Jestem w domu. W swoim domu. Trawa wypalona, kwiaty w połowie suche. Z Gdańskiem, rodziną żegnałam się, jak zwykle zresztą, z rozdartym sercem. Trzy tygodnie w Polsce to zdecydowanie za krótko. Właściwie dwa, bo ten trzeci tydzień spędziłam dodatkowo w towarzystwie męża. Mąż przypłynął do Gdańska w poprzedni poniedziałek. Staliśmy (rodzice i ja) w porcie i patrzyliśmy na wyjeżdżające samochody z promu. W końcu, po około 40 minutach gapienia się dojrzałam moje volvo, którym jechał mój mąż. Pomachałam do niego. Zatrzymal się, wsiadłam do samochodu i na przywitanie usłyszałam od niego - Jezu, jaki upał! Spojrzałam na niego, jego spocone lico pobłyskiwało w słońcu. Co prawda mial na sobie t-shirt, ale zamiast szortów - dlugie dżinsy. Okazało się, że szortów w ogóle z sobą nie zabrał. W domu mama powitała go tortem kanapkowym, a po posileniu się pojechaliśmy do Praktikera pooglądać kafelki łazienkowe. Ronny stwierdzil, że w Umea w sklepach z glazurą nie ma co wybierać. Królują kafle albo czarne, albo białe między ktorymi można przy odrobinie fantazji wmontować mozaiki w różnych kolorach. A mamy do wyremontowania dwie lazienki. Ronny od razu wskazał na komplet kafli z Opoczna, ktore przyozdobią łazienkę Natty. Ja wybralam kafelki i podlogę do naszej lazienki. W domu tata i Ronny zaczęli liczyć ile metrow kwadratowych maja te lazienki i ile kartonów glazury trzeba kupić. Moj Dyzio marzyciel wymyslił sobie, że te kafle i terakotę zapakuje do mojego samochodu. Ja rzuciłam się do książki z dokumentacją auta i natychmiast zaprotestowałam. Mój samochód może przewieźć max 650 kg. Powiedziałam, ze absolutnie się nie zgadzam, że skoro wybieral się na takie zakupy do Polski, to mógł zabrać przyczepę. Zwlaszcza, że ten zakup będzie ważył 900 kg! "Jak tak, to nie będzie żadnego remontu łazienek!" - wykrzyknął Ronny, a ja odparowałam, że może własnie teraz uruchomić swoje kreatywne myślenie tak wychwalane pod niebiosa przez szwedzką szkołę, jako jej największy edukacyjny sukces. Faktem jest, że do szkoły to on chodził jakies sto lat temu. Cały wieczór myślał, myślał i w końcu wymyślił. Glazura miala być przetransportowana promem jako wielka paka i tym zajął się sklep, a z Nynäshamn odbierze ją samochód z firmy Ronnego. Ronny wykonał kilka telefonów i już jutro glazura przyjedzie do nas do domu. Mam nadzieję, że w całości, a nie w kawałkach.
Następnego upalnego dnia czekało na nas inne zadanie - kupić szorty dla Ronnego. Nie jest to łatwe, bo sam klient sprawia duzo problemów. Nie lubi przymierzać, stroi fochy i nienawidzi chodzic po sklepach z ciuchami. Pojechalismy do galerii na Przymorzu i zaczęło się. W jednym sklepie nie było jego rozmiarów, w drugim był, ale rozporek zapinal się na guziki, w trzecim też byly, ale w jakies smieszne kratki, ktore w żaden sposob nie mogly rozweselic coraz bardziej kwaśnego Ronnego. W Reserved spocony Ronny stal w przymierzalni, a my z mamą donosiłysmy mu kolejne szorty, a ten jak dzieciak to wciągal na siebie swoje grube dżinsy, to znowu ściągal je z siebie i mówił, że już ma dosyć tego przymierzania. Ja powiedzialam, że nie opuścimy tego sklepu, dopóki na jakieś się nie zdecyduje. W końcu wskazal palcem na granatowe do kolan. Poszedl do kasy, zaplacił i znowu wrocił do przymierzalni, by się w nie ubrać, bo oznajmiłam, że teraz jedziemy na plażę. Z plaży w Jelitkowie przeszliśmy brzegiem morza do Brzeźna. Żar lał się z nieba, a Ronny błogoslawił swoje nowe szorty mowiąc, że są warte każdej korony. Kolejne dni mijaly