poniedziałek, 5 maja 2014

U mnie w Buller - byn

Dla Loli.
Trzy tygodnie od mojego ostatniego wpisu przegalopowały w okamgnieniu. Nie wiem, co się z tym czasem dzieje, ale jego upływ moge już tylko porównać do jakiegoś huraganu, który wieje 1000 km na godzinę. Szast prast i jutro już jest dzisiaj. Właśnie rozstałam się z moimi wspaniałymi gośćmi, czyli moimi rodzicami. Ich przyjazd zainaugurował Wielki Tydzień, podczas którego pogoda sprawiła raczej przykrą niespodziankę, bo po prostu było zimno jak cholera. Miałam wtedy urlop i usiłowaliśmy nawet kulturalnie zwiedzać zimne, szaro-bure i rozkopane miasto. Zawiozłam rodziców do Västerbottensmuseum położonym w skansenie Gamlia, obejrzeliśmy wystawę rzemiosła Samów oraz stałą wystawę dotyczącą Umeå. Na wierzchu leżały stare gazety Västerbottens- Kuriren  spięte rocznikami w potężne wolumeny. Przekartkowałam rocznik 1945, a konkretnie styczeń. Chciałam po prostu przeczytać, co takiego szwedzka prasa pisała o wyzwoleniu Warszawy. Zreszta każdy numer gazety donosił o jakichs wydarzeniach na frontach II wojny światowej.    Chcieliśmy rownież zajrzeć do chałup, które znajdują się na terenie skansenu, a które przenoszą nas w siermiężno - wiejskie czasy Szwecji. Chociaż to było gospodarstwo zamożnego chłopa. Drzwi do chałup okazały się na głucho zamknięte. Wkurzyło mnie to. Miasto jest niby stolicą kultury, a tych kilka pożal się Boże przybytkow kultury, ktorymi dysponuje okazuje się nieczynne! Na moim blogu chcialam bardzo zachęcać do odwiedzenia miasta w celach kulturowych, ale już mi to minęło (zachęcam za to do odwiedzenia Rzymu i Gdańska). Chyba, że ktoś ma ochotę popatrzeć na roboty budowalne w centrum miasta i obejrzeć, jesli akurat będą czynne, kilka wystaw. Na objazd samego miasta wystarczą trzy - cztery godziny. Zatem zastanówcie się, czy chcecie umoczyć mnóstwo kasy na dojazd tutaj plus wikt i opierunek. To jest jakaś parodia stolicy kultury, bo nawet samo miasto nie powala swoją urodą. Jedyne happeningi czy performance organizowane w weekendy, to wszelakiej maści demonstracje. Dwa tygodnie temu maszerowały kobiety pchając przed sobą wózki dziecięce, demonstrowały za, a nawet przeciw - przeciwko śmierci matek w połogu i za bezpieczną aborcją, oczywiście dotyczy to kobiet z krajów rozwijających się - Afryka, Azja. Wszystko w jednym. W zeszłym tygodniu odbyły się aż dwie demonstracje! Jedna, wiadomo ta pierwoszomajowa i druga wczoraj - marsz pobitych i maltretowanych (przez mężczyzn) kobiet. Wszystkie były pomalowane w sianiaki i wszelkie rany. Myliłby się kto, sadząc że to przemarsz jakichś zombie. Jak się okazuje nawet ofiara przemocy, tej męskiej oczywiście, może wystąpić jako dzieło sztuki, gdyż ten korowód pobitych został ochrzczony mianem art-performance. Wygląda na to, że Umeå stawia najwyraźniej na sztukę z gatunku tych makabrycznych, takie współczesne danse macabre. A w radiu usłyszałam, że miasto w związku ze swoim statusem miasta kultury podejmie temat praw człowieka. Ale w jakiej formie się to odbędzie, to jeszcze nie wiem. Kolejną innowacją zaprowadzoną w mieście jest przyzwolenie na topless na miejskim basanie. W ramach równości płci. Jeszcze przed przyjazdem moich rodziców rozpętała się debata na ten temat, a to dlatego, że jakieś dwie dziewczyny pływały topless i zostały przez to wyproszone z basenu. Podniosły raban - włączyły w to media, bo czuły się dyskryminowane i jakaś rada, nie wiem czy miejska czy basenowa, wyrazila w zeszłym tygodniu zgodę na obnażanie się. Ronny zatarl rece z uciechy i powiedzial, ze bardzo fajna jest ta równość i on osobiście uważa, że kobiety są bezwzględnie dyskryminowane przez obowiązek noszenia bikini. Od razu zapytał Mikaela i Jensa czy  nie poszliby przypadkiem na basen popływać trochę. Nie wiedziałam, ze mój mąż jest aż takim feministą. Wielki Tydzień mijał nam bardzo sielankowo i spokojnie. Bez żadnego przedświątecznego stresu. Nasze pisanki, ubrane w koszulki z polskimi wzorami folklorystycznymi na tle kultury Umeå prezentowaly się najpiękniej. Święta obdarowaly nas również bardzo ciepłą, a momentami gorącą pogodą. Rodzice siedzieli na tarasie i opalali się, a resztki śniegu na trawniku topnialy w oczach. Ptaki oszalały z radości i wyśpiewywały ją na wszystkie możliwe strony świata. W takie ciepłe dni siedzieliśmy na tarasie, dyskutowaliśmy, na temat Ukrainy też, wystawialiśmy się do słońca. Mikael w lesie obok nas piłował drzewa i stwierdzilam, że u nas normalnie panuje atmosfera rodem z "Wiśniowego sadu". Jedynie tytuł  zamienilabym na "Sosnowy las". Wieczorami grywaliśmy w scrabble lub Paulina rżnęła z moimi rodzicami w karty, a ja w tym czasie czytałam im na głos "Kartki z kalendarza" Kornela Makuszyńskiego, chociaż prosili mnie bym przestala, bo to nie pozwalało im się skupić nad grą. Ja wybrałam z kartek rozdział "Brydżowe brednie", bo chciałam im podpowiedzieć parę fajnych odzywek karcianych, na przyklad "piki - optyki" lub "piki - patyki". Zamiast trefle mozna przecież powiedzieć "trefelki - kolorek niewielki albo: trefeliansy, albo kolor trefloidalny, albo fretle".
W zeszłym tygodniu, gdy ja zajęłam się prozą życia, Paulina z moimi rodzicami zaatakowaly Bild muzeum (Bildmuseet), proszę kliknąć w ten fioletowy link. I co sie okazało? Ano to, że tylko dwa piętra były czynne! Reszta zamknięta, bo przygotowywano wystawę, której vernissage odbył się przedwczoraj. Dla moich rodziców było to już za późno. Uważam, że montowanie kolejnych wystaw trwa zbyt dlugo. Nie ma żadnego tempa. By skorzystać z tej kultury, to trzeba tu chyba zamieszkać najlepiej przez cały rok, wtedy może czlowiek załapie się na te nowości.
Ktoregoś dnia pojechalismy do kościoła, w ktorym Paulina brała ślub. Oczywiście kościół był zamknięty, wobec tego obeszlismy przykościelny cmentarz. Odczytywaliśmy stare nagrobki, na ktorych oprocz nazwiska i imienia byl rownież wykuty zawód, także obok szewca leżał w sąsiednym grobie lekarz. Po obchodzie zauważyliśmy, że ktoś jednak otworzył kościół, zatem powspominaliśmy nasze wielkie wydarzenie rodzinne. Kościól otworzono, bo okazało się, że w kościelnej sali gościnnej miala odbyć się impreza urodzinowa dla tegorocznych 60 -latków. Przyszło całe 6 sztuk. Jeden z nich to nawet przyjechał na motocyklu. Dziarski 60 - latek wkroczył  odziany w skórzane spodnie i kurtkę, a zobaczywszy nas zapytał czy my tez idziemy na imprezę. "My, to znaczy kto?" - zapytala Paulina - bo mi jednak brakuje jeszcze trochę do 60 - siątki. "No, ja też jeszcze jestem za młoda na tę imprezę" - dorzuciłam. "Możemy jednak wejść, jeśli zaproszenie jest otwarte" - dodała Paulina. Organizator popatrzyl na nas i nic nie odrzekł. Rodzicom przetłumaczyłam całą gadkę prowadzoną po szwedzku i oni powiedzieli, że sumując nasze lata i wyliczając średnią, to tez nam brakuje kilku lat do sześćdziesiątki, ale na imprę możemy iść, jesli nas zaprosza. Kościelny jednak nie wykonał żadnego gestu w tym kierunku.
