Na wszystko mam czas, tylko nie na prowadzenie bloga. Czas pędzi na złamanie karku, a my jesteśmy w ciągłym ruchu. Za kilka dni wyjeżdżam do domu, by z radością zająć się prowadzeniem domu i robieniem kariery zawodowej. Mimo wariackich upałów (przedwczoraj 34 stopnie w cieniu!) nie spaliłam się na popiół, chociaż przemaszerowałam plażą z Sopotu do Jelitkowa. Plaża była w tym dniu chyba najbardziej zatłoczonym miejscem na świecie - ludzie siedzieli właściwie na sobie, a w morzu oprócz sinic nie było nikogo. Ogłoszono zakaz kąpieli. Wczoraj na szczęście ulewa z burzą oczyściła morze i zmieniła jego kolor z żółtawo - zielonego na szmaragdowe. Dzisiaj pojechałyśmy na Jarmark św. Dominika i akurat w tym samym czasie nadziałyśmy się na odwiedzającego Gdańsk kandydata na prezydenta USA Romney (chyba tak ten facet się nazywa). Dosłownie zderzyłyśmy się z jakimś FBI czy CIA, a sam Romney pobłogosławił nawet całkiem spory tłum ciekawskich, bo nawet telewizja się zjawiła. Aktu błogosławieństwa czyli pomachania ręką nad tłumem dokonał za schodów prowadzących do ratusza na ulicy Długiej. Widziałam na własne oczy tę rękę. Premiera Tuska, niestety już nie dojrzałam, chociaż jesteśmy absolwentami tego samego ogólniaka. Nie jesteśmy jednak z tego samego rocznika. On jest starszy! Po odfajkowaniu wizyty Romneya zanurkowałyśmy między jarmarcznymi kramami. W zeszłym roku miałam totalnego bzika na punkcie bursztynów, a w tym sezonie wakacyjnym oszalałam na punkcie lnu. Tego polskiego ma się rozumieć. Wczoraj zrobiłyśmy - mama, Paulina i ja - rekonesans. Przymierzałam sukienki, tuniki i swetry. Wszystko uszyte ze 100% lnu. Nad oscypkiem z grilla, pajdą chleba i soczkiem cappi lub takim wyciśniętym na życzenie z różnych owoców siedziałam na starówce i zastanawiałam się nad tym, co ja właściwie chcę kupić. Po prostu z tego lnianego morza ciuchów musiałam wyłowić coś dla siebie. A podoba mi się prawie wszystko. Ubrania są projektowane przez ciuchowych artystów i są po prostu bajeranckie, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Dzisiaj znowu pojechałyśmy na jarmark. Wróciłam z dwiema tunikami i lnianą chustą, w których będę zadawać szyku w pracy, a Paulina zaopatrzyła swoją garderobę w lnianą fikuśną bluzkę, lnianą tunikę i wełniany sweter, a jako dodatek kupiła sobie skórzaną torebkę, też szytą artystycznie. Pomyślałam nawet o teściowej, której kupiłam fantastyczny szal. Przed wyjazdem do domu chyba jeszcze raz wpadnę na jarmark, by dokupić do moich lnianych ubrań jakieś ozdoby. Jestem bardzo zadowolona z dzisiejszego dnia. A oto kilka wcześniej obiecanych fotek z ostatnich kilku dni:)
|
chrzcielnica w bazylice Mariackiej |
|
las kolumn |
|
z myślą o turystach ze wschodu |
|
bazylika Mariacka w tle, a na pierwszym planie megabransoleta z megabursztynem |
|
jedno z podwórek na tyłach kamienic starego Gdańska i apel obrońcy zwierząt |
|
fragment trotuaru przy Motławie |
|
przystań na Motławie |
|
wieczór i ja, a za mną Motława i starówka |
|
noc na starówce |
|
sernik z gdańskiej kawiarni |
|
gorący wieczór na sopockiej plaży |
|
moja Paulina |
|
takie oto damy spacerują po "Monciaku" w Sopocie |
|
mój drink na ochłodę (34 stopnie w cieniu!) na terenie posiadłości mojego brata |
|
moja kawa pozująca mi do zdjęcia na kominku we dworze mojego brata |
|
baśniow postaci na Jarmarku św. Dominika |
|
mój napitek pomagający mi w podjęciu decyzji |
|
kawiarnia Balzac na starym mieście |
|
tak własnie wyglądają faceci z FBI czy jakiejś innej ochrony |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz