poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Koniec i początek

Koniec urlopu jest równoznaczny z końcem świata. Skończyło się upalne lato, szum morza usłyszałam ostatni raz w podróży promem, a ciepły piasek plaży poczułam pod stopami też ostatni raz jakies dziesięć dni temu. Ostatni przepyszny obiad z rodzicami, bratem, bratową i ich fantastycznymi dziećmi zjadłam 5 sierpnia, a była to niedziela. Moj urlop w Polsce uwazam juz w tej chwili prawie za nierealny. Jedynie zdjęcia świadczą, że jeszcze nie tak dawno byłam tam. No, może nie tylko zdjęcia, bo ogromny słój ogórków kiszonych (została ich już mniej niż połowa), dwie kiełbasy, trzy bochenki chleba w zamarażarce, litr miodu i karton Prince Polo są smacznym przypomnieniem polskich wakacji. W domu u siebie jestem już cały tydzień. Dokladnie tydzień temu zjechałyśmy z promu o 13.00, a do Umeå dotarłśymy o 22.00, a pół godziny później ja zajechałam pod swój dom (z promu do domu jest tylko 740 km). Ronny powitał mnie...tortem i kawą. Kot od razu wskoczyl na maskę samochodu, a Tilda piszczała z radości na moj widok że aż prawie zakrztusiła się. Dom zastałam wysprzątany. Kwiaty w skrzynkach wyrosły obficie, a grządka zarosła jakimiś zółtymi kwiatami samorozsiewającymi się. W końcu nie wiem, czy to jakieś polne ozdobne chwasty, czy prawdziwe kwiaty. Tydzień przesiedziałam na werandzie i czytając haustem wakacyjne powieści usiłowałam wdrożyć się do roli pani domu. W powieściach, które czytałam panie domu miały swoje pomoce domowe, więc to wdrażanie dosyć opornie mi szło, bo ja niestety żadnej gosposi, czy pomocy domowej jeszcze nie posiadam. Przez trzy dni jednak nie gotowałam obiadu. Miałam gotowy, przywieziony z Gdańska, a ugotowany przez mamę. W olbrzymim słoju przywiozlam nie tylko ogorki, ale też bigos z białą kiełbasą. Rodzina wcinała, że aż uszy im się trzęsły.  W piątek przywitałam się z pracą. Wdrażanie na tym polu też nie szło mi  najlepiej, ale na szczęscie szefostwo nie goniło nas za bardzo do roboty, zatem piątkowa praca była typu soft albo light, jak kto woli. Ostatnie dni są upalne, jest codziennie powyżej 20 stopni, ale za to noce sa już prawie zimowe - wczorajsza noc to tylko 4 stopnie, dzisiejsza aż 6. Życie jednak powoli rozkręca się. Tydzień, dwa i wszystko będzie po staremu.      

5 komentarzy:

  1. Zobacz jak fajnie, kwiatki w pelnej krasie, dom wysprzątany,mąż tortem wita, czytelniczki wyczekują.
    Mnie też zawsze lekko deprymowały powakacyjne powroty z Polski. W tym roku znikąd nie wracałam, ale wakacje w przegrzanym mieście też dobrze nie nastrajają do nowego sezonu.
    Pozdrawiam
    Iszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej:) ja z głośnego miasta wróciłam do ciszy. Powoli przestawiam się na przedwakacyjne rutyny. Właśnie mamy w pracy w tej chwili przerwę na lunch. Piję kawę, jem bagietkę wypchaną rakami (oczywiście bez skorupy)i słucham o czym inni rozmawiają. Rozmawiają oczywiście o urlopie. Dużo osób nigdzie nie wyjeżdżało - siedzieli w domu i opędzali się od komarów;)
      Ja musze wyjechać, żeby zmienić otoczenia i odciąć się od zwykłego codziennego życia. Inaczej nigdy bym nie wypoczęła. Pozdrawiam:))))

      Usuń
    2. Zapomnialam dodać, że rzeczywiście - Ronny powitał mnie...godnie. Pa!

      Usuń
  2. No Joasiu - wszystko co dobre szybko się kończy, ale pewnie też tęskniłaś do swojego domu, męża, całej rodziny :) uśmiechnij się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Elsie:) zgadza się, trochę za nimi tęskniłam. Właściwie to było mi ich żal, że siedza w domu i nie mogą przeżywać tego samego, co ja. No, ale cóż ich strata a nikogo przeciez nie da uszczęsliwić się na siłę. Elsie, wlasnie uśmiechnęłam się. Jeszcze jestem wyluzowana, mimo że zaczęłam pracę. Nie jest źle, a pogoda też dopisuje:) Pozdrawiam

      Usuń