Umeå w deszczu |
osłona na hak |
Pogoda sprawiła, że siedzieliśmy cicho w samochodzie.
wjazd na potężny most, mega potężny. Podoba mi się, ale nie lubię jeździć po nim. Wywołuje u mnie dreszcze. |
na moście |
Prawdę mowiąc chciało nam się spać, a nie gadać. Czas leciał. Przejechaliśmy Sundsvall i postanowiliśmy, że obiad zjemy w Tönnebro. Czyli tam gdzie zawsze, gdy jedziemy do Polski.
mój obiadek, po prostu kotlet mielony, ktorego od bardzo dawna nie jadłam |
wnętrze - bardzo przyjemne |
Pokonalismy 425 km, a przed nami było jeszcze 600 km. Jazde uprzyjemnialiśmy sobie sluchając powieści o tych zwariowanych emerytach, ktorą ja już raz sluchałam. Nie szkodzi. Ronny caly czas prowadził, więc chcialam, by sluchał czegoś wesołego. Z naszych obliczeń wynikło, że około 22-giej dojedziemy do Kristiny. W Gävle zjechaliśmy z E4 i skierowaliśmy się na zachód, czyli w poprzek Szwecji. Podróż nagle wydlużyła się, bo zamiast pędzić ponad stówą, byliśmy zmuszeni jechać tylko 80 km/h