piątek, 29 sierpnia 2014

O psim pazurze, jabłkowym deserze i o gangu emerytów

Lato ze swoimi deszczowymi chmurami przechodzi w jesień. Chociaż słońce od dobrych kilku dni nie zagladało tu do nas, to zimno jednak na szczęście nie jest. Jest już piątek i tak mija kolejny tydzień. Nie jest źle. Oczywiście jestem zapracowana po czubek głowy i nie mam przez to czasu, by pozbierać borowki i trochę jagód. A w moich lasach pojawiła się konkurencja. Tajowie krążą tu po lasach i zbierają. Wlaściwie nie zbierają, tylko odkurzają, bo ani jedna jagoda czy borowka nie zostaje na krzaczkach.  Moje koleżanki na facebooku publikują zdjęcia koszy pelnych borowików, bo teraz jak pisza, jest wysyp grzybów. Ja za bardzo na grzybach się nie znam, więc nie zbieram. Kurki i maślaki to jedyne grzyby, ktorych jestem pewna, z borowikami już gorzej.
Niedawno nasza Tilda zlamala sobie pazur, krew leciała i pies nie mógł stąpać na tę łapę. Przejęte dziewczyny najpierw zadzwoniły do weterynarza po poradę - mialyśmy obciąć ten zlamany pazurek. Tilda jednak nie dala się dotknąć w obolale miejsce. W końcu zapakowaly się z Tildą do samochodu i pojechały hen za miasto do jedynego dyżurnego weterynarza, bo oczywiście ta historia z pazurem musiala się zdarzyć w sobotni późny wieczór. Tilda zostala przyjęta, uśpiona i pozbawiona całkowicie pazura. Dzisiaj przyszedł rachunek za tę skomplikowaną operację - 4000 koron, co tłumacząc na polskie pieniądze wynosi 1833 zł i 18 groszy! Co jak co, ale ceny u weterynarza są tu po prostu chore. Powiem wprost złodziejskie! I dlatego moj pies jest ubezpieczony. Od początku istnienia Tildy w naszej rodzinie czyli od ponad sześciu lat płacę ubezpieczenie raz na rok w wysokości 4000 kr. Oczywiście jest coś takiego jak ryzyko własne przy ubezpieczeniu w wysokości 1700 koron. Czyli ubezpieczenie pokryje 2300 koron. I w tym momencie czuję się oszukana, zwłaszcza gdy przemnożylam te sześć lat ubezpieczenia przez 4000 i z przerażeniem uzmysłowiłam sobie, że w te ubezpieczenie władowałam niebagatelną sumę 24 tysięcy, a ci oszukańcy wyłożą teraz na mojego psa tylko 2300!
W sobote nie będę mogła zbierać runa leśnego - borówek i jagód, bo znowu będziemy jedli tego śmierdzącego śledzia, tym razem w innym towarzystwie, ale u nas w domu. Zatem będę pełnić rolę gospodyni. Muszę upiec jakieś ciasto i muszę wyrwać kilka ziemniaczanych krzakow, by sprawdzić jakie skarby znajdują się pod nimi, w jakiej ilości i jakiej jakości. Do śledzia podaje się ugotowane ziemniaki, więc wolałabym, by to były moje własne, ekologiczne. Z przyczyn wszystkim znanych panuje moda na jabłka. Może na deser zrobię coś z jabłkami? Nie wiem jeszcze, ale w dzisiejszej gazecie natknęłam się na przepis na jabłkowy deser. Proszę bardzo oto on ze zdjęciem:



  1. Obrać, wydłubać pestki i pokroić na cząstki 4 jabłka
  2. Usmażyć cząstki jabłka na maśle (ja zawsze smażę na margarynie), doadać trochę kardamonu i cukru, może być cukier brązowy i ewentuaknie trochę soku z cytryny
  3. Wyłożyć posmazone jablka na wysmarowaną formę.
  4. w garnuszku rozpuścić 100 gram masła (ja zawsze rozpuszczam margarynę) i dodać 100 gram cukru oraz 100 gram mąki migdałowej (lub zmielić migdały) i dolać odrobinę śmietany
  5. zagotować punkt 4 mieszając
  6. Rozprowadzić tę ciepłą masę po jabłkach, posypać platkami migdałów
  7. Wsadzić do pieca, 200 stopni na 10 - 15 minut.
  8. Zjeść!
Nigdy tego nie jadłam, ani tym bardziej nie robiłam. Nie mam pojęcia czy jest to smaczne, na pewno słodkie. Może zrobię to teraz w weekend. Chyba, że ktoś z Was ma ochotę to wypróbować, to prosze podzielić się tu ze mna wrażeniami smakowymi.
W związku z tym, że ciągle teraz jeżdżę, to zaopatrzylam się w audiopowieść. Tym razem slucham drugiej części powieści o emerytach, ktorzy teraz sa w Las Vegas i rabują casino. Polubiłam na fejsie autorkę powieści o szalonych emerytach i zapytalam ją, kiedy będą te powieści  - pierwsza i druga - przetłumaczone na polski, odpowiedziała mi, że będą, tylko w tej chwili nie wie kiedy. Teraz ta jej pierwsza powieść o gangu emerytów jest na topie w Anglii. Gdy tylko się ukażą po polsku, to od razu Was powiadomię, bo śmiech to zdrowie, a te powieści zapewniają niekontrolowane erupcje śmiechu. Także wesolo mam teraz w samochodzie podczas moich codziennych peregrynacji do roboty.
 U góry znajduje się pierwsza część powieści, a na dole ta nowa nosząca tytuł: "Pożyczanie jest srebrem, rabowanie - złotem".
 
Można sobie wyobrazić, że tak wygląda jedna z bohaterek obu powieści.
Ja też taka będę na starość!
Ten krotki filmik zakończony jest ciekawą puentą:
"samochody są twarde...
ale baby też!"

2 komentarze:

  1. Czytam sobie Twojego pościka i przypomina mi się początek pobytu w Norwegii. Jedną z pierwszych rzeczy która mnie uderzyła była mała ilość psów. Z czasem dowiedziałam się że posiadanie zwierzaka to kosztowny "kaprys"- ubezpieczenie, leczenie zaczipowanie. Takie sumki odstraszają .
    Filmik rewelacja rozbawia do łez. Ja podpisuję się pod tą puentą też bywam taką twardą babą i potrafię użyć torebusi hahaha, a co to bedzie na starość :}}}. Życze Tobie udanego spotkania i smakowitego jedzonka :}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia skąd oni (weterynarze) wymyślają takie ceny. Cena jak za jakąś skomplikowaną operację. Do tego jeszcze załączona była recepta na lekarstwo, bo w cenę operacji oczywiście nie zostało ono wliczone. Jestem po prostu wściekła. I na tych weterynarzy i na ubezpieczenie. Kiedyś mielismy konie, na szczęście byly caly czas zdrowe, bo skoro pies tyle kosztuje, to ile taki koń może kosztować, to znaczy jego leczenie, gdyby byla taka potrzeba. Szkoda gadać. A babcia na filmie jest czadowa! Pokerowa twarz i nawet nie zauważyła, co się stało, po tym jej walnięciu torebką. No, a jutro znowu sledź, chociaż może kupię również raki. Zobaczę jeszcze. Pozdrawiam :)))

      Usuń