sobota, 18 lutego 2012

Tydzień pod psem

Jakie to szczęście, że już jest piątek, bo ten cały tydzień był jakoś pod górkę. Nie mam mojego laptopa, co wywołuje u mnie różne frustracje. Nie mam pojęcia czy cokolwiek da się z niego ocalić. A mam na twardym dysku dużą zawartość mojego życia! Moje prace na uniwerek, zdjęcia z wakacji, dokumenty służbowe, to wszystko może po prostu szlag trafić, który potem trafi mnie, jeśli się dowiem, że wszystko diabli wzięli.  Najdowcipniejsi są ci technicy od naprawy, bo oznajmili mi, że będą mnie informować przez naszą wewnętrzną platformę wysyłając e-maile. Niech informują, tylko ja tego pewnie nie przeczytam. Wewnętrznej platformy to ja w domu nie mam.  W domu odkurzyłam stary komputer, taki jeszcze z windows xp, podłączyłam internet, ale ten swoim człapaniem doprowadzał mnie tylko do szału. Laptop Ronnego też dziwnie się zachowywał, bo musiałam na przykład ganiać za strzałką po ekranie - chciałam w coś kliknąć, a strzałka nagle odskakiwała w zupełnie inną stronę. W pracy stoją to tu, to tam stacjonarne komputery, ale ja nie zagrzewam długo miejsca w jednym budynku, bo za chwilę muszę jechać do drugiego i zanim po zalogowaniu komputer ocknie się i ruszy z kopyta, to ja właściwie muszę już wsiadać do samochodu i jechać w siną dal. Jedyny sprawny i komputer i internet posiada Renee, no ale ona ciągle jest do niego uwiązana albo siedzi na fejsie albo słucha muzyki ze spotify, albo udaje że odrabia lekcje. Teraz nie ma jej w domu zatem mogę się do niego przysiąść. Ale i tu nie obywa się bez trudności, bo jej laptop to Mac, w którym ja się nie bardzo znajduję. Ten tydzień w pracy minął mi bez przeczytania służbowej poczty. Wcale nie czuję się przez to komfortowo. Lubię po prostu być a jour ze wszystkimi wieściami, by potem nie siedzieć na zebraniu i wszystkiemu się dziwić. Gdybym znalazła się nagle gdzieś pod palmami na plaży, to braku komputera w ogóle bym nie odczuła, ale w pracy, to się już bez tego ustrojstwa normalnie obyć nie można.
Przynajmniej raz na tydzień wchodzę do księgarni, by pobuszować w książkach i artykułach papierniczych i pooddychać nowymi książkami. Dziś wysłuchałam już ostatniej płyty z powieścią Marian Keyes, no i nie mam czego słuchać.  Powieść była bardzo dobra, no i szkoda, że się skończyła. Faktem jednak jest, że w niedługim czasie wysłuchałam z  zapartym tchem i z wielkim zaciekawieniem czterech powieści, które w wersjach książkowych mają po 500 - 600 stron. No i uzależniłam się. Wsiadam do samochodu i zamieniam się w słuch. W dziale powieści do słuchania nie znalazłam nic godnego mojego ucha, za to wpadła mi w oko śliczna książka kulinarna. Ciasteczka i luksusowe cupcakes czyli mufinki nęciły i wabiły z okładki. Kupiłam tę książkę z prawie natychmiastowym zamiarem upieczenia jakichś mufinek. W mojej ICA zaopatrzyłam się w formę do ich wypieku. Renee wybrała przepis i dokupiłyśmy wszystkie ingrediencje. Zaraz po obiedzie przystąpiłyśmy do pieczenia. Wszystko wykonałyśmy zgodnie z recepturą. WSZYSTKO! I wyszła nam z tego jakaś parodia mufinek. Wszystkie oklapły i wszystkie mają zakalce, a w gryzieniu ujawnia się ich dziwna gumowa materia. Mam zamiar zaskarżyć te cholerne przepisy, które pochodzą ze znanej piekarni Hummingbird w Londynie. Ciekawa jestem jaką to chemią faszerują te swoje wypieki, by wyrosły takie pękate ciastka, jakie są na zdjęciach, a które bezczelnie śmieją się ze mnie. Byłam po prostu wściekła. Książka jest tylko do oglądania, bo użytku żadnego z niej nie ma. A piekarnię Hummingbird okładam anatemą! Wypieki mają może i dobre, ale tylko na zdjęciach. Poza tym w tym tygodniu nie dostałam do skrzynki "Wprost", rozumiem, że w Polsce tyle śniegu nawaliło, że Poczta Polska zawiesiła swoją działalność. W polskiej TV zaczęło wkurzać mnie parę standardowych wyrażeń takich jak "de facto", "merytoryczna", PR czyli piar, coś tak głupiego, że aż denerwującego. Gdy pierwszy raz usłyszałam to dziwactwo, to myślałam, że mówią o pijarach, czyli Zakonie Pijarów, których dewizą jest "Pietas et Litterae", a znaczy tyle, co Pobożność i Nauka. Ale te piary w TV jakoś nie pasowały mi do kontekstu wypowiedzi i w końcu pojęłam, że chodzi o wizerunek, czyli piar. Zapytywani o byle co w sondach ulicznych przygodni ludzie używają słowa "masakra" we wszystkich kontekstach. Tego słowa też nie cierpię. Następnym dziwolągiem lingwistycznym jest polska wymowa angielskiego wyrazu "design", która po polsku brzmi "dezajn", co na to wszystko ma do powiedzenia komitet ochrony języka polskiego? Dlaczego nie reaguje, gdy w mediach wszyscy fuck-ują język ojczysty. Tłusty Czwartek spędziłam na chudo. W telewizji zobaczyłam te nasze pączki i uroniłam nawet łzę z tęsknoty za nimi i z żalu nad sobą, że mieszkam w kraju, w którym nawet pączki są zamrażane zaraz po usmażeniu! Raz nawet takiego zamrożonego kupiłam. To było przeżycie traumatyczne! W Szwecji nie obchodzi się Tłustego Czwartku, tylko Tłusty Wtorek, no i wtedy wszyscy wcinają drożdżowe bułki wypchane marcepanem i bitą śmietaną.
No i  żeby ten tydzień zaokrąglić, to Ronny przeziębił się. I to jak! W pracy tak kaszlał, że aż mu się "biało zrobiło w oczach" jak to opisywał. Myślał, że to już koniec z nim i aż zatrzymał samochód, żeby bez wypadku wyzionąć ducha. Pocieszyłam go, żeby nie przesadzał zaraz z tą śmiercią, bo gdy się umiera, to się robi czarno przed oczami, a nie biało. Może na trasie złapała go śnieżyca, stąd ta biel, czy bielmo na oczach. Wolę jednak, gdy go boli kolano niż jest przeziębiony. Ja za to wyniosłam się z sypialni i śpię w innym pokoju, żeby się od niego tylko nie zarazić. Jutro postanawiam być w dobrym humorze. Może nawet streszczę drugi odcinek "30 stopni w lutym", bo w tej chwili nie mam już siły.

9 komentarzy:

  1. Nie żałuj pączków z tłustego czwartku, to w większości najgorsze wypieki .Dzisiaj sama upiekłam na spółkę z mamą . pozdrawiam Ps. Zabezpiecz swoje "życie" na jakimś innym nośniku, bo jak nie daj Boże padnie Ci system to będzie żal utraconych danych. Wiem z własnego doświadczenia, nie odzyskałam wszystkiego. Taki odchudzony będzie lepiej "chodził".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, przyjmuję pocieszenie:) Ja nie umiem piec pączków. Dawno temu jeszcze w Polsce raz upiekłam je i wyszły doskonałe. Potem powtórzyłam ten zabieg już tu w Szwecji i to była katastrofa. W środku były surowe, porozklejały się, a w tłuszczu karmelizowała się marmolada. Szkoda gadać. Po długiej przerwie podjęłam się znowu tego zadania i efekt był ten sam. Skapitulowałam. Muszę się z Tobą zgodzić co do tych sklepowych pączków. Wiem, że nie mogę ich kupować w sieciówkach. To już nie te same pączki. Przyszli cudzoziemcy i zniszczyli polską jakość. Szkoda.
      A co do komputera, to zobaczymy, czy da się cokolwiek uratować. Ucieszę się, gdy uratują moje służbowe "życie", bo inaczej czeka mnie potwornie dużo pracy w odtwarzaniu manualnym tego wszystkiego.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Może za bardzo wymieszałyście składniki płynne i sypkie? W przepisach zawsze radzą zmieszać to byle jak.
    Ja też sobie w tym roku darowałam pączki. Muszę schudnąć w trzy tygodnie jak najwięcej, bo mam koncert (i dużo występuję, i tańczę z przodu). Jak juz schudnę, to uszyję sobie spódnicę. Na szczuplejszą osobę :)))))))
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kingo, zmieszałyśmy jak nam kazano. Mikserem na wolnych obrotach - tak bylo napisane. Te skapciałe mufinki nawet w smaku były niesmaczne, zatem tego przepisu w ogóle nie powtórzę, bo w ogóle dostanę wstrętu do wszystkich rodzajów mufinek. Schudniesz, schudniesz:) tańcz, a kalorie same się spalą. Ja chyba też zapiszę się na jakieś tańce po wakacjach. Moje córki chodzą na zumbę, to jest dopiero tempo i action. Ostatnio wróciły z tej zumby całe obolałe. Muszę ruszyć w końcu moje cielsko, bo zaczynam się robić jakaś miękka w niektórych jego miejscach, to znaczy taka trochę sflaczała:))))

      Usuń
  3. Asiu, jak do Ciebie napisać maila? Nigdzie nie widzę adresu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo: delicjajoanna@gmail.com Wiesz, ja nie bardzo wiem jak mam zamontować to na tym blogu. W ogóle nie wiem wiele na temat tych wszystkich linków itd. Jeśli coś nie wyjdzie z tym gmail, to napisz mi tu i wtedy wyślę Ci inny adres jako wiadomość na Twoim blogu.Czekam zatem na list:)))))

      Usuń
  4. ja nie znoszę laptopów. cieszyłam się, że go mam jedynie, kiedy leżałam w szpitalu. stacjonarny komputer ma mnóstwo wad, szczególnie mi doskwiera brak mobilności, ale większa pamięć wszystko wynagradza. a minusy z czasem przeradzają się w plusy, to kwestia przystosowania.
    niemniej jednak współczuję (chociaż to nie jest najtrafniejsze słowo), bo życie zaklęte w mydlanej bańce to jak balansowanie na krawędzi. ja też się kiedyś przerobiłam, bo zbyt późno chciałam wywołać zdjęcia - kiedy płyty nie nadawały się już do odczytu. teraz trzymam fotografie na picasaweb w formacie, który nie traci na jakości, ale też nie marnuje miejsca.

    coś za dużo piszę o sobie, odkąd pożegnałam się z blogiem. wracam więc do tematu:
    1. gdybyś kiedykolwiek znalazła odrobinę czasu, poproszę o stworzenie napisów do "30 stopni w lutym", bo obejrzeć w sieci nie problem, ale zrozumieć... :)
    2. nie denerwuje Cię słowo "generalnie"?
    3. Brytyjczycy mają np. mąkę wzbogaconą proszkiem do pieczenia lub/i sodą i wiele produktów, o których nie piszą w książkach, a które w rzeczywistości innego kraju nie występują, więc nie trudno o popełnienie błędu
    4. kocham zapach pączków, ale jeść już nie muszę. za to faworki (chrust), cieniuteńko rozwałkowany, usmażony na chrupiąco - niebo w gębie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosiu,
      - nie żegnaj się z blogiem, tylko może zawieś działalność na czas nieokreślony. Bardzo ładny i ciekawy jest Twój blog i szkoda go po prostu zlikwidować. Niech sobie będzie i poczeka na lepsze czasy.
      - "30 stopni w lutym" nazywa się po szwedzku "30 grader i februari" każdy odcinek leży na www.svtplay.se (to jest za darmo), ale obawiam się, że to svtplay jest tylko dostępne tu w Szwecji. To jest tak samo, kiedy chciałam obejrzeć jakiś polski odcinek serialu i weszłam na polskie strony, które oficjalnie i gratisowo umieszczają różne programy, to wyskakiwała mi informacja, że program jest dostępny tylko na terenie Polski i nie można go odbierać poza granicami kraju.
      - "generalnie" irytuje mnie, gdy jest nadużywane, w innym przypadku jest dla mnie neutralne;
      - w przepisie było o sodzie i proszku, więc wsypałam tyle ile kazali. Niech sobie sami ci Brytyjczycy pieką te swoje mufinki i niech sami je wcinają. Ja z ich przepisów już korzystać nie będę;
      - faworki mogę zamiennie jeść z pączkami. Jedne i drugie uwielbiam. Tylko dlaczego i jedne i drugie wymagają takiej strasznego nakładu pracy i ogromnej ilości czasu?
      Pozdrawiam mocno

      Usuń
    2. - A jednak rezygnuję. Dziękuję za miłe słowo, ale muszę sobie zrobić przerwę na siebie samą i rodzinę. Jeśli jeszcze kiedyś zacznę pisać, to już bez spełniania oczekiwań (pół życia byłam bardzo wpływowa i dopiero raczkuję w nauce wyzwolenia się spod presji - wstyd się przyznać, ale chyba czasem warto).
      - Mnie bardziej chodziło o twoje napisy pod serialem, ewentualną zabawę w lektora, zdobycie go to nie taki znów wielki problem ;).
      - Robiłam już wiele babeczek i mam sporo wypróbowanych przepisów. Skoro już masz formę, mogę Ci podrzucić kilka linków.
      - Pączków nie lubię smażyć, ale praca manualna przy faworkach to czysta przyjemność. Poza tym moja córka uwielbia spędzać ze mną czas w kuchni. Pewnie dlatego, że należy to do rzadkości...

      Usuń