czwartek, 24 maja 2012

Mea culpa!

Żeby żyć na poziomie, trzeba stać w pionie. No i właśnie to stanie w pionie sprawia mi ostatnio sporo problemów. Jestem zmęczona, jestem znudzona, jestem zirytowana, chociaż na to już też powoli brakuje mi sił, bo bycie zirytowanym wymaga jednak energii. Nie wiem, co jest ze mną nie tak, ale najchętniej usiadłabym na czymkolwiek i tak już została w tej pozycji i patrzyła przed siebie. Ostatnio zaczęlo docierać do mnie, że jeśli coś jest nie tak, to jest to MOJA WINA. Nie wpadłam na to sama, po prostu słyszę to z różnych stron. Dziecko oskarża mnie, że to moja wina, że spóźniła się do szkoły, od Ronnego, że to moja wina, że dziewczyny mi nie pomagają w kuchni. Nie mogą mi pomóc, bo to jest przeciez moja wina, że nie przysposobiłam ich do gospodarowania i prowadzenia domu. Sama jestem sobie winna, że każdego dnia pytam, co takiego zrobić na obiad, bo Ronny radzi, że zamiast bawić się internetem, to powinnam zaplanować tygodniowe menu, więc przez resztę tygodnia nie musiałabym łamać sobie głowy nad wymyślaniem potraw. Jedyna rabata, ktorą posiadam przed domem, jest nieoczyszczona z zeszłorocznych badyli. Co prawda wprost nie słyszę, że to moja wina, ale Ronny wypowiada swoje uwagi w formie bezosobowej: "trzeba przygotować grządki", "trzeba uprzątnąć kanciapę, zwaną garderobą", "trzeba posprzątać pralnię", trzeba to, trzeba tamto. Te jego wyliczanki wywołują we mnie poczucie winy, że się tym nie zajęłam. A w pracy podczas babskiej rozmowy na temat zakupów i gotowania, które obrzydły nie tylko mnie, ale też tej mojej koleżance, z którą rozmawiałyśmy, włączył się nagle kolega (facet) i zapytał, czy tylko ja gotuję w domu. "Tak, tylko ja" - odpowiedziałam, a on powiedział: "to w takim razie jest to TWOJA WINA, że tak sobie męża wychowałaś". Na takie dictum zupelnie zrezygnowana ukryłam twarz w dłoniach. A on ciągnął dalej: "to znaczy, że nie masz żadnej władzy w domu". Tylko powiesić się. Nie wyszłam przecież za mąż, by go sobie wychowywać, aż takich zapędów pedagogicznych to ja nie mam. Powiedziałam koledze, że mam gdzieś władzę, że związek ma być równouprawniony, a nie, że ktoś ma mieć w nim władzę! Jeśli ktoś ma władzę w naszym domu, to mają ją niewątpliwie moje córki, które potrafią zaskakiwać nas takimi swoimi posunięciami, że nie tylko szczęki, ale też i ręce z bezradności nam opadają. Na szczęście Natta co drugi tydzień mieszka w swoim domu. Chwilami mam wrażenie, że albo postradam zmysły, albo zamienię się w słup soli jak żona Lota. Który wariant jest lepszy?     

6 komentarzy:

  1. Potrzebujesz urlopu! Długiego urlopu, bez córek w ciepłym i pięknym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, potrzebuję, potrzebuję. Już niedługo zaczyna mi sie urlop. Pod koniec czerwca. Zatem ten wyścig z czasem jeszcze trochę potrwa, a potem na poczatku lipca jadę z Ronnym, Pauliną i dziewczynami na jedną z tysiąca wysp archipelagu sztokholmskiego. Na wyspę dojadą równiez moi rodzice, no i już doczekac się nie mogę. Będzie cudownie, bo wtedy mojego spokoju nikt nie zburzy, a dziewczyny będa mialy ograniczone ruchy, w końcu to będzie wyspa;)))
      Całuski:)))))

      Usuń
  2. Dla takiej aktywnej kobiety jak Ty, nie ma juz innego zycia, nie probuj zmiany, przynajmniej teraz. I powiem przewrotnie, ze wolałbym juz to twoje zapracowanie, niż moje nicnierobienie.Ja pisze do mojej corki, zrobic ci cos przez internet, napisac cos, czy co tam? A ona, mamo oo ci chodzi,odpoczywaj, zwiedzaj, przeciez nie ugotujesz mi obiadow przez internet. A ja juz mam dosyc tego odpoczywania i tej totalnej anarchii w moim zyciu! A niektore kobiety to tak udają, ze męża wychowały, że dzieci idealne i one takie pewne siebie kwoki,niech se będą, itd U mnie też córki zawsze rządziły, szczególnie jedna,ale wiedziałam,że zyję, że ktoś mnie nawet wykorzystuje, ale co tam? Ja tez wykorzystywałam moich Rodziców, ale czuliśmy się sobie potrzebni. I jak mi żal, że już nigdy od nich nie usłyszę: córa, kiedy przyjedziesz?
    A urlop w Polsce, bez rodziny, wtedy się bardziej doceni swoje zycie, u mnie to zawsze działa.Tylko u mnie jakby na odwrot, do Polski jade pracowac...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosłownie nie wiem, co mam o obecnej sytuacji sądzić. Wiem jedno, że jestem urobiona po łokcie i chcialabym na jakiś czas oderwać się od wszystkiego, co sklada sie na tak zwaną codzienność. Wiadomo, że urlop jest taką ucieczką od codzienności. Mam nadzieje, że uda mi się to zrealizować. Na pewno nie będzie żadnej powtorki z zeszlego roku, kiedy to przez mój dom przewalało się stado mlodzieży, ktora spokojnie żerowala na mnie i w dodatku nie byla subordynowana. Chyba musze jednak wyjechać sama, to z ochotą (tak sądzę)wrócę i dwie strony będą zadowolone. Ronny będzie mial szansę do samodzielnego organizowania tego, co ja robie przez caly rok. Może wtedy spojrzy na to z zupelnie innej perspektywy.

      Usuń
  3. Asiu, mea culpa, że nie mam kiedy wyprasować sterty wyschniętego prania, bo klikam w klawiaturę. Faceci są prości niesamowicie...
    To tak, jakbyśmy miały kontrolować każdy ruch dziecka czy partnera, żeby ich sobie wychować. Nikt nie myśli, wypowiadając słowa krytyki, o kształtowaniu się charakteru poprzez ustanawianie własnej hierarchii poczynań czy zwykłego luzu w życiu rodzinnym. Nie samymi obowiązkami człowiek żyje, a matka/żona to nie oficer na poligonie...
    W moich oczach nie nagrzeszyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dosia, bardzo rozsądnie myslisz i masz zdrowe podejście do życia. Trzymaj się tego, bo mowię Ci, zostaniesz zapędzona do wszelkich robót i wiecznych obowiązków, gdy czlowiek za bardzo będzie chcial przychylić nieba wszystkim:)))
    Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń