wtorek, 10 grudnia 2013

Obiad dla ludu i bankiet dla elity

Tradycyjnie, jak co roku zresztą,  10 grudnia, czyli dzisiaj jest transmitowana uroczystość wręczenia Nagród Nobla i bankiet. W tym roku przy honorowym stole siedzą same dziadki, ale dobrze zakonserwowane. Księżniczka Madeleine nie stawiła się na obiedzie, nie słuchałam plotkarskiej prasy, więc nie wiem dlaczego. Może dlatego, że jest w ciąży i ma mdłości. Następczyni tronu - Victoria jest na pogrzebie Mandeli. Zatem przy długaśnym stole siedzą nie pierwszej już młodości nagrodzeni naukowcy, król, królowa i inni arystokraci albo duchem, albo z urodzenia. Pochód po szerokich schodach w dół do sali obiadowej otwierał poczet sztandarowy, a zaraz za pocztem schodził król z jakąś bardzo starszą panią pod rękę, zaraz za nim królowa z którymś z nagrodzonych. Królowa ubrana w purpurową suknię i w koronie na głowie wyglądała jak statua wolności w Nowym Jorku, tyle tylko, że rękę miała opuszczoną. Jest to bankiet sukien, diamentów, kryształów Swarovskiego i koafiur. Prześmiesznie wygląda chuda jak patyk żona ministra spraw zagranicznych Bildta. Jego żona jest Włoszką, ale jest blada, koścista i blond. Ma długi orli nos, ktory nadaje jej twarzy wygląd nastroszonej sowy, co dodatkowo potęguje jej dziwna fryzura przypominająca rozwichrzone gniazdo. Premier Szwecji Reinfeldt jest nieobecny z tego samego powodu, co Victoria. Ale za to wśród zaproszonych gości znajduje się minister edukacji Björklund. Kto go w ogóle zaprosił na tę imprezę ku czci nauki i potęgi rozumu ludzkiego, nie wiem. Po wynikach PISA, które obnażyły i zaprezentowały światu beznadziejny poziom szwedzkiej oświaty facet powinnien być obłożony anatemą i to przez samego króla. Björklund za to nie wygląda na zmartwionego i nie usiłuje być nawet niewidzialny. Siedzi przy stole i z werwą i zadowoleniem zajmuje się swoją partnerką umilając jej czas dowcipną rozmową, jak przypuszczam, bo właśnie kamera go pokazuje. Z wykształcenia jest zawodowym żołnierzem, nie ma żadnego, nawet eksternistycznie, zdanego kursu z pedagogiki czy czegokolwiek związanego ze szkołą. Zresztą duża część nauczycieli w Szwecji też nie posiada żadnego nauczycielskiego wykształcenia. W Szwecji jest równość, którą należy rozumieć dosłownie, czyli nauczycielem może być każdy pozbierany z ulicy człowiek. I proszę nie mysleć, że ja tu coś zmyślam, bo ja to osobiście wyczytałam w szwedzkiej prasie. A z telewizji dowiedziałam się, że...40% nauczycieli uczących matematyki nigdy tej matematyki nie studiowało. A na studiach tzw. nauczycielskich uczą o genusie, równości i za przeproszeniem dupie Maryni, tylko nie uczą jak uczyć. Po prostu nie istnieje taki przedmiot jak metodyka nauczania przedmiotu. Konkretnego przedmiotu. Lekcje sa przez to super nudne, bo każdy uczeń w klasie siedzi w ławce lub na podłodze jak mu tak lepiej się myśli i robi ćwiczenia, ćwiczenia i ćwiczenia. W ten sposób, jak łatwo się domysleć, każdy robi inne zadanie, bo jeden jakiś orzeł kończy już podręcznik lub jakiś dział, a drugi dopiero co zaczyna. A co robi nauczyciel? Chodzi po klasie, zagląda uczniom przez ramię i podchodzi do tych, którzy zgłoszą, że czegoś tam nie rozumieją. I tak lekcja po lekcji. Zdechnąć można z nudów. Uczniom chyba tez jest nudno, bo korzystają zdrowo z tych swoich laptopów i zamiast liczyć zadania, to udzielają się towarzysko na fejsie, publikują swoje zdjęcia na golasa na instagramie lub grają w gry on-line. Te z tymi zdjęciami na golasa, to tez goracy temat w tej chwili, bo nie dalej jak wczoraj wysluchalam audycji radiowej poświęconej temu problemowi. Zapewne są to szczyty kreatywności, na które mogą wspiąć się uczniowie.
A mój sobotni julbord należał do udanych i bardzo smakowitych. Jedyne, co było na minus to strasznie dlugie kolejki do jedzenia. Na dlugich stolach rozstawiono tematycznie jedzenie i każdy temat był opatrzony numerem. Zatem numerem jeden były ryby - śledzie pod różna postacią, numerem dwa - łososie, też pod różną postacią, numerem trzy, wszelkiego rodzaju wachlarz wędlin - od szynki po salami czy jakieś kiełbasy z dziczyzny i  pasztety tez z różnych zwierząt, niektóre z truflami (bleee), kolejny numer to dania mięsne - kiełbaski parówkowe Prins (tak sie nazywają i sa standardem na stole wigilijnym, kuleczki z mięsa mielonego z łosia i żeberka. No i tego już nawet nie tknęliśmy. Nawet Ronny, chociaż on absolutnie woli mięso od tych wszystkich ryb. Nie tknęliśmy, bo najedliśmy się tymi rybami. Przy stołach stał szef sali i dyrygowal ruchem. Wyobraźcie sobie, że nie można było od razu załadować sobie na talerz tematu numer trzy czy cztery, bo dziad stał i mówił, co w jakiej kolejności jeść. No i żeśmy się nażarli. Było przeraźliwie dużo osób, bo to ileś firm zrobiło w tym czasie tę imprezę. Oczywiście, każda z firm siedziala w swoich, jakby to nazwać strefach czy sektorach, no i ten dyrygent na wstepie wyjasnił jak mamy się ustawiać w kolejce, ktory sektor itd. Tłumy były prawie jak na tym noblowskim bankiecie, z tą różnicą, że tam gościom kelnerzy serwują dania, a my staliśmy w kilku kolejkach. Ktoś powiedzial, że w sumie było 7 talerzy (za każdym podejściem dostawało się czysty talerz i sztućce) czyli 7 różnych tematów jedzeniowych i tym samym 7 kolejek. My skapitulowaliśmy na trzecim temacie, ale ten siódmy wcisnęłam w siebie, bo to był deser. Na stole z deserami rozstawiono szarlotki, sosy waniliowe do polania szarlotek, jakieś ciasto bezowe, i jeszcze wiele innych, ale mój wzrok zatrzymal się na wielowarstwowym torcie czekoladowym, o ktorym nie mialam pojęcia, że jest w ogóle w Szwecji robiony, a o którym zawsze śniałam. Zjadłam go i aż musialam rozpiąć mój żakiet taki, szyty do figury. A po uczcie zaczęła się normalnie potańcowa. Na ekranach nagle pojawiły się ABBA i inne szwedzkie szlagiery, didżej wydzieral się do mikrofonu, podkręcił basy do tego stopnia, że podłoga się trzęsła i skończyły się wszelkie rozmowy i rozmówki przy stole, bo w tym hałasie nikt nie słyszał własnych myśli. Koniec na dzisiaj. Wracam na bankiet, który zamierzam przeżywać w pozycji horyzontalnej. Pa!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz