piątek, 17 sierpnia 2012

Moje sukcesy

Czy nad polskim sportem wisi jakieś fatum? Prawie za każdym razem, gdy pojawia się polska reprezentaja, to traci się wiarę w jej zwycięstwo. Towarzyski mecz Polska - Estonia oglądałam jednym okiem, bo gdzieś podskórnie czułam, że Polacy przegrają. Niezła zapowiedź do eliminacji. Właściwie, gdzie się nie obejrzeć i w ktorą stronę zwrócić, to tylko porazki, porażki, porażki i nagle nieoczekiwnie spada jak grad jakiś sukces, ktory wprawia w zdumienie. Jedynie zloty medal Majewskiego nikogo nie zdziwił, bo był przwidywalny. Obejrzałam otwarcie i zamknięcie olimpiady. W części historycznej podczas otwarcia zabrakło mi kolonialnych podbojów Wielkiej Brytanii. Mogliby sie pochwalić przed światem w jaki ekspansywny, bestialski i krwawy sposób stali się bogatym krajem. Zresztą ogromna część zawodników reprezentowała kraje, które kiedyś znajdowały się pod brytyjskim zaborem. Ile to kolonii posiadała Wielka Brytania można sprawdzić tutaj. Ja natomiast czegokolwiek się dotknę, to zamienia się to w sukces. Tak, tak. Nie chcę się tu chwalić, ale jednak trochę muszę. Na osiedlu Pauliny rosną krzaki. I to nie jakieś tam zwykłe, tylko porzeczkowe - białe, czarne i czerwone. Pojechałam do niej któregoś dnia i nazbierałam dosyć dużo czarnych porzeczek. Dwa dni postały w lodówce, na trzeci Renee oczyściła je, a ja otworzyłam książkę kucharską i zrobiłam z nich wyśmienite marmolady. Są doskonałe! Udało mi się nawet zamknąć hermetycznie wszystkie słoiki. I to jest moj sukces, bo te marmolady zrobiłam pierwszy raz w życiu i od razu udały mi się. Cieszę się, że nagromadziłam tak dużo witaminy C na zimę. Teraz czekam na borówki. Gdy będą już bardzo czerwone pójdę i nazbieram ile wlezie i narobię borówkowych konfitur. Już się cieszę na samą myśl o tym zbieraniu i gotowaniu. Paulina też oczyściła osiedlowe krzaki z porzeczek. Nazbierała czerwonych, zrobiła z nich galaretkę, no i teraz chodzi jak Quasimodo. Podczas zbierania stała nieruchomo, dziwnie powyginana, w jakiejś niewygodnej pozycji, że teraz tak ją boli krzyż, że aż musiałam ją zawieźć do terapeuty od kości i mięśni. Okazało sie, że kościom nic nie jest. To mięśnie się zabetonowały, trzymają ją w swoich kleszczach, a ona sama nie może się nawet kilka centymetrów odchylić do tyłu, tylko chodzi na rozstawionych nogach z nosem przy ziemi. Terapeutka powiedziała, że tak może ją to potrzymać do dwóch tygodni. Niedobrze, bo jednak zbieranie borówek będzie tylko na mnie spoczywać. Następnym moim sukcesem, to zaplanowanie obiadów na cały tydzień - szybkich, smacznych, zdrowych i co najważniejsze dosyć niedrogich. Następny mój sukces, to wypranie dokładnie wszystkiego, co leżało na stercie w pralni. Zrobiłam kilka prań ze wzgledu na segregację kolorystyczną. U mnie jest tu gorąco i slonecznie całymi dniami, więc pranie wywieszone pod sosnami schło momentalnie . Jednak za największy mój sukces uważam mój spokój ducha. Jeszcze nikt i nic nie wyprowadzilo mnie z równowagi i nic nie doprowadziło mnie do wybuchów złości lub irytacji. Chodzę po domu i podśpiewuję sobie, czasem nawet śpiewam na cały głos. Sukces odniosłam rownież w pracy, gdy pojawiłam się w moich lnianych szatach przywiezionych z Polski. Usłyszałam mnóstwo komplementów. Ci, którzy mnie nimi nie obsypali patrzyli tylko z zazdrością w oku. Mam na myśli kobietki, bo nie sadzę żeby jakis facet zazdrościł mi lnianej tuniki. Na tym kończę i idę spać. Pa!   

4 komentarze:

  1. A ja chce sie pochwalic moim sukcesem, wreszcie udalo mi sie upiec najlepszy chleb pod sloncem! Jak skonczy ci sie polski chleb to tez tobie upieke!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochanie, możesz nastawiać w takim razie ciasto do rośnięcia, bo właśnie dzisiaj rozmroziliśmy na śniadanie ostatni polski chleb. Całuski

      Usuń
  2. Dzieki temu blogu upieklam tak dobry chleb
    http://paindemartin.blogspot.se/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie liczę na Ciebie w sprawach wypieku, ale na pewno zajrzę na ten blog:)

      Usuń