niedziela, 12 lutego 2012

Weekend na wsi

Piątek był i minął. Właściwie pół dnia spędziłam za kierownicą, a ślisko było nie do opisania.  To podróżowanie do miasta i z powrotem jakoś wykończyło mnie. A zrobiłam aż dwa kursy w tę i z powrotem. Rowerzyści mnie dobijają, piesi łażą jakby mieli ołów w butach, a na tej ślizgawicy nie jest tak łatwo po prostu zatrzymać tego samochodu. Oczy trzeba mieć dookoła głowy, bo nigdy nie wiadomo, czy nagle zza piramid wzniesionych ze śniegu nie wpadnie na jezdnię jakiś spacerowicz, czy pędzący na oślep rowerzysta.  W tej chwili w tv leci jakiś thriller. W tym filmie panuje upał, który doprowadza ludzi na przykład do samobójstwa, bo depresją już są prawie wszyscy opętani. Z powodu upału!!! Ludziom to się  doprawdy w głowach pomieszało. Wygląda na to, że im zimniej tym lepiej człowiek się czuje. Czego akurat dzisiaj nie mogę o sobie powiedzieć. Pewnie dlatego, że temperatura podniosła się z minus 20  do minus 2 stopni. Zaplanowałam dzień, nawet z detalami i kompletnie nic z tych planów nie wyszło. NIC. Miałam upiec sernik, wstawić dwa prania, przeczytać książkę o etyce (to na uniwerek), ogarnąć dom, zrobić przytulnie, wyjść na długi spacer z psinką, zaplanować pracę na przyszły tydzień, a wieczór miałam spędzić na sofie w towarzystwie Country Lane, Tyrmanda,  upieczonego sernika, no i może jakiegoś dobrego filmu. Wszystko jednak wyszło inaczej, nic z powyżej wymienionych elementów dnia nie miało miejsca. Pracę zaplanowałam zbierając do kupy papierowe dokumenty, bo mój laptop z całą inną służbową zawartością po prostu wysiadł. Nie działa i koniec. W poniedziałek będę musiała odstawić go do lecznicy. Przez ten laptop, który usiłowałam jakoś reanimować, ani nic nie upiekłam,  ani przeczytałam, a pranie to mi zupełnie z głowy wyleciało. Między kursami do miasta zrobiłam zakupy żywieniowe i obiad udało mi się zmontować, chociaż nie miałam tego w planach, bo jest to tak oczywiste jak oddychanie, że obiady robię ja. Po obiedzie zwiotczałam, położyłam się na moment i przespałam trzy godziny! Wieczorem usiłowałam dobudzić się. Wyszłam na chwilę z Tildą, ale tylko na chwilę. Napaliłam w piecu, a następnie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wieczór minął na niczym i nie jest to wcale przyjemne uczucie. Czuję, że ten dzień straciłam, bo jak powszechnie wiadomo nic dwa razy się nie zdarza. Piątkowe plany postanowiłam zrealizować w sobotę. A tak prawdę powiedziawszy to nie mogę doczekać się poniedziałku. Powód? W szwedzkiej TV będzie drugi odcinek doskonałego szwedzkiego  serialu. Pierwszy odcinek był tak dobry, że życie nabrało sensu i poniedziałki przez najbliższe 9 tygodni przestaną być straszne, tylko dlatego, że są poniedziałkami. Tytuł serialu to 30 stopni w lutym. Akcja nie rozgrywa się w Szwecji, tylko w Tajlandii. Zestresowana matka, która w końcu dostaje stroke (wylew)  po powrocie do zdrowia sprzedaje cały majdan, nie wraca do pracy tylko wyprowadza się z córkami do Tajlandii, by tam zacząć spokojnie żyć. Drugi wątek, to dosyć stare małżeństwo - ona zahukana, przestraszona, posłuszna, poniżana żona kupuje wycieczkę do Tajlandii dla siebie i swojego męża tyrana, który kiedyś był pilotem, a teraz siedzi na wózku inwalidzkim. Dziad jest wiecznie niezadowolony, ten wyjazd odbywa się wbrew jego woli o czym na każdym kroku przypomina żonie zatruwając jej kompletnie życie. Trzeci wątek to totalnie samotny tęskniący za życiem rodzinnym - żona i garstka dzieci - kawaler, który desperacko szuka partnerki. U szwedzkich babeczek nie cieszy się żadnym powodzeniem, zatem szczęścia szuka w internecie i znajduje Tajkę. Czatują z sobą, ale on zamiast swojego wizerunku pokazuje zdjęcie jakiegoś przystojniaka typu Clooney. W końcu jedzie do Tajlandii i spotyka tę swoją dziewczynę, która...akceptuje go takim jakim on jest. On jej daje pierścionek i ona go przyjmuje.  Tylko czy ona ma te same marzenia co on? Tego dowiemy się wkrótce.
Sobota była i minęła. Upiekłam sernik, wstawiłam jedno pranie. Na spacerze można było zarobić w łeb spadającymi z drzew kiściami śniegu, bo wietrzycho solidnie buszowało w koronach sosen. Temperatura minus 2, a potem zero wywołała deszczyk, który przeszedł wieczorem w śnieżycę. Już czego jak czego, ale śniegu nam tu nie brakuje. W tę śnieżycę zawiozłam Renee do miasta do  koleżanki, która mieszka całkiem niedaleko Pauliny. Zatem zatrzymałam się na postój u niej. Posłuchałyśmy jazzu, wypiłyśmy kawę, a za chwilę wpadła jej koleżanka Kristina. Uśmiałyśmy się do łez, gdy Kristina opowiadała o swojej otwartej wojnie prowadzonej w pracy z jedną jakąś toksyczną babą, która opowiada ciągle wszystkim o swoim strasznym życiu. Podobno wszyscy mają tej baby dość i po dyżurze spędzonym z nią idą najczęściej na zwolnienia lekarskie.  