niedziela, 23 września 2012

Nadeszła jesień...

Nadeszła jesień. Parę dni temu jadąc do pracy zauważyłam, że śmigam przez złoto - czerwono - szafranowo - bursztynowy szpaler brzóz i klonów i zielonych sosen i świerków. Czułam się jakbym wjechała w baśniową krainę. A gdy tak jeszcze słońce łaskawie obrzuci swoim spojrzeniem okolicę, to muszę przyznać, że krajobrazy są wyjątkowo malownicze. Pracuję intensywnie i dużo. Udaje mi się jednak łączyć obowiązki z przyjemnościami. W trakcie moich służbowych peregrynacji słucham audiopowieści. A od początku września zdążyłam wysłuchać ich trzy. Wszystkie szwedzkie i świeże na rynku księgarskim. Ostatnia z nich "Mężczyzna, który nazywa się Ove" ("En man som heter Ove") jest pisarkim debiutem. Mam nadzieję, że  te ksiązki zostaną przetłumaczone na polski, bo są tego warte. Oprócz tego w zeszły weekend nazbierałam  dwa wiadra borówek, no i na raty zabrałam się za robienie borówkowych konfitur. Samo zbieranie, a następnie przebieranie ich ma cudowne wlaściwości terapeutyczne. Byłam sama ze swoimi borówkami, ptaszki świergotaly, słońce grzało, a ja czułam się wypoczęta, rozluźniona i ogólnie zadowolona z życia. Jutro będę kontynuować przetwórstwo borówkowe. Bardzo ucieszyły mnie wiadomości z kraju dotyczące wyłowienia z Wisły skradzionych przez Szwedow ponad 300 lat temu zabytków. Posadziłam Ronnego przed moim telewizorem i kazałam oglądać relację o uratowanych z potopu szwedzkiego polskich dobrach narodowych. Oczywiście relację tłumaczyłam mu na szwedzki. Ronnemu zaimponowało, oglądał z zainteresowaniem, a na koniec zapytał: "To kiedy te zabytki dotrą tu do nas do Szwecji?" Roześmiał się, gdy zobaczył moje wytrzeszczone z oburzenia i zdziwienia oczy. Z TV dowiedzialam się również, że panna Kwaśniewska zmieniła dzisiaj status na zamężną. Życzę szczęścia młodej parze, ale zastanawiam się, dlaczego w Polsce wprowadza sie amerykańskie zwyczaje - ojciec Aleksander Kwaśniewski doprowadził do oltarza corkę i przekazał ją przyszłemu mężowi. Według mnie kobieta w takim dziwacznym obrządku jest traktowana jak rzecz i nie na równi z mężczyzną. Tutaj po prostu jeden mężczyzna (choćby to był najukochańszy tata) oddaja kobietę drugiemu mężczyźnie. Zawsze mnie to i śmieszyło, a nawet oburzało, gdy widziałam takie ceremonie przekazywania sobie kobiet na filmach amerykańskich. Ja do ołtarza szłam razem z moim mężem. Sami siebie na trzęsących sie nogach doprowadziliśmy do czekającego na nas przy oltarzu księdza. A musicie wiedzieć, że kościól, w którym braliśmy ślub jest strasznie długi. Poza tym, jak to brzmi? Ojciec poprowadził do ołtarza córkę. Kulawa, czy co? To brzmi prawie tak, jak by ją tam siłą zawlókł, a od czekającego przy ołtarzu kochasia dostał w zamian czek na jakąś pokaźną sumkę. Muszę poważnie się nad tym ceremoniałem przekazywania zastanowić. W przyszłym roku moja Paulina wybiera się na swój własny ślub. Uważam, że to ona mogłaby stanąć przy ołtarzu i poczekać, a mama pana młodego doprowadzi syna do ołtarza i przekaże go Paulinie. A teraz idę zanurkować w pierzyny. Poczytam najnowszą powieść Cherezińskiej "Korona śniegu i krwi" w towarzystwie winogron, od ktorych jestem po prostu uzalezniona. Zawsze, gdy jem winogrona, to przypominją mi sie dobre rady męża dawane mi w czasach, gdy chodziłam przy nadziei. Ronny, widząc jakie ogromne ilości winogron pochłaniam w czasie ciąży, przerażony prosił mnie, bym przestała je jeść, bo dziecko urodzi się pijane lub będzie alkoholikiem, bo według niego winogrona ulegają w żołądku fermentacji i zamieniają się w wino. Coś tak głupiego to tylko chyba facet może wymyśleć!           

11 komentarzy:

  1. Dziękuję za tak miły, konstruktywny komentarz :* Joasiu ja jestem z Tobą już od dawna - jeszcze z czasów na onecie :) Bardzo lubię Twoje opowieści, pokazujesz jak można dzielić obowiązki w pracy, domu, ze zbuntowanymi nastolatkami, kolejne studia, dziwię się w sumie jak znajdujesz na to wszystko czas... Jesteś jedną z moich inspiracji jak można żyć i wszystko ogarniać :* pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, cześć:))) bardzo dziękuję za przemiłe słowa. Sama nie wiem, jak znajduję na to czas. Właściwie to czas się jakos sam znajduje. Gdy bawię się w studiowanie, to coś innego cierpi. A to dwa pokoje sa premanentnie zagracone, w jednym z nich stoi moja wakacyjna walizaz ciuchami letnimi, ktorych tu po powrocie z wakacji jakoś nie miałam okazji nosić ze względów klimatycznych. Nie mam siły i właściwie miejsca, by gdzieś te ciuchy poupychać. Pokój zamykam, bo i tak w nim nikt nie mieszka. Drugi pokój to tzw.biblioteka. Ksiązki leżą nawet na sofie i biedny kot nie ma gdzie spać, no ale ksiązki juz mi się nie mieszczą w tych moich regałach. Szkoda gadać. Te borowki to gotuję już tak od dwóch tygodni, ale ich zapas mam już całkiem pokaźny. A te studia, to już mnie nudzą. Pozdrawiam serdecznie:)))

      Usuń
  2. A jeśli chodzi o posta, też do ołtarza szłam z mężem bez żadnych ceregieli :) też mi się nie podoba amerykanizacja w naszym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... Mnie też nie prowadzono/oddawano i generalnie nie przyklaskuję coraz powszechniejszej amerykanizacji, jednak omawianą "nowomodę" skłonna jestem postrzegać pozytywnie: jako symboliczne przekazanie w opiekę. Może dlatego, że niewiele mam w sobie z emancypantki i lubię czuć się zaopiekowana przez Męża, a także twierdzę, że główną powinnością ojca jest dawanie takie poczucia dzieciom (dopóki są od niego zależne, rzecz jasna). Z drugiej strony jednak taki ceremoniał uważam za kpinę, jeśli relacje ojca z panną młodą są pod zdechłym Azorkiem, a jednak robią taką szopkę przed gośćmi. Lecz w przypadku ślubu w rodzinie Kwaśniewskich razi mnie co innego, a samo prowadzenie Aleksandry przez Aleksandra w moim odbiorze nie miało w sobie nic fałszywego, nie jest bowiem tajemnicą, że córka jest jego oczkiem w głowie. No, ale to taka moja subiektywna opinia, proszę nie traktować jako polemiki.

    Joasiu, gdzie Ty zbierasz borówki? Udzielił mi się nastrój, naprawdę ogromnie miło się czyta ten fragment :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciao N:) wiesz, ja też uważam, że ojciec ma opiekować się dziećmi. Ale czy matka tego też nie robi? Dlaczego to akurat ojciec prowadzi do ołtarza, a nie matka? Jesli juz ktos musi to robić. Przecież to w końcu matka urodziła tę córkę, czy syna. Podczas gdańskich wakacji weszlyśmy z Pauliną do kościoła św. Brygidy, by pooglądać wnętrze, a tu akurat trafiłyśmy na ślub. Goście siedzieli w ławkach i co chwilę odwracali głowy do tyłu, bo czekali na parę młodą. Nareszcie pojawili się! Ona młodziutka, a on stary piernik. Popatrzyłysmy na siebie z Pauliną, a Renee nawet skomentowała nam na ucho, że biedna dziewczyna idzie do slubu z takim starcem. Ten starzec, to jak się okazało był ojcem tej dziewczyny, na co odetchnęłysmy z ulgą. Potem, po wyjściu z kościoła skrytykowałyśmy ten zwyczaj oddawania córki. Paulina była nawet zgorszona, że kobiety tak pozwalają sie traktować. A borówki pozbierałam pod domem. Nawet nie musiałam zapuszczać się głęboko w las. Czasami robilam sobie przerwe i wpadałam do domu na kawę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Poza tym, jak to brzmi? Ojciec poprowadził do ołtarza córkę. Kulawa, czy co?". Rozbawilas mnie tym tekstem, naprawde :)
    cos w tym jest ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również szczerze rozśmieszył ten kawałek :) Lecz w realu bardziej zabawny wydałby mi się zapewne widok pana młodego prowadzonego ku oblubienicy - w pojedynku skojarzeń: "córeczka tatusia" i "synek mamusi" łamane przez "maminsynek" to pierwsze ma mimo wszystko mniejszą siłę rażenia ;)

      Usuń
    2. Cześć Sante:))) witam u mnie, mam nadzieję że jeszcze wpadniesz do mnie. Świetne zdjęcie! Pozdrawiam