Wracając z cmentarza zajechaliśmy do szkoły Renee. Okazało się, że szkoła miała tak zwany dzień otwarty. Na ławkach ogrodowych umieszczonych przy szklarniach siedziało kilkanaście osob, grillowało, piło kawę, sączyło soczki z kartonikow ze słomką i wcinało ciastka. Cholera wie, co to był za dzień otwarty, skoro nawet nie zaproszono nas do wspólnego stolu. Byłam tym bardziej zdziwiona, bo po wyjściu z samochodu na pierwszą osobę, na którą się natknęłam była wychowawczyni Renee. Rektorka szkoły powitala moich rodzicow, potrząsnęła ich rękami w geście powitania i przedstawiła się jako Eva. Bo wiecie - w Szwecji jest równość, nie ma żadnych pań i panów i wszyscy mówią do siebie po imieniu. Głodni i trochę zmarznięci pojechaliśmy do domu. Jakoś nigdzie nie mieliśmy szczęścia, nikt nas nawet nie zaprosił na kawę czy ciastko.W domu za to dogadzaliśmy sobie kulinarnie. Jedliśmy smacznie i same delikatesy - polską szynkę, polską polędwicę, moj sernik, łososie, röding (też ryba, z łososiowatych, strasznie dobra i strasznie droga, ale warto). W gościach u Mikaela rodzicow dostaliśmy obiad iście krolewski - polędwica renifera. Palce lizać. Niestety, porażka też się trafiła. Grill. Ronny przypalił na czarno karkówkę! Ucztowaliśmy na werandzie, zapach grillowanego mięcha dochodzil do nozdrzy i pobudzał soki żołądkowe,a tu zamiast soczystego mięsa Ronny zaserwowal nam jakieś węgle na talerzu. Wkurzyłam się strasznie. Wywiązała się między nami pyskówka. Mama usilowała jakoś mnie uspokoić pocieszając, że to się da jeść i nie jest takie złe. A Ronny siadł przy stole, wzniósł kieliszek z wódką i gromkim głosem zawołał: "Witajcie w Szwecji"! Wszyscy gruchęli śmiechem. No, chociaż raz udało mu się rozładować napięcie, ktore zwykle sam napina. W nocy z ostatniego kwietnia na pierwszego maja urządziliśmy ognisko w lesie - Valborg, czyli noc Walpurgii. Ogniem, piwem i jedzeniem usilowaliśmy wyrzucić zimę, a przyjąć wiosnę. Zrobiliśmy to chyba jakoś źle, bo na pierwszego maja spadł śnieg. Okej, prawie natychmiast zniknął, ale było zimno i ogólnie marcowo, a nie majowo. I tak jest w dalszym ciągu.  Tak oto było u mnie w Buller - (słowo to oznacza: hałas) -byn (a to znaczy tyle, co wieś).


   

11 komentarzy:

  1. Jestem wzruszona dedykacja. Pierwsza w moim zyciu ;) Joanno! Ty jestes po prostu perfekcjonistka i chcialabys zeby wszyscy wokol Ciebie rowniez podchodzili do zycia odpowiedzialnie. Owszem z poczuciem humoru, ale mimo wszystko, zeby ludzie i otoczenie mialo swoj poziom. A tak nie ma. I chyba czesciej spotyka sie ludzi "wyluzowanych" niz odpowiedzialnych. Mial byc rok kultury w Twoim miasteczku, byli wazni dla Ciebie goscie, chcialas im zorganizowac super czas, a ciagle trafialy sie przeszkody. Mysle ze Twoi Rodzice cieszyli sie najbardziej z atmosfery w Waszym Domku. Pojedliscie sobie, pograliscie w karty, pozartowaliscie, pobyliscie ze soba i to sie liczy. Rodzice zobaczyli Rodzinke w komplecie, uspokoili sie, ze jakos ciagniesz ten woz zycia i ze spokojem wrocili do Gdanska. Pamietaj, co przeczytalas od nich na swoje urodziny;) Sa z Ciebie dumni. I to sie liczy. Rozumiem Cie, bo ja tez sie spinam i "irytuje" jak mi nie idzie po mojej mysli. Wowczas moj maz (z Gdanska) powtarza mi, zebym zdystansowala sie, bo zycie jak zycie carpe diem i nie przeskoczysz wszystkich przeszkod. Pozdrawiam serdecznie z Mazur!