szybko i w bardzo urozmaicony sposób - pojechalismy z moim bratem i jego dziecmi do Szymbarka do słynnego domu postawionego do gory nogami. Dla mnie to już była czwarta z kolei wycieczka do tego uroczego miejsca, dla Ronnego pierwsza. Dziarsko wszedl do tego przewróconego domu i od razu stracił równowagę. Nie spodziewal się, że w tym domu po prostu traci się balans, błędnik w uchu szaleje, gdy chodzi sie po suficie. Wszyscy zwiedzający trzymali się ścian i poręczy, by móc zrobić kolejny krok. Na terenie skansenu oprócz tego domu znajduje się piekny hotel, restauracje i bary, park linowy, bunkier organizacji kaszybskiej Gryf z II wojny światowej, replika pociągu, ktory wywozil Polakow na Sybir, najdłuższa deska świata i piękne domy z bali. Cudo architektoniczne. Innego dnia pojechaliśmy z rodzicami do Elbląga. Odwiedziliśmy moich dziadków na cmentarzu, a potem przeszliśmy się po pięknej, wypucowanej starówce Elbląga. Mama zaprosiła nas na wyśmienity obiad do restauracji. A mój tata opowiadał o swoim dzieciństwie w Elblągu. W miejscu, w ktorym jedlismy obiad były same ruiny po wojnie, a jeden kumpel mojego taty - student medycyny wygrzebał ze zrujnowanego niemieckiego grobowca czaszkę i inne kości, by uczyć się na nich anatomii. W restauracyjnym ogródku przy sasiednim stoliku siedziały i raczyły się wykwintnymi deserami cztery stare Niemki - zamożne emerytki, , które zapewne odwiedziły swoje miasto dzieciństwa. Do ogrodkowego płotka podeszła polska wyschnięta staruszka z chudziutkimi rączynami prosząc o datek. Mówiła do nas po...niemiecku. Jej zamożne, z Zachodu syte "koleżanki" wyciągnęły portmonetki, by jej dać pieniądze. Ronny również się dorzucił. I usłyszał w zamian "danke" od malutkiej staruszki. Tak wyglada sprawiedliwość dziejowa! Uważam, że powinno być na odwrót. Jesli już w ogóle ktoś ma kogoś prosić o wsparcie, to powinny być to te Niemki. Czwartkowego wieczoru Ronny został sam w domu, bo mama, tata i ja poszliśmy do...teatru. Bilety dostaliśmy od naszego znajomego aktora, który zresztą grał główną rolę w tej sztuce o Broniewskim. O przedstawieniu powiem jedno - bardzo dobre. Ten, kto obejrzy, to w ciekawy sposób pozna życie i tworczość poety - Polaka, katolika, alkoholika, kobieciarza, patrioty. Poza tym włóczylismy się po Sopocie, Gdańsku robiąc przystanki w kafeteriach, grill u mojego brata i już trzeba bylo sie żegnać z rodziną i Gdańskiem. Z wyjazdu do Bialegostoku nic nie wyszło. Nie przejechalam się rownież na diabelskim młynie ustawionym na starówce. Na promie spędzilismy widowiskową noc. Pioruny oświetlały spokojne morze. Pięknie to wyglądało. Mama zaopatrzyła nas w wałówke i w kabinie urządziliśmy sobie prawdziwą ucztę, a zamiast świec mieliśmy w oknie przepiękny, romantyczny i purpurowy zachód słońca. Następnego dnia wczesnym popołudniem zjechaliśmy z promu na ociekający upałem szwedzki ląd.
Czytając Twój opis wakacji mam wrażenie że uwijałaś się jak mróweczka, to ja swoje leniuchowe wakacje przemilczę bo aż wstyd:}}
OdpowiedzUsuńJakbyś zgadła! Ten tydzień z Ronnym, to bylo własnie takie uwijanie się. Ale trasy tez pokonywalismy na piechotę dosyć dlugie. Po spacerze po Gdańsku ostatkiem sił doczłapał do kolejki miejskiej. Ale w ciągu tych kilku dni schudl 3kilo. Jadl przy tym normalnie, jak zawsze. Pozdrawiam :))))
UsuńO tak. Intensywnie Asiu :-). Hmmm, Białystok to już prawie moje tereny ;-). Moje studenckie miasto i częsta baza wypadów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z upalnego Wschodu!