Kobieta ma męża i dwóch kochanków i na swój sposób pojmuje moralność. Ma również dzieci. Nastoletnia córka siedząc z mamusią w MacDonaldzie czy innej hamburgerowni wymiotowała na stół. Normalna matka chyba zatroszczyłaby się o dziecko, nie wiem, co można zrobić, ale może można zaprowadzić córkę chociażby do łazienki, a mamusia rozejrzała się tylko triumfująco po lokalu nawołującym wzrokiem "patrzcie wszyscy jakie JA mam ciężkie i okropne życie". Ona sama takie właśnie historie opowiada w pracy. Kobieta jest "najgorszą padliną na dwóch nogach" jak ją nazwała Kristina, padliną skupioną wyłącznie na sobie, zamęczającą otoczenie swoimi pseudo problemami i opowieściami z detalami o swoim piekielnym życiu.  Ona jest ofiarą, nie ma nic sobie do zarzucenia i nie wypowiada zdania, w którym nie pojawia się jej ukochany zaimek JA. Ludzie w pracy przerywają jej, próbują przesunąć rozmowę na inne tory, ale ona jest na to głucha, ona gada, gada, gada i żąda posłuchu i uwagi. Kristina w końcu wrzasnęła na nią, by ta się w końcu zamknęła. Jeśli musi gadać, to nich idzie do psychologa, który przyjmie ją za darmo, bo związki zawodowe płacą za takie usługi. Istnieje jednak ryzyko, że psycholog zaraz po tej rozmowie też pójdzie na zwolnienie lekarskie. Kristina zadziałała twardo i normalnie ją wyzwała od niemoralnych, zakłamanych hipokrytek, żmij, wampirzyc, które żywią się cudzą krwią. Społeczeństwo trzeba chronić przed takimi stworzeniami jak ta baba itd. No i rozpętała się wojna. Dobrze, że miejscem pracy jest szpital, bo w razie czego wszyscy uwikłani w wojnę mogą na miejscu otrzymać pierwszą pomoc. Kristina ma jednak dosyć i zaczyna rozglądać się za innym miejscem pracy. Po 21 - szej pojechałam w śnieżną dal do domu. W radiu grali muzykę z lat 80- i 90 - siątych. Jechałam wspominając moją dyskotekową młodość, bajer - szum morza, plaża z Gdańskiem w tle. To były czasy! Dojechałam do domu prosto na "Szkło kontaktowe". Weszłam, w domu cisza, zastanawiałam się, gdzie podział się Ronny - jego samochód stał pod domem, buciory też były obecne, kurtka również wisiała na swoim miejscu. Obiegłam cały dom i nic. W końcu weszłam do sypialni, a tam w najlepsze spał jak suseł Ronny! No, nie powiem trochę mnie to wkurzyło, bo to on o północy miał jechać do miasta po Renee. Westchnęłam zrezygnowana. Zrobiłam sobie kawę, siadłam przed telewizorem i w połowie "Szkła" stwierdziłam, że widzę tylko połowę telewizora. Połowę Zimińskiego, połowę mojej ręki, połowę zegara na ścianie. "Satan!!! - wrzasnęłam, co w języku polskim emocjonalnie znaczyć tyle, co ja pier...lę!!! "Jeszcze tego brakowało! Migrena!!!" Te ataki są tak potworne, że zupełnie na miejscu jest przeklinanie. To pewnie opowieść o tej "padlinie na dwóch nogach" podziałała tak na mnie. Padlina posiada niszczycielską moc na odległość. Atak ten trwa około pół godziny, potem stopniowo odzyskuję widzenie całości otaczającego mnie świata, ale za to głowę wypełnia ból. Łyknęłam tabletki. Natta powiedziała, że obudzi Ronnego, ale ja machnęłam tylko ręką, żeby dała sobie spokój.  Pojechałyśmy znowu do miasta. Na E4 było zupełnie pusto. Nie licząc jednego samochodu, który jechał za mną, a jego straszne reflektory odbijały się w moim wstecznym lusterku. Na odcinku 70 km zwolniłam do wskazanej prędkości. To z przyzwyczajenia. Codziennie przecież tą trasą jeżdżę i wiem, że policja lubi się tam ustawiać z radarem. Oczywiście nigdy nie robi tego w nocy, bo ruch jest za mały. Gdy droga przeszła w dwa pasy, to ten za mną wyminął mnie i dopiero teraz zobaczyłam, że to była policja. Natta zawołała "ale masz szczęście, że jechałaś 70-siątką". Odpowiedziałam, że to nie żadne szczęście, tylko przestrzeganie przepisów. Muszę tak mówić, bo Natta jest w tej chwili na etapie robienia prawa jazdy. Muszę dawać dobry przykład. Gdy wracałyśmy do domu, to po zjechaniu z E4, zatrzymałam samochód, wysiadłam i powiedziałam Nacie, żeby teraz ona zawiozła nas do domu, bo moja głowa prawie eksplodowała. Nakazałam jedynie, by nie przekraczała prędkości 70 km/h. Natta ma już za sobą jazdę na torze lodowym, wie co to poślizg, na torze jeździła na oponach bez kolców i kazali jej jechać 100km/h, slalomem między pachołkami i zatrzymać się przed innym pachołkiem, który udawał ciężarówkę. Długość hamowania wynosiła 25 metrów!  W domu poległam.
Jest niedziela
i jeszcze trwa. Za chwilę wezmę prysznic, potem pojadę do sklepu, a jeszcze potem przyjedzie Paulina i Mick i będzie fajowo, chociaż książka o etyce mruga do mnie tytułem psując mi humor. Ale ja się nie dam zgnębić!    

12 komentarzy:

  1. Gdybym miała się odnieść do wszystkiego, co napisałaś, wyszedłby nam łącznie rozdział książki :).
    Gucio więc, napiszę jedynie, że migrenowo wspieram cię wirtualnie, bo mam podobnie, tylko, że widzę na żółto jednym okiem, drugim wcale. No i przechodzi mi dopiero po kilku godzinach zamknięcia w ciemnościach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łączę się w bólu z Tobą:))))rzeczywiście trudno jest stwierdzić,która wydanie migreny jest gorsze. Ta Twoja z opisu jest koszmarna. Moja też. Też muszę moją przespać, bo inaczej ból głowy nie odpuści. I też muszę leżeć w ciemności. Także zobacz ile poświęcenia włożyłam w przetransportowanie dziecka do domu:). No, szkoda, że nie odniosłaś się do reszty, bo mogłybyśmy rozwinąć parę wątków:)
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. No i już masz poniedziałek wyczekany!
    Sama bym chętnie obejrzała ten serial! Może kiedyś pokażą go w Polsce?
    Moja najbliższa przyjaciółka zaczyna zagrywać w stylu toksycznej baby, niestety. Co mnie okropnie dołuje, ale i strasznie irytuje od jakiegoś czasu :((( Wiem o czym piszesz, niestety....
    Ściskam,
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kingo Droga! Witaj!:)))) No, odezwałaś się, co mnie bardzo raduje. Właśnie zobaczyłam drugi odcinek serialu. Nie zawiodłam się, był tak samo dobry jak pierwszy. Jeśli kto jest ciekawy, to mogę pokrótce opowiedzieć, co się w nim działo. A działo się, działo...A z koleżanką, metoda Kristiny jest ostateczna, ale skuteczna. Wojna jednak trwa:)
      Ściskam z całych sił:)))

      Usuń
    2. Dawaj ten odcinek :))
      Z moją przyjaciółką sprawa jest trudniejsza, bo ona stosuje grę pt. skrzywdzona niewinność, zszargany anioł, ideał sięgnął bruku. No i jak tu wrzeszczeć na taką bidę? Dochodzę do przekonania, że niektórzy ludzie, wśród nich właśnie ona, za sens swojego istnienia uważają cierpienie. Gdyby im to odebrać, przestaliby istnieć. Bo musieliby może zabrać się do życia. Echhhhh.... :(. Ja nie idę na wojnę, ja się wycofuję i trochę okopuję.
      Z dobrych wiadomości: do następnego odcinka zostało Ci tylko 5 dni. No, może sześć :))
      Trzymamy się? :)
      Kinga

      Usuń
    3. Kingo:) cierpiętnicy są wśród nas. Szkoda tylko, że tym swoim "cierpieniem" zatruwają wszystkim życie. Nic Ci nie pozostaje jak tylko siąść i zacząć czytać książki psychologiczno - terapeutyczne jak z takimi ludźmi postępować. A kiedy zamierzasz opuścić okopy? A ja właściwie też unikam takich narzekających malkontentów. Raz, dwa wysłucham, a gdy osoba nie odpuszcza, to unikam jej albo nie dopuszczam do głosu. A ten drugi odcinek wkrótce streszczę. Całuski z uściskami

      Usuń
    4. Nie wiem kiedy, może dojrzewam do rozmowy? Szkoda trzydziestoletniej przyjaźni, ale jeśli się któregoś dnia stwierdza, że ma się inne cele, inne drogi, to może trzeba się zastanowić, co dalej?
      Kinga

      Usuń
  3. Niedawno weszlam przypadkiem na Twoj blog. Czytam go z wielka przyjemnoscia- domyslam sie , ze mieszkasz na polnocy Szwecji, ja mieszkam na polnocy Finlandii.Wydaje mi sie, ze naprzeciwko Ciebie:) Podzielam wiele Twoich obserwacji, doswiadczen. Pozdrawiam z Oulu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, dziękuję za pochwałę:)prawie jesteśmy sąsiadkami, he, he. Ty masz zapewne blisko do św. Mikołaja. Północ Szwecji czy Finlandii chyba tak samo wygląda - sosny, sosny i mnóstwo śniegu;)jak daleko masz do najbliższego człowieka? Żartuję.
      Pozdrawiam i zapraszam.

      Usuń
  4. Migreny bardzo współczuję, ale w bólu łączę się w zakresie niezrealizowanych planów, tylko, że u mnie niedzielnych. No ale kolejny weekend już 'za pasem', więc życzę nam obu, by tym razem się udało :)
    A serial bardzo mnie zainteresował - muszę się rozejrzeć:) U nas w lutym bywa 24, ale dzisiaj wieje, leje i jest tylko +5, co jak na tutaj jest syberyjską (a może szwedzką?) zimą.
    Ściskam:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie ten weekend co był "za pasem" nadszedł i trwa. Wczoraj napisałam pracę refleksji na uniwerek - forma egzaminacyjna polegająca na dyskusji wokół przeczytanej uprzednio książki naukowej. Dyskusja odbywa się na naszej platformie uniwersyteckiej i wczoraj byłam kłębkiem nerwów z powodu mojego kulawego internetu. Pojechałam do Pauliny i napisałam, wysłałam, skomentowałam kogoś innego wpis (to też należy do poleceń do wykonania), no i dzisiaj mam naprawdę wolny dzień. Zaraz miotła, odkurzacz, pralka pójdą w ruch! Jeszcze mam zamiar upiec sernik. Wielkie plany.
      Miłej soboty i niedzieli życzę

      Usuń
  5. No to połowiczne szczęście tak jak u mnie - sobota udana, niedziela wręcz przeciwnie, nadal trwa i potrwa do rana - zleceniodawcy wysyłający robotę w niedziele rano i oczekujący wykonania na poniedziałek rano chyba nie mają serca :(. No ale przed nami kolejny weekend, może ten będzie naprawdę udany? Tymczasem miłego tygodnia :).

    OdpowiedzUsuń