym chmura otaczaly każdego z nas. No, ale pograliśmy w kołki, nie wiem jak mam tę nazwę przetlumaczyć. Szwedzka, bardzo stara gra zespołowa polegająca na trafieniu w podlużne klocki i przewróceniu ich należących do przeciwników. Podzielilismy się na dwie druzyny - jedną męską, a drugą żeńską.






  


Wygrali, niestety panowie. Następnym punktem programu było przeciąganie liny. Z Ronnym żaden z tych mlodzieńców nie wygrał. Potem linę ciągnęła Paulina i Renee i zdaje się, że Paulina wygrała. Szybko jednak wróciliśmy na werandę, bo na dworzy nie dalo się przez te komarzyska dłużej być. Że też takie komary mogą zepsuć zabawę.
Dzień po, czyli w sobote, Paulina przygotowała zdrowotne śniadanie - lunch, taki detox dla organizmu, ktory szczególnie potrzebny był chłopom. 
byly tez pomidory i mozzarella

Sobotnie popołudnie poświęcilysmy z Pauliną na sadzenie ziemniaków. Pole trzeba bylo najpierw oczyścić z zielska. Do tego poslużyła nam tak zwana glebogryzarka. Paulina przegryzla nią połowę pola, ja tylko dwa rzędy, resztę "przegryzł" Ronny. Nastepnie mój małżonek wyciągnął z zakamarkow jakies radło pamiętające czasy epoki żelaza, no i zaprzęgliśmy się do tego urządzenia, by porobić równe rzędy. Ronny ciągnął, a ja pchałam i sterowałam, by równo szło. To bylo coś okropnego! Radło ciągle skręcało, rzędy wyglądaly jak szlaczek dzieciaka z pierwszej klasy. Po zrobieniu pofalowanego szlaczka czy bardziej zygzaka, oznajmilam, że koiec na dzisiaj, bo nie mam normalnie sily, by to trzymać prosto, a po drugie komary uniemożliwiają jakiekolwiek dzialania w terenie. Nazajutrz, w niedzielę dokończyliśmy sztuki sadzenia ziemniaków. Sterowaniem radła zajęła się Renee. Ronny ciągnął, a ona nawet dziarsko pchała. Niestety, ja odpadłam w tej konkurencji. Aż sama sobie zaczęłam się dziwić, że ja żadnej krzepy nie posiadam. Oni porobili te rzędy, ale żeby one byly takie rownie, to już nie bylam taka pewna. Powrzucaliśmy ziemniaki do rowków i teraz Ronny i Renee przejeżdżali tym radłem między rzędami, by zasypać te ziemniaki. Myślałam, że padnę ze śmiechu, gdy zobaczyłam, że podczas operacji zasypywania ziemniaków w jednym rządku, odkopywaly się i wyskakiwaly na wierzch wczesniej zasypane ziemniaki w sasiednim rządku. Chodzilam z grabiami i zasypywalam ziemią te odsypane. Nie mam pojęcia jak te ziemniaki wyrosną, to znaczy w jakim porządku. Chyba w żadnym. Moje wysilki przy radle i grabienie pozbawily mnie totalnie sił na resztę niedzieli. W poniedzialek też czulam ból w ramionach i bylam przeraźliwie zmęczona. Wczoraj nareszcie doszłam do siebie. A dzisiaj siedze w domu i gapię się w zapłakane od deszczu okno. Psy śpią, ja piję kawę, no i czekam na "Morderstwa w Midsomer", bo nic tak nie ożywia akcji, jak kolejny trup! 

wtorek, 16 czerwca 2015

WAKACJE!!!

WAKACJE!!! HURRRRA!!!

Dzisiaj miałam ostatni dzień pracy! Po podłudniu wróciłam do domu, padłam na łóżko i zasnęłam. W tej chwili czuję się rześka i gotowa na rozpoczęcie wakacji. Przede wszystkim muszę się przyzwyczaić do myśli, że jutro mogę spać długo i bez nastawiania budzika. Wspaniałe uczucie! Co prawda zimno tu nas jest w dalszym ciągu, chodze i marznę, bo to słońce niby świeci, ale jakoś tak anemicznie. Poza tym ciągle wieje zimny i porywisty wiatr. W tym tygodniu zamierzam posadzić ziemniaki, kupić sadzonki kwiatów, by ukwiecić dom. Następny moment, to naprawa samochodu. Tak, tak, moja bestia wydaje jakieś dziwne dźwięki z przedniego, lewego koła. Tego odkrycia dokonałam dzisiaj rano, gdy cofając spod domu uslyszałam jakiś metaliczny zgrzyt. Najpierw myślałam, że najechałam na coś, ale gdy wyjechałam na prostą, to dźwięk tarcia metalu o metal towarzyszył mi przez caly czas. Zawróciłam i wzięłam samochód mojego męża. Naprawa samochodu nie jest raczej moim problemem, ale odbędzie się za moje pieniądze. Szkoda, bo chciałam je przeznaczyć na szalone wakacje, ale z drugiej strony, nie mam powodów do narzekań, bo to są extra pieniądze - dostałam właśnie zwrot kasy z podatku. Zaoszczędzę za to pieniądze na letnich ciuchach, których nie zamierzam więcej kupować. Wszak lato jest takie krótkie, a moje ubraniowe wymagania jakoś zmalały. Najważniejsze dżinsy, takie shabby, białe spodnie, kilka bluzek z krotki rękawkami i bez rękawów, dwie sukienki - jedna kwiecista, a druga biała. Szale i chusty, dwa sweterki, szorty, kapelusz, legginsy do łydki i mogę jechać na wakacje. I tylko pomyslec, że jeszcze w tym sezonie letnim nie nalozyłam ani razu spodnicy czy sukienki, no, ale ze wzgledu na panujące zimne klimaty, ani mi w głowie noszenie tego typu garderoby.
Część ostatniej niedzieli, poniedzialku i wtorku upłynął mi na polowaniu. I w tym momencie pociągnę kurzy wątek. Paulina kupiła w niedzielę od jednej kobiety, którą poznała na targu, dwie kury - czarna i białą. Przywiozła je w kartonie i zamiast wstawić ten karton do kurnika, to wystawiła go przed oborą (w oborze mamy wydzielone miejsce dla kur), by te piekne młode kury sfotografowac. Otworzyła karton, a te natychmiast wyskoczyły z niego. W tym momencie nadeszłam ja z Nemo. Nemo rzucił się w stronę kur, a te ze strachu nawet latać zaczęły i odfrunęły każda w inną stronę. Zaczęlismy obchodzić łąki wokół, weszłyśmy do lasu, tego najbliżej obory i nic. Sąsiad pozyczył nam podrywkę wędkarską, ale użycie jej w terenie gęsto zalesionym było niemożliwe, bo siatka tylko zaczepiala się o gałęzie. Zrezygnowane wróciłyśmy do domu. Cos przekąsilyśmy i Paulina sama udala się znowu na poszukiwania uzbrojona w tę podrywkę i w Nemo. Może Nemo je wytropi? Biala kura spacerowala sobie przed oborą, ale Nemo zrobił to samo, co za pierwszym razem - przepędził ją stamtąd. Zrezygnowana Paulina wróciła do domu. Po jakiś dwu godzinach poszłyśmy obie bez psa z nadzieją, że biala i czarna spacerują przed oborą. Nic z tego. Rozeszlysmy się, Paulina weszla do lasu, a ja nagle zauważylam czarnulkę. Zawolałam Paulinę, bo to ona miala siatkę. Kura oczywiście nie dala się złapac, ale przynajmniej zobaczylysmy, gdzie zwiała. Ukryla się pod wielkim, gęstym świerkiem. I dopiero zaczęła się zabawa. Paulina, wzorem kury wlazła pod świerk, zaplątała się w gałęzie, a kura przechodzila z jednego miejsca w drugi. Igły nas kłuły, bo ja usilowalam podnieść te najniższe gałęzie i mrówki nas oblazły, bo świek sasiaduje z wielkim mrowiskiem. Znalazłam dlugi patyk i próbowalam popchnąć kurę do wyjścia spod drzewa. Zawołałam Renee na pomoc. Teraz latałysmy wokól tego świerka. W końcu kura raczyla wyleźć spod niego i wtedy Renee przykryła ją siatką. Czarna zostala zlapana. Paulina zaniosła ją do kurnika. Tylko podczas poszukiwań zaliczylam ponad 14 tysięcy kroków! Sprawdzilam na moim smartfonie. Wczoraj Mikael zdołał zlapać tę białą kurę. Ja ją znalazłam pod innym świerkiem, ale bieganie po kamienistym terenie, gęsto obsadzonym świerkami nie należało do łatwych. Kura zniknęła. Chodziliśmy po tym świerkowym zagajniku, zaglądalam pod każdy świerk, a kury ani śladu. Dałam sobie spokój z poszukiwaniami. Późnym wieczorem Mikael zameldowal mi, że wytropił kurę i zanisół ją do innych kur. No i chwała mu za to!
A na koniec krótki film z zakończenia przez Renee szkoly. Chcialam go wstawić, gdy pisalam o tym "studenten", ale byl za dlugi i nie chcial się tu zmieścić. Ale udalo mi się go skrócić i teraz może zadziała. Proszę bardzo!
     

sobota, 13 czerwca 2015

Kurzy targ

Tuż po 10-tej rano pojechałysmy z Pauliną do Vindeln na kurzy targ odległy od mojego domu ponad 80 kilometrów. W gazecie wyczytałyśmy o tym wydarzeniu  i postanowiłyśmy skorzystać z okazji i kupić dwie kury, na miejsce tych, ktore nam zmarły. W drodze na targ romarzylam się i zaczęłam wspominać targowisko w Białymstoku, na które czasami chodzilam z moją ukochaną babcią. Stały tam chłopskie wozy, konie miały przytroczone worki z obrokiem, pachniało sianem, końską sierścią, miodem, twarogiem. Z wozów gęgało, gdakało, kwaczało. Było gorąco, ludzi pelno i momentami trzeba było przeciskać się w tłumie. Oprocz zywego inwentarza na targu można było kupić świeżą smietanę, masło, jajka, miód, kiełbasy, wszelkie owoce i warzywa, ktore oferowała podlaska wieś. Na tym targu znajdowaly się również kramy kaletników, stolarzy i garncarzy. Kochałam atmosferę tego miejsca, wszystko budzilo moją ciekawość, podchodzilam do kojców z practwem domowym, słuchałam spiewnej mowy kupców zachwalających swój towar i gromko zachecających do ich kupna. Pamiętam kobietę, ktora sprzedawala złote rosyjskie pierścionki. Na każdym palcu miala ich po dwa i dodatkowo na szyi na rzemyku. Wyglądało jakby miała kolorowe korale z pierścionków ozdobionych różnymi kamieniami - szafirami, rubinami, ametystami, szmaragdami, które ponętnie migotały w słońcu. Raczylam Paulinę opowieściami z mojego wspanialego dzieciństwa i już wyobrażalam sobie targ, na ktory właśnie zmierzalyśmy. Gdy GPS oznajmił "jestesmy na miejscu", zostawiłysmy samochod na polu, które zamieniono na parking. Przeszlysmy przez las i oto nagle na łące objawił się targ.


My skierowałyśmy się w stronę parasoli, by szukać kur wystawionych na sprzedaż. No i znalazlyśmy kilka, dosłownie kilka stoisk, przy ktorych w klatkach czy pudlach siedziały...pisklaki. Niektore zupelnie małe, niektore mialy już kilkanaście tygodni, więc były większe. 
na przyklad takie

Byłysmy gotowe, by kupić, ale na nasze pytanie o płeć kurczaków, żaden sprzedawca - hodowca nie miał pojęcia czy to koguty, czy kury. Koguty nie są mi potrzebne. Mamy naszego Picasso i wystarczy, nam potrzebne są kury, ktore dadza nam jajka. Poczułyśmy się zawiedzione amatorszczyzną tych "hodowców". Poza tym mimo tego slońca, bylo chłodno, ja odziana w sweter po prostu marzłam. Obeszłyśmy ten jarmark, ktory mimo nazwy hönsmarknad - kurzy targ, tych kur mial najmniej wśród innych cudów sprzedawanych na tym targu cudów - króliki, używane i znoszone buty, stare ksiązki, pelno rupieci, ktore normalnie wyrzuca się, szmaciane dywaniki i taką oto sztukę szczęścia


  Zawiedzione postanowilyśmy pocieszyć się kubkiem kawy i ciastkiem. Nie my jedne, bo do bufetu ciągnęła się długa kolejka, taka na ponad dwadzieścia metrów. Wrócilyśmy do samochodu. Targowisko z mojego dzieciństwa w niczym nie przypominało tego w Vindeln. Także ja zwiedziona bylam podwójnie. Postanowilyśmy skręcić z głównej drogi, by popatrzeć na Vindel - bystrza. Przez Vindel płynie rzeka - dzika, spieniona,  i hucząca szalenie szybko przewala się i kotłuje kaskadami.

Paulina na tle bystrzy


W tym miejscu trzeba do siebie krzyczeć, by nawzajem siebie uslyszeć.
Niedaleko tego miejsca znajduje się kawiarnia. Wstąpiłyśmy i kupiłyśmy sobie po ciastku marchewkowym i kawę,

ktore skonsumowalyśmy w samochodzie, bo już zachciało nam się nagle jak najszybciej dojechać do domu. Mikael, w końcu ma dzisiaj urodziny, więc trzeba przygotować obiad i zjeść torta. Ciastko dobre, ale po dwu kęsach smakowalo jak kilo cukru.
A w domu! Robota trwała i to jaka:



w tym domu mieszka obecnie Renee i Jens

to jest kabel internetowy

No i w tym domu nie ma internetu. Młodzi, szczególnie Jens, nie mogą bez Internetu funkcjonować. W ramach obniżenia kosztów podłączenia Jens sam położył kabel! My też podłączymy się do kabla, bo ja dysponuję tylko routerem w domu i mam go powoli dosyć. Ronny może żyć bez internetu, więc tak średno rozumie mlodzież. Wytłumaczylam mu w końcu, że dla nich internet, to tak samo jak dla niego w jego młodości telewizor lub zmywarka. Nie można się bez tego obejść. Obiad tym razem zjedliśmy w kuchni Renee

Jens i strasznie przeziębiona Renee

Mikael, Paulina i Jens
Po tym obiadku połozylam się (w moim łóżku) i zasnęłam. Zupełnie zapomnialam, że przesliczny książę Carl Philip bierze akurat ślub z dziewczyną z ludu Sofią. Obudziłam się już po ich zaślubinach.

wtorek, 9 czerwca 2015

Studenten 2015, czyli koniec szkoły

Dzisiaj Renee zakończyła edukację w średniej szkole. Obudziła mnie grubo przed siódmą rano tylko po to, bym zapięła zamek błyskawiczny na jej sukience. Odświętnie wystrojona wsiadła do samochodu i pojechała do szkoły na śniadanie z szampanem urządzane dla ostatnich klas. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, wstałam i przygotowałam stół na świętowanie tego wielkiego dnia mojej córki. Oficjalne zakończenie roku szkolnego, na które zaproszeni byli rodzice uczniów odbyło się około 10 -tej. Pojechaliśmy z szyldem, z ktorego uśmiechała się mała Renee.



 Takie zwyczaje tutaj po prostu panują - rodziny przyjeżdżają do szkoły z takimi tablicami z wizerunkiem swoich dzieci, ktore kiedyś były takie małe, a dzisiaj są już takie duże.
Po mowach pożegnalnych wszyscy rodzice zebrali się przed szkołą na trawniku. No, i czekaliśmy wpatrzeni w ukwieconą bramę aż ze szkoły wybiegną z okrzykami radości nowoupieczeni absolwenci.
 Absolwenci wybiegli tak szybko, że nie zdążyłam nawet uchwycić tego momentu. Za to chwilę później udało mi się zatrzymać rozpędzoną Renee






 Uściskom i gratulacjom nie było końca, ale w końcu młodzież zapakowała się do takich oto pojazdów zaparkowanych przed szkołą.

