niedziela, 29 stycznia 2012

Biennale

Wczoraj wróciłam z uniwerku z głową jak bania. Zostaliśmy podzieleni na grupy. W mojej było pięć osób łącznie ze mną, no i ten szósty to nauczyciel. Każdy trzymal przed sobą swoje wypracowanie, czy ten tak zwany raport badawczy. No i zaczął sie magiel według danej procedury: autor wypracowania opowiadal o swojej pracy, poprawiał ewentualne błędny lub braki czegoś, nastepnie do ataku przechodziła osoba, która miała akurat to wypracowanie konstruktywnie skrytykować, autor bronił swoich poglądów, a na koniec nauczyciel oddawał  popodkreślany raport autorowi. I tak przeszła cała runda. Moja praca poszła na ostatni ogień. Była okej, ale... nauczycielowi nie spodobały się dwa zdania. Zdania te mialy miejsce w rozdziale pod tytułem „analiza”. W analizie znajdują się między innymi wnioski. Dwa z nich były bardzo krytyczne, ale w sposób lajtowy, a nie hardcorowy. Te dwa krytyczne zdania mam usunąć z moich wniosków według nauczyciela, gdyż stwierdził, że są „wartościujące”. Ciekawa jestem, w jaki sposób można przeprowadzić analizę i wyciągnąć wnioski bez wartościowania? Nie wiem, może on to potrafi. Sama wymyśliłam sobie temat pracy, sama przeprowadziłam badania, by znaleźć odpowiedź na postawione przeze mnie pytania. Wyszło na to, że nie podobały mu się moje wnioski. Wnioski, które są wynikiem badań nie zostały zaakceptowane. A ja myślałam, że na demokratycznym uniwerku studiuję. Moja praca została ocenzurowana. Już niedługo nigdzie nic nie będzie można napisać, by nie zostać sprawdzonym i ocenzurowanym ani na uniwerku, ani w internecie. Pal sześć! Najważniejsze, że zdałam! Nie mogę jednak uwolnić się od posmaku goryczy, który mi pozostał. By pozbyć się jej kupiłam sobie Country Lane, no wiecie ten liker kremowy, a dzisiaj postawiłam w kuchni na pieczenie ciast. Jeden z nich to sernik o arakowym aromacie (szkoda, że internet nie przekazuje zapachów), który właśnie siedzi w piecu i wyrasta 6 cm ponad formę. Wiem, że oklapnie, gdy tylko go wyciagnę z pieca. Drugi wypiek to bułki drożdżowe, nadziewne po wyciagnięciu z pieca marcepanem pomieszanym z odrobiną mleka, by miał konsystencję gęstego kremu, do tego bita śmietana i do ozdoby cukier – puder. Nic, tylko siąść, jeść i tyć. Na uniwerku poza tym były tłumy. Nie tylko studentów. Odbywało się biennale matematyczne. Z calej Szwecji zjechało dwa i pół tysiąca Einstainów. Odbywaly się również targi. Różne firmy czy wydawnictwa zjechały ze swoimi najnowszymi pomocami naukowymi i  podręcznikami z matmy, fizyki, chemii i biologi do wszystkich klas i szkół. Rety!!! Co mam robić, ten sernik wyrósł już 10 cm ponad formę, ale nie wylewa się. Na szczęście trzyma się kupy. Wracając do biennale. Każdy z zaproszonych miał identyfikator wiszący na niebieskim sznurku na szyi. Targi mógł oglądać każdy, kto tylko chciał, ale kawę mogły dostać tylko osobniki z identyfikatorem. Podczas godzinnej przerwy na lunch poszłam na biennale, by napić się kawy, za darmo. Poczułam się jak Dyzma. Zaczęłam studiować preparaty biologiczne, zaglądać w mikroskopy, popatrzyłam na smart board – tablice podłączone do komputerów i podziwiałam walkę sinusów z cosinusami, a potem podeszłam, zupelnie na luzie do dlugich stołów, nalałam sobie kawy, mleczka i tak spacerowałam po biennale, aż jakis facet podszedł do mnie i zapytał na jakim poziomie nauczam. Powiedziałam, że w starszych klasach, „no to zapraszam na stoisko do nas” – powiedział. Podreptalam za nim, a tam na stole prezentowaly sie najnowsze cuda techniki. Najbardziej zaimponował mi mikroskop, którego okular został podłączony do komputera i na ekranie komputera widziało się wielkiego robala, który na gołe oko jest prawie niewidoczny. Wypiłam trzy duże kawy i mogłam opuścić biennale. Przed glównym wejściem postawiono gigantyczny namiot, a w nim ustawiono stoły i krzesła. Serwowano w nim lunch, a po południu obiad dla tych dwu i pól tysiąca matematyków. Biennale trwało dwa dni – czwartek i piątek, dzieki temu  moja Natta pracowala pierwszy raz w życiu. Pracowała w tym namiocie, pracę odziedziczyła po Paulinie, która zakończyła już swoją kelnerską działalność, ale na swoje miejsce poleciła swoja siostrę. Paulina kelnerowała, gdy była studentką. Śmiać mi się chciało, że właśnie pierwsza praca Natty odbywała się wśród matematyków. Ona i matematyka! Natta jest gorsza z matmy ode mnie. Wczoraj na biennale pojawil się rownież minister oświaty Jan Björklund. Chciałam nawet iść na jego odczyt do auli, ale w tym czasie siedzieliśmy akurat nad tymi raportami. W tym namiocie było przyjemnie i ciepło. Wielkie dmuchawy stojące na zewnątrz wpompowywały ciepłe powietrze. Chociaż Natta powiedziała, że w niektorych kątach, to szalał zimny huragan. Natta pracowała do północy, z czwartku na piątek, bo wieczorem odbywała się dostojna kolacja i jakiś koncert. Tak, w tym namiocie byla również scena. Do domu wrociła ledwo żywa i kulawa, bo tak bolały ją stopy, że ledwo mogła stąpać. Sernik mi się trochę z wierzchu przypalił. A teraz  idę pilnować bułek, by te nie podzielily losu sernika.  Zapomnialam dodać, że  w samochodzie  słucham aktualnie powieści Kathryn Stockett Niceville. Cudowna, cudowna powieść! Od dawna nie czytałam (słuchałam) nic równie dobrego. Gorąco polecam. Polski tytuł to Służące. Przez tę powieść prowadzę samochód 50km/h, bo chcę jak najwięcej wysłuchać. Pa!

9 komentarzy:

  1. Faktycznie podejście prowadzące do bylejakości. Zapewne można czasami wniosek opisać jako fakt, ale życie wymaga rozeznania wartościującego. Zresztą odrzucenie Twoich wniosków też było wartościujące, hi hi hi.
    Już miałam zamówioną tę książkę,ale empik się nie spisał i nie zdążył przed wyjazdem moich znajomych, którzy mieli mi dostarczyć przesyłkę. Dobrze, że mi przypomniałaś, zabieram się za zamówienie. Całusy niedzielne ślę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i co Małgosiu, czy już dostałaś Niceville? Słuchaj powieść jest dosyć obszerna, w wersji pocket 470 stron drobnym druczkiem. I wyobraź sobie, że nie ma w niej ani grama seksu. Coś niesamowitego! Napisać powieść bez żadnej erotycznej sceny;)
      Ściskam

      Usuń
    2. O!I moja Małgosia tutaj?:) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Moja nauczycielka w LO na samym początku pierwszej klasy zjechała moją interpretację. Do tej pory, prawie 15 lat później mam wielkie niesmak. Ja dziś jestem chora, więc się użalam nad sobą siedząc w wielkim ciepłym szlafroku na sofie... Ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma nadzieję Pieczyk, że już się pzbierałas po chorobie.Czasem trzeba sobie pochorować i poużalać się nad sobą, bo w końcu nikt tak o nas nie zadba, jak my same.
      Pa!

      Usuń
  3. Mniam, Semla :) domowej roboty - podwójne mniam:) Nie jadłam semli już trzy lata. Może masz jakiś dobry przepis? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Semle robię z tego samego ciasta co kannelbullar. Robię kule, wstawiam do pieca na 250 stopni ok. 6-8 min i to wszystko.Przed piecem pędzluję je rozbełtanym jajkiem. Potem odkrawam wierzchołek, smaruję pomieszanym z mlekiem mandelmassa, na to łyżka bitej śmietany, przykrywam odciętym wierzchołkiem, sypię cukrem pudrem i voila! Pozdrawiam

      Usuń
  4. Joanno - ja z innej beczki. Jak do Ciebie wysłać maila?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amisho droga, nie mam pojęcia, jeszcze. Ale wkrotce nad tym popracuję. Poradzę się mojej Pauliny, ona wie co i jak montuje się na tym blogu. Na starym blogu wystarczy kliknąć w moje imię pod postem, żeby napisać wiadomość.
      Pozdrawiam, w radosnym nastroju, trala-la

      Usuń