    Lola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lola :) perfekcjonistą to ja bywam, czasami ;) a te biedne czy pozamykane muzea w ilości 2 nie wpłynęły negatywnie na naszą sielankę rodzinną. Szukanie kultury po mieście otworzyło mi jedynie oczy, że tej kultury właściwie jest tutaj tyle, co kot napłakał. Dlaczego ta prowincja w ogóle została mianowana na Europejską Stolicę Kultury pozostaje dla mnie wielką niewiadomą. Nawet w piątek 9 maja w Dniu Europy w mieście nie zorganizowano z tej okazji NIC. Ten dzień nie odznaczyl się niczym szczególnym. Umea jest czerwonym miastem, a ci czerwoni to raczej eurosceptycy, więc może dlatego, ale przeszkodą nie bylo dla miasta wyciągnięcie funduszy unijnych na tę całą stolicę kultury. Moi rodzice zachwycali się cisza w lesie i błogością i po prostu cieszyliśmy się sobą. Paulina poszła nawet ze swoją babcia na basen i do sauny. O ile wiem ubrane byly w kostiumy kąpielowe. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Jak ja Tobie zazdroszczę wizyty rodzinki:}. Niestety tak to jest, człowiek sobie wszystko zaplanuje żeby było pięknie, żeby rodzice miło wspominali odwiedziny [ myślę że są bardzo szczęśliwi bo Ciebie zobaczyli} a czasami cosik się sypnie. Ale nic to, przypuszczam że rodzice zobaczyli co u Ciebie i z tego byli najbardziej zadowoleni:}}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Zolicha, jak miło, że tu wpadlas do mnie :) wiesz ja tak za bardzo nie planowałam atrakcji. Ja sobie ubzduralam, że w stolicy kultury, to ta kultura czai się za każdym rogiem, a tu nic z tego. Bardziej nie moglam się pomylić. Ale najfajniesze było bycie razem, wspólne posiłki, gry, smiechy i o to chodzi przecież. Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Czytałam tak te Twoje wspomnienia i opowieści i przez moment miłam wrażenie,że jestem tam z Wami. Szkoda trochę,że fotografii tego miasta nie zmieściłaś.A tak musiała wystarczyć mi wyobraźnia. Gdańsk kocham całym sercem, a Rzymem jestem zauroczona. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fotografie miasta wrzuce przy okazji. Było ciągle szaro i zimno. Nie chcialo mi się ciągle pstrykać, bo rece mi grabiały z zimna.Ale opublikuję tu jakies zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Wlasnie , tak to z tymi planami juz jest. Ale potykac sie jest rzecza ludzka, wazne zeby isc do przodu. Pozdrowienia z Norwegi i zapisuje sie jako codzienny czytacz. Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dziekuję bardzo! Twoja norweska villa jest bardzo urocza i tez mam zamiar rozgościć się w niej :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. No proszę, czego można się u Ciebie dowiedzieć po latach zaczytywania się "Dziećmi z Bullerbyn" :)
    Cześć, Joasiu. Fajny post, jakby się tam z Wami było.
    Podoba mi się to, co napisałaś o starych nagrobkach. Współcześnie wielu ludzi wykonujących prace fizyczne wstydzi się tego, a przecież jeśli są rzetelni, mają powód do dumy i poczucia własnej wartości - jak wyglądałoby nasze, osób "po szkołach" życie, gdyby nie oni? Dawny zwyczaj upamiętniania zawodu uważam za wspaniały. I żałuję, lecz nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałam takie napisy na cmentarzach w Polsce.
    Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć N :) na cmentarzu nareszcie wszyscy są sobie równi. Nie ma lepszych czy gorszych. Te nagrobki były z zamierzchlych czasów (lata 1700 i 1800). To jest w ogóle najstarszy cmentarz w Umea. Chociaż ta tradycja z wypisywaniem na grobie zawodow dosyć dlugo przetrwał, bo natknęlismy sie na wspolczesne groby, na ktorych bylo wykuta informacja, że tu leży cala rodzina nauczycieli od dziadka po jego syna i wnuczkę. Wnuczka zmarla w wlatach 1950 - tych. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Joasiu, a jaki jest współcześnie stosunek do zawodu nauczyciela w Szwecji? Czy cieszy się zaufaniem społecznym i szacunkiem?

      Usuń