własnie ten traktor ciągnął przyczepę, na którą weszła klasa Renee



a tutaj stoję ja i Nathalie. Różą wskazuję na imię Renee


Każda klasa miała swoją własną przyczepę, gdy wszystkie trzy klasy załadowały się na przyczepy, które wcześniej oglądała policja, to muzyka zaczęła bębnić i cały orszak wyruszył do centrum miasta, gdzie dołączyły inne traktory z przyczepami czy ciężarówki z otwartymi plandekami wypełnione młodzieżą. Każda przyczepa przyozdobiona wszelkimi napisami - nazwą szkoły (profilu) i niewybrednymi hasłami typu: "3 lata w pierdlu bardziej by się opłaciły" lub "Jest to jedyny dzień, w którym wszyscy są obecni". Jutro poczytam w prasie. W zeszłym roku skarżyli się w mieście, że młodzież wywiesiła seksistowskie napisy.
A tak wyrusza traktor z klasą Renee:

Renee z koleżanką z klasy

Traktory ruszyły w miasto, a ja do pracy.
Po południu do domu zjechała Renee. Mimo tego słońca na zdjęciach, za gorąco nie było. Dziewczyna wrociła zziebnięta i bosa. Te klumpiaste buty dały jej do wiwatu. W domu czekał poczęstunek:






Żadna rewelacja. Standard - tort kanapkowy zrobiony przeze mnie i słodki tort kupionyteż przeze mnie.


niedziela, 7 czerwca 2015

O urodzinach Pauliny i butach dla Renée

Mijający tydzień był dynamiczny i w biegu. W pracy trwa czas podsumowań, zamykania pewnych spraw, rozliczania się z przeszłością. Pogoda jest do maksymalnego chrzanu. Ciągle pada, wieje, jest zimno i w ogole ta wiosna jest do niczego niepodobna. Wczoraj aż zawyłam, gdy zobaczyłam  w polskiej tv widok rozsłonecznionej plaży w Gdańsku zapchanej opalającymi się miłosnikami słońca i lata. Całe plus 30 stopni! A tu? Szkoda gadać! Zapleśniałe niebo w Norrland kontra lazury Bałtyku! Wczoraj też moja Paulina ochodziła swoje urodziny. Cała Szwecja świętowała z tej okazji, flagi powiewaly, w tv śpiewali, nawet Ronny wcześnie rano wywiesił flagę. Zawsze co roku tak to się odbywa :) może tez dlatego, że 6 czerwca jest Świętem Narodowym.
Ronny wieszając flagę klął jak najęty, bo okazało się, że kij nowej flagi nie mieścił się w starym umocowaniu. Musiał zatem troche pomęczyć się - zdemonotować stary uchwyt i przymocować nowy. Po obfitym obiedzie, słodkim czekoladowym torcie Paulina pognała do kibla zasłaniając usta dłonią i tyle zostało z tego jej biesiadowania. A człowiek tak sie starał, by dziecku dogodzić. Na zakończenie urodzin rozszalała się burza. Taka, że prąd wysiadł na chwilę. Ja balam sie o moją parabolę, by piorun w nią nie trzasnął zamykając mi w ten sposób okno na Polskę. Na szczęście nic nie audio - wizualych przedmiotów nie padło.
Cieszy mnie, że sprawa butów dla Renee znalazła szczęśliwe zakończenie. Buty będa jednak czarne, a nie białe. Nie wiem, dlaczego Renee miala pretesje do mnie, że w calym mieście skończyły się biale buty i odgrażała się, że pójdzie boso. Nie pomogly z mojej strony perswazje, że czarne będa pasować do bialego, zwlaszcza, że jej czapka studencka jest biała, ale z czarnym otokiem. Oczywiście cala rozhisteryzowana krzyczala do mnie, że WSZYSTKIE, PO PROSTU WSZYSTKIE dziewczyny będa miały białe sukienki i BIAŁE BUTY, nawet jej przyjaciółka. Zaproponowalam, by postawiła na indywidualizm, ale niestety ten argument trafił w próżnię. Siedziałyśmy w sklepie, na zyczenie Renee przymierzałam różnej maści buty na mega obcasach, bo ona chciała popatrzec jak leżą na nodze i sfotografować je. Cały czas wysyłała do kogoś mmsy i nagle stał się cud! Jej bliska koleżanka przysłała jej smsa, że idzie w czarnych butach i w moją corkę wstapiła nagle jakaś przemiana. Przyznała koleżance rację, pochwaliła wybór, a ja powędrowałam do kasy, by zapłacić za te czarne buty na obcasach. Także sprawę butów na zakończenie roku szkolnego uważam za zamkniętą.
Dzisiaj z kolei do jej i Jensa nowego domu przyjechali w odwiedziny dziadkowie Jensa. Renee sprzątała dom, a Jens gotował, gdyż dziadków zaprosił na obiad. Jakąs godzine przed przyjazdem dziadków Renee wpadła do domu, by "pożyczyć" sałatę, oliwę, ogórka, kawę, pomidory, garnek, zaparzacz do kawy - tak zwaną praskę francuską, obrus i papierowe serwetki w kwiatki. Sztućce i talerze mają własne. No i to by było na tyle.
Paulina przy urodzinowym deserze

