środa, 1 sierpnia 2012

Lniany szał

Na wszystko mam czas, tylko nie na prowadzenie bloga. Czas pędzi na złamanie karku, a my jesteśmy w ciągłym ruchu. Za kilka dni wyjeżdżam do domu, by z radością zająć się prowadzeniem domu i robieniem kariery zawodowej. Mimo wariackich upałów (przedwczoraj 34 stopnie w cieniu!) nie spaliłam się na popiół, chociaż przemaszerowałam plażą z Sopotu do Jelitkowa. Plaża była w tym dniu chyba najbardziej zatłoczonym miejscem na świecie - ludzie siedzieli właściwie na sobie, a w morzu oprócz sinic nie było nikogo. Ogłoszono zakaz kąpieli. Wczoraj na szczęście ulewa z burzą oczyściła morze i zmieniła jego kolor z żółtawo - zielonego na szmaragdowe. Dzisiaj pojechałyśmy na Jarmark św. Dominika i akurat w tym samym czasie nadziałyśmy się na odwiedzającego Gdańsk kandydata na prezydenta USA Romney (chyba tak ten facet się nazywa). Dosłownie zderzyłyśmy się z jakimś FBI czy CIA, a sam Romney pobłogosławił nawet całkiem spory tłum ciekawskich, bo nawet telewizja się zjawiła. Aktu błogosławieństwa czyli pomachania ręką nad tłumem dokonał za schodów prowadzących do ratusza na ulicy Długiej. Widziałam na własne oczy tę rękę. Premiera Tuska, niestety już nie dojrzałam, chociaż jesteśmy absolwentami tego samego ogólniaka. Nie jesteśmy jednak z tego samego rocznika. On jest starszy! Po odfajkowaniu wizyty Romneya zanurkowałyśmy między jarmarcznymi kramami. W zeszłym roku miałam totalnego bzika na punkcie bursztynów, a w tym sezonie wakacyjnym oszalałam na punkcie lnu. Tego polskiego ma się rozumieć. Wczoraj zrobiłyśmy - mama, Paulina i ja - rekonesans. Przymierzałam sukienki, tuniki i swetry. Wszystko uszyte ze 100% lnu. Nad oscypkiem z grilla, pajdą chleba i soczkiem cappi lub takim wyciśniętym na życzenie z różnych owoców siedziałam na starówce i zastanawiałam się nad tym, co ja właściwie chcę kupić. Po prostu z tego lnianego morza ciuchów musiałam wyłowić coś dla siebie. A podoba mi się prawie wszystko. Ubrania są projektowane przez ciuchowych artystów i są po prostu bajeranckie, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Dzisiaj znowu pojechałyśmy na jarmark. Wróciłam z dwiema tunikami i lnianą chustą, w których będę zadawać szyku w pracy, a Paulina zaopatrzyła swoją garderobę w lnianą fikuśną bluzkę, lnianą tunikę i wełniany sweter, a jako dodatek kupiła sobie skórzaną torebkę, też szytą artystycznie. Pomyślałam nawet o teściowej, której kupiłam fantastyczny szal. Przed wyjazdem do domu chyba jeszcze raz wpadnę na jarmark, by dokupić do moich lnianych ubrań jakieś ozdoby. Jestem bardzo zadowolona z dzisiejszego dnia. A oto kilka wcześniej obiecanych fotek z ostatnich kilku dni:)
chrzcielnica w bazylice Mariackiej

las kolumn




z myślą o turystach ze wschodu





bazylika Mariacka w tle, a na pierwszym planie megabransoleta z megabursztynem

jedno z podwórek na tyłach kamienic starego Gdańska i apel obrońcy zwierząt

fragment trotuaru przy Motławie

przystań na Motławie



wieczór i ja, a za mną Motława i starówka

noc na starówce

sernik z gdańskiej kawiarni

gorący wieczór na sopockiej plaży

moja Paulina

takie oto damy spacerują po "Monciaku" w Sopocie

mój drink na ochłodę (34 stopnie w cieniu!) na terenie posiadłości mojego brata

moja kawa pozująca mi do zdjęcia na kominku we dworze mojego brata

baśniow postaci na Jarmarku św. Dominika

mój napitek pomagający mi w podjęciu decyzji



kawiarnia Balzac na starym mieście

tak własnie wyglądają faceci z FBI czy jakiejś innej ochrony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz