Jedz, czytaj i bumeluj - to słowa klucze mojego urlopowania. Serniczki
(przeróżnych rodzajów i gatunków), kanapeczki z małosolnym ogóreczkiem i
kiełbaską polską pieczoną, kapusta z białą kiełbasą, kotleciki
schabowe, kurczaczki z piekarnika, twarożki, herbata z rumem, kawa z
mlekiem, pączki, wina białe i czerwone, gwałtowne ulewy, chwilami
porywiste wiatry, a nawet chwilami prażące słońce to są ingrediencje
wchodzące w skład dalszego ciągu mojego urlopu, który obecnie spędzam w
Polsce. Wakacje upływają mi pod znakiem megalenistwa i w bardzo
zwolnionym tempie. Przesiedziałam w sumie kilka godzin w Empiku,
zaopatrzyłam się w książki i różnej maści prasę - od mody i urody po
politykę. Czytam jednak książki, które moja mama wypożyczyła w
bibliotece. W ramach urody kupiłam różne balsamy, maseczki i inne
cudactwa, którymi bawię się w domowe SPA. W ostatniej "Claudii" na
okładce wielkimi literami widnieje napis - "Będzie się działo!
NIEZAPOMNIANE LATO W POLSCE". No i dzieje się - ulewy takie gęste,
piękne i pionowe, burze i od czasu do czasu jakieś trąby przelecą, które
jak na razie omijają Trójmiasto, ale kto to wie, gdzie zatrąbi następnym
razem. Po opuszczeniu wyspy rozdzieliłam się z rodziną, oni pojechali
na północ, a ja z rodzicami na południe. Zatrzymaliśmy się na wcześniej
internetowo zarezerwowanym campingu w Nynäshamn. Jest to camping leżący
nad morzem. Znajdują się na nim dosyć duże domki (wielopokojowe i z
kuchnią), miejsce na przyczepy campingowe i campery, hostel oraz małe
budy, bo inaczej tego nazwać nie mogę. Budy ustawione były pod starymi
dębami. Może romantycznie to brzmi, ale z romantyką nie miało to jednak
nic wspólnego. W budzie znajdowały się cztery prycze, jedno okno,
kuchenka elektryczna z jednym palnikiem, malutka lodóweczka, w której
się chyba tylko jajka mogły zmieścić. Pod tymi dębami, było mroczno i
wilgotno, zatem ta drewniana buda śmierdziała stęchlizną, czy jakimś
piwnicznym odorem. Na wyposażeniu oprócz wyżej wymienionych rekwizytów
nie było nic, ani garnka, ani czajnika, ani nawet złamanego widelca.
Budy były okropne i pewnie dlatego zostały umiejscowione jakby na
zewnątrz tego właściwego campingu, który na dodatek został otoczony
metalowym płotem. Czyli my zostawaliśmy przed płotem. Do łaźni, czy
kuchni campingowej musieliśmy latać naokoło ogrodzenia (tata wyliczył,
że do kibla było 350 kroków!) albo przełazić przez płot, na którym
zresztą wisiała tabliczka pozwalająca tylko gościom campingu to
robić.Budy te żyły chyba w symbiozie z naturą, bo ich dachy porośnięte
były mchem i paprocią. W nocy, czy nad ranem (sama widziałam) chłopy
zamieszkujące sąsiadujące budy z naszą sikali za budami, bo który by tam
leciał do odległego kibelka. Ja mialam ochotę nie tylko nasikać, ale
nawet zrobić coś więcej przed wejściem do recepcji, która znajdowała się
bliżej nas niż te kibelki. W recepcji zostaliśmy zaopatrzeni w kod do
drzwi łaźni i toalet. Musiałam go sobie wklepać w komórkę, bo gdy
pierwszy raz doszłam do upragnionego kibla, to zapomniałam kod. No i
wtedy zrodziła się we mnie chęć zemsty, by narobić im demonstracyjnie
przed recepcją. Nikomu nie polecam tych bud. To oni powinni płacić
turystom za to, że chcą w nich mieszkać, a nie jeszcze zarabiać
pieniądze na czymś, co nadaje się do rozbiórki. Nie jestem pewna, czy te
dachy nie były kryte eternitem. No nic, po powrocie do domu zabiorę się
za to i zrobię im "reklamę" na facebooku i gdzie się tylko da o
warunkach panujących na tym campingu. W PRLu domki były schludniejsze.
Nie mogłam w tej budzie zasnąć. Siedziałam z laptopem na pryczy i
oglądałam filmy na SVTplay. Może te warunki wydawały mi się takie
okropne, bo wyjechałam właśnie ze starej przestronnej willi, z
nowoczesnym, funkcjonalnym, estetycznym wyposażeniem, no i zderzyłam się
z takim kontrastem egzystencjalnym. Już nie dziwię się bogaczom, którzy
po utraceniu fortuny popełniali samobójstwa. Niczym pariasi
sterczeliśmy zza płotem patrząc na bogatych Norwegów, którzy przywlekli
się do Szwecji na urlop chyba z całym swoim dobytkiem. Ich przyczepy
otoczone były malutkimi płotkami, takimi kilka centymetrów nad ziemią,
wejścia i okna przyozdobione kwiatami doniczkowymi, a do każdej
przyczepy czy campera przymocowane sterczały anteny satelitarne. Z ulgą
opuściliśmy Nynäshamn. Stamtąd odpływa codziennie prom do Gdańska.
Wjechaliśmy na "Scandinavię", a kabina z własną łazienką wydała się
ekskluzywnym pomieszczeniem. Za chwilę zaczyna się film, ktory mam
zamiar obejrzeć. Zatem "na zdrowie" - tu wzoszę mój kieliszek napełniony
Duszą Mnicha i dobranoc.
Pięknie wyglądasz w tym oknie!
OdpowiedzUsuńIntuicja mnie nie myliła:)
Dziękuję bardzo za miłe słowo:) podziwiam piękny widok z okna. A rzeczywiście było co podziwiać:)
OdpowiedzUsuń