      Usuń
  6. A już poważniej. Joasiu, ja się w gruncie rzeczy z Tobą zgadzam, tym bardziej, że słodki (aczkolwiek nie zawsze) ciężar opieki nad dziećmi tak często spoczywa głównie na matce. Jednak zwyczaj, do którego nawiązujemy, wywodzi się z tradycji patriarchatu, a ja nie mam nic przeciwko niemu, o ile współcześnie jest to patriarchat przyzwoicie pojmowany (czyli inaczej niż na przykład mocno trzymający się tradycyjny patriarchat japoński, który mężczyznę stawia ponad kobietą, co jest tu bardzo powszechne). Patriarchat w znaczeniu: "głowa rodziny" nie budzi u mnie negatywnych emocji. W moim małżeństwie z Japończykiem panuje partnerstwo i równouprawnienie, ze swojej strony jednak dbam o to, aby Mąż głową rodziny faktycznie się czuł, tym bardziej, że odpowiada to także moim potrzebom wewnętrznym (nie mylić z japońską uniżonością ;P). Stąd też takie, a nie inne moje postrzeganie ceremoniału, o którym mowa w poście: nowe stadło, nowa głowa rodziny. Jeśli jednak młoda para preferuje układ ról życiowych totalnie odżegnujący się od patriarchatu, takie angażowanie ojca w przemarsz przez kościół nie ma sensu i byłoby zwykłym show.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga N. przyjemnie sie z Tobą rozmawia:) normalnie mnie tą Japonią zaskoczyłaś. Ty zrobiłas niesamowity piruet kulturowy. Ale się ciesze, że odwiedza mnie mieszkanka kraju kwitnącej wiśni. Boże, już sobie wyobrażam ten krajobraz ukwiecony kwitnącymi wiśniami. Ja tam też Ronnemu mowię, że jest głową rodziny i niech on decyduje w sprawach wymagających decyzji, bo mi się już nie chce łamać głowy. Niech on teraz sobie połamie! Poza tym, chyba znasz powiedzenie, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, a szyje wedle chęcie głową kręci. Potrzebna jest tylko dyplomatyka (już bez łowów, bo mężowie są już przecież złowieni);) Nie wiem, od jak dawna mieszkasz w Japonii, ale jesli już dłuższy czas, to jak Wy sobie poradziliście z tym strasznym kataklizmem? I czy jest tam już bezpiecznie? Mam na mysli promieniowanie. Czy znasz japoński? No, ciagle nie moge wyjść z wrażenia. Ja chętnie poprowadzilabym moją Pauline do ołtarza i do czekającego tam na nią ukochanego po cichu powiedzialabym mu: "tylko spróbuj o nią nie dbać, to zobaczysz"
      Pozdrawiam gorąco! A z drugiej strony, to jest ciekawe, że chyba prawie we wszystkich kulturach fundamentem byl patriarchat. Czytalam gdzieś kiedyś, że istnialy matriarchaty, ale nie byly to zbyt wielkie grupy etniczne.

      Usuń
    2. Joasiu miła, zaskoczyłaś mnie, czuję się zaszczycona, że obdarzyłaś mnie swoim zainteresowaniem (jakkolwiek górnolotnie to brzmi ;).
      W Japonii mieszkam od niespełna 2 lat, a urok kwitnących na wiosnę wiśni nie równoważy, niestety, wielu minusów tego kraju, części z nich w ogóle nie toleruję i przyprawiają mnie o białą gorączkę. Gdyby nie fakt, że mój Mąż Japończyk jest bardzo mało japoński i kocham Go nad życie za wspaniałe wnętrze, zwiałabym stąd ino dym, i to w podskokach, haha ;) Mieszkamy w pobliżu Tokio, w miejscu - okazuje się - wyjątkowym, ponieważ na tę chwilę omijają nas kataklizmy, nawet po ostatnim tajfunie nie odnotowaliśmy żadnych strat. Co do promieniowania radioaktywnego, w całej Japonii jest bardzo źle i lepiej nie będzie jeszcze przez długie lata, wbrew temu, co się przemilcza lub obraca jak kota ogonem. Nie chcę Ci się tu rozpisywać, jeśli będziesz chciała, to kliknij sobie na moim blogu na tag "Fukushima+", piszę tam bez ogródek.

      Rozbawiło mnie Twoje: "tylko spróbuj o nią nie dbać, to zobaczysz" :D I przypomniało, że to samo usłyszał w Polsce mój wtedy jeszcze nie Mąż, i to za prawie każdym razem, gdy żegnaliśmy moich Przyjaciół. Wolę jednak myśleć, że dba sam z siebie ;):)

      O matriarchatach czytałam i ja. Ale wiesz co, Joasiu, może lepiej niech jest, jak jest - kobiety zbyt często są bardziej okrutne niż mężczyźni, historia świata ma to wiele dowodów. Zresztą, wystarczy się rozejrzeć po ludziach: z moich obserwacji wynika, że z mężczyzną można się jeszcze dogadać, z kobietami dużo rzadziej. No, ale może to moje odosobnione postrzeganie świata.

      Pozdrawiam Cię serdecznie i przesyłam troszkę słońca, które tutaj nie odpuszcza, choć już październik przecież. ☼

      Usuń