tort super czekoladowy z "papierosem"

podczas dzisiejszego deszczowego spaceru odwiedziłyśmy szklarnię Pauliny, w ktorej ledwo co rosnie z powodu zimna

pelargonie jakoś prezentują się jednak

od tego deszczu jedynie grzyby rosną

nawet na pniach
    

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozmyślania nad jajkiem

Dzisiaj w radiu oglosili, że maj, ktory wlasnie się skończył był najzimniejszym od 1962 roku, a deszczu napadało 300% więcej niż zwykle. Teraz zaczął się czerwiec i wcale nie jest lepiej. Cały dzień lało przy akompaniamencie 9 stopni. Teraz przestało padać, ale temperatura spadla do 5 stopni. Wszyscy chodzą już lekko zirytowani, a niektorzy po prostu wściekli. Kogo się nie spotka, to gadka zaczyna się od narzekań na pogodę. Jest dołująca. Powiem więcej - jest gorsza od zimy. Bo zima może być w końcu bardziej lub mniej mroźna i jednak pozostaje zimą, a to to za oknem, to nie wiadomo, co to za pora roku.
Jest noc, ale z tych "białych", co powoduje, że w ogóle nie chce mi się spać. W domu jestem tylko ja i psy. Wszyscy się rozpierzchli. Dziwnie tak. Pusto. Nawet obiadu nie zjadlam, bo nie mialam z kim. Za to przed chwilą ugotowałam sobie jajko na miękko i pożywiłam się przed snem. Paulina jutro wyjeżdża w lasy. Wróci dopiero w piątek. Żal mi jej. Dzsiaj po swojej biurowej robocie wrociła do domu blada i totalnie zmęczona, zwlaszcza, że zamiast do 17-stej, pracowala godzinę dłużej. Nie za kare, ale przez głupie komputery, którym coś zaczęło dolegać. Ona jednak woli chodzić po lesie niż siedzieć w biurze. A ja powoli zaczynam się zastanawiać jakie menu skomponować na przyszły wtorek. Renée kończy przecież szkołę i trzeba to wielkie wydarzenie przyzwoicie uczcić. Obiad, to jedna sprawa, a druga, ktora jest największym zmartwieniem - buty. Mają być białe i na koturnach! Nikt z nas nie ma czasu, by latać po sklepach. Po powrocie z pracy zastałam jRenee grzebiąca w mojej szafie. W tej dolnej częsci, w ktorej trzymam buty. Wywaliła wszystkie na podłogę i zaczęła przymierzać. Niestety białe mam, ale w wersji bez koturna - baleriny. Nie mam sily się tymi butami martwić. Zaraz sprawdze w Zalando czy mają jakies na składzie i najwyżej zamówię. A teraz kończę ten wpis o niczym. Dobrze, że jutro wieczorem na TVP Kultura będe mogla obejrzeć świetną sztukę Antoniego Słonimskiego "Rodzina" Pa!

C. Monet, Martwa natura z jajami

S. Dali

Picasso i Dali malują kurze jajko