Siedzę nad laptopem
lekko pogrązona w apatii, jednym okiem i jednym uchem wyłapuję wieści plynące z
tv i podnoszę sobie nastrój kawą z amaretto. Przez caly tydzień każdego ranka witał mnie
oszroniony trwanik i minus 8 za oknem. W ciągu dnia temperatury wzbijaly sie
ponad zero stopni, ale czuło się ostry jak brzytwa oddech północnego powietrza.
Wczoraj i dzisiaj było w nocy plusowo, ale za to dziki wiatr wiał, już
myslalam, ze znowu jakiś orkan powyrywa drzewa z korzeniami. Sobota minęła mi
na praniu i gotowaniu. Pranie, wyszarpane na wietrze, prawie momentalnie
wyschło. A po obiedzie poszlam spać. Wstalam i stwierdzilam, że wcale nie
jestem w weselszym nastroju.Obejrzalam świetny hiszpański film „80 dni” na TVP
Kultura i teraz siedzę i nie chce mi się spać. Ten tydzien był bardzo męczący,
może przez to, że zimny(?) Nie wiem. W dodatku jedna moja kura umarła.
Przyszlam jak zwykle pod wieczor, by je nakarmić i przygotować do snu, a na
podłodze w kurniku leżala bez ruchu jedna kura, a te inne siedzialy na
grzędzie. Niestety kury musiały spędzić noc ze swoją zmarła koleżanką, bo ja nie
odważyłam się jej nawet dotknąć. Bałam się i już. Wcześnie rano wracał do domu
Ronny i mial zająć się pochówkiem kury. Apatia towarzyszyla mi przez caly
tydzień. Dzisiaj stwierdzilam, że wiem na pewno, że jest mi tęskno – przede wszystkim
za rodzicami i Gdańskiem, za widokiem naszego morza, za bratem i jego rodziną,
za spacerami plażą z Brzeźna do Sopotu. Już Gunter Grass w swoim „Blaszanym
bębenku” pisał: „Ameryka, ach cóż znaczy Ameryka wobec tramwaju numer dziewięć,
który jeździł do Brzeźna...” Moją wielką tęsknotę też moge zamknąć w tym jednym
zdaniu. Z tej tęsknoty zaczęłam oglądać zdjęcia z
moich wakacji. Żałuję, że tak malo wpisów na blogu zrobilam podczas mojego
pobytu nad Zatoką Gdańską. Pragnienie usiłuję gasić aktualnymi zdjęciami Gdańska publikowanymi na facebooku przez
Miasto Gdańsk. Gdańsk towarzyszy mi na co dzień. Wchodze na fejsa, a tu nowe
zdjęcie gdańskiego zakątka przywołuje wspomnienia i od razu lżej mi na duszy.
Wtedy czuję smak i oszałamiający zapach kawy i ciastek z kawiarni na Starówce.
O! Wy serniczki pachnące wanilią, przełozone makiem i rozplywające się w
ustach! Wy ukochane torciki marcello wabiące wisienką i kremem czekoladowym!
Przecież te ciastka to poezja! Turyści w kawiarniach pijący piwo lub kawę,
wcinający lody w pucharkach i przegladający zdjęcia w swoich komorkach. Gwar, moj ulubiony dźwięk –wywołany spotkaniem
łyżeczek z porcelaną, a w tle syk ekspresow do kawy. Ja się chyba zaraz upiję z
tęskonoty! No i w takim oto nastroju zaczęłam niedzielę. Za chwilę wybije druga
w nocy.
Asiu proszę Cię jeszcze raz o przepis karkówki w curry, porem, kiedyś miałam przepis jeszcze jak bylaś na onecie, ale nie spisałam go na kartkę. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńKarolinko, znalazlam ten przepis na moim obecnym blogu tu:
Usuńhttp://joanna-kaffe-latte.blogspot.se/2012/09/sztuka-kulinarna-i-sztuka-teatralna.html#comment-form (dokladniejszy opis w komentarzach)
ale mogę tu powklejać fragmenty dotyczace przygotowania tego hawajskiego dania:
karkówka tak ok. 800 gr, por, dwie papryki - pomarańczową i czerwoną, sok tropikalny składający sie z mieszaniny różnych egzotycznych owoców. Mięso pokroic na kawłki, podsmazyc na patelni. Posypać mąką (1 łyżka pomieszaną z 1 łyżką curry, przełozyc do garnka. Zalać gotowym sokiem z kartonu. Wedle przepisu powinnien być ananasowy, ale ja nigdy takiego czystego ananasowego jakoś nie mogłam znaleźć, więc kupuję taką mieszanine cytrusow, z granatem, ananasem, byle nie z bananem i nie z jablkami. Dosypać do mięsa i soku wiórki kokosowe tak pól polskiej szklanki. Jedna kostka rosołowa z kury, dzieki niej nie musisz dodatkowo solić, czy jakos tam przyprawiać. Patelni nie myj, tylko wlej do niej sok, tak ok. 0,5 l i pogrzej, bo na patelni zostalo trochę mąki i tego curry. Następnie wlej to do garnka z mięsem, dodaj kostkę i wiorki i niech pyrka do miękkości. Gdy sok trochę wyparuje, to dolej więcej. Mieszaj od czasu do czasu, bo ta mąka lubi się przyklejać do dna. W tym czasie zajmij się tą papryką (mogą być trzy kolory) i porem i czosnkiem. Tylko nie smaż za długo. Do tego dania dolewa sie jeszcze na koniec śmietanę (20/25 ml). Taką lejącą, nie gęstą. Mięsa wzięłam coś ok. 600 - 800 g. Jezenie będzie na 2-3 dni. Mozna tez je spokojnie zamrozić.U mnie wszystkim to smakuje, a tak w ogóle to jest to moje popisowe danie. Gości też tym karmię:) Smacznego!
paprykę, pora (ja biore tak pół pora - białą jego część i odrobinę zielonej) należy pokroić, wrzuc na patelnię i posmażna oleju, dodaj drobno posiekany ząbek czosnku. Niech te warzywa z czosnkiem tak podsmażą się jakies 5 minut.
UsuńMasz temperaturowy przedsmak zimy brrr. Twoja tęsknota chyba nie ma nic wspólnego ze zmianą pogody. Człowieka dopada ogromny ładnie nazwany przez Ciebie ból duszy i już. Tęskni się nawet za niezauważalnymi kiedyś drobiazgami. Ja najchętniej kupiłabym moim najbliższym bilety i fruuu niech lecą do mnie ;}}. Trzymaj się Joaśko cieplutko i poprawy nastroju życzę ;}
OdpowiedzUsuńCześć Zolicha :) dzieki za wsparcie. Mnie dopadl jakis smutek egzystencjalny. Snuję sie po domu, tu coś przestawię, tam coś przesunę, czas leci... popatrzę w okno, wyjdę do lasu. Odczuwam jakieś bezzsensowne przemijanie. Jutro do roboty, więc nie będe miala czasu nad roztkliwianie się, a tęsknoty zostana wepchnięte w jakiś kąt mojej duszy :) Pozdrawiam :)))
UsuńHejka Joanno. Rozumiem twój nastrój, mnie on dopada własnie o takiej porze- jesienią i gdzieś około przedwiośnia, kiedy jest plucha, pochmurno i nie ma się ochoty wytknąć nosa za drzwi. Głowa do góry- to minie, wiem, że nieprędko, ale minie.Trzymaj się ciepło! Pozdrawiam z ciepłego jeszcze Mazowsza.
OdpowiedzUsuńP.S. Jutro jadę wycieczkę z dzieciakami i mam nadzieję, że będzie jeszcze ciepło i słonecznie, bo w kościach czuję już pogorszenie pogody. Pa! Jola
Dziekuję Jolu za slowo wsparcia :) Mam nadzieje, że jutrzejsza wycieczka uda się Wam. Zresztą wycieczki sa prawie zawsze fajne. Już samo słowo "wycieczka" zawiera w sobie niespodziankę, atrakcję, wyjście poza rutnę zwyklego dnia. Ja kocham wycieczki i uważam, że tych jest zdecydowanie za malo w moim życiu. Dziekuję Ci rownież za nieznane mi dotąd łamańce językowe. Niektore rzeczywiście wymagają ekwilibrystyki języka. Pozdrawiam i zyczę milego wtorku. :)
UsuńO tym nostalgicznym autobusie to juz gdzies sama wspominalam, ze mam podobne wrazenie, gdy wsiąde w swoim miescie w stary emkaes z bordowymi plastykowymi siedzeniami. Tak sie jedzie z przymglonymi swiatlami, szczegolnie, gdy jest mgła, albo jakas zamiec sniezna. Wtedy niektore ulice miasta, gdzie nie inwstowano bardzo, wygladają jak 30-40 lat temu. Nie przezyjesz tego nigdzie za granicą. Ja paradoksalnie "zawdzięczam" mojemu mężowi szczesliwy powrot do kraju, on u siebie sie nie spisal jako moj opiekun, a ja doceniam coraz bardziej mój dom rodzinny, ktory kiedyś opuszczałam na skrzydlach.
OdpowiedzUsuńTo prawda co piszesz. Ja zdaję sobie sprawę teraz, po latach jak bardzo człowiek jest wrośnięty w miejsca rodzinne, miejsca dzieciństwa i mlodości. Tu w Szwecji mieszkam ponad 20 lat, ciekawe czy gdybym sie nagle przeniosla zupelnie gdzieś indziej, czy tak samo tęsknilabym za tym miejscem jak tęsknię za Gdańskiem i jego okolicami. Kocham Kaszuby. Kojarzą mi się nie tylko z letnią porą roku. Pamietam je w jesiennej szacie - szkolne wykopki, pieczone ziemniaki w rozżarzonym popiele, zapach ziemi, dymu, śmiech, zdrowe zmęczenie i te niekończące się brunatne kartofliska i do tego ukośny deszczyk. Jestem wdzięczna szkole za te wykopki. Myślami rownież krążę też nad jesiennym melancholijnym Sopotem opustoszałym po sezonie letnim. Gdy myślę o tych miejscach kochanych staję się po prostu liryczna. Ty wrociłaś fizycznie do Twoich miejsc, ja wracam do moich we wspomnieniach i na szczęście sezonowo. Nie wyobrażam sobie wakacji bez Gdańska, morza, zaoachu jodu, wrzasku mew i zapachu ryby wędzonej. Pozdrawiam Cię serdecznie :)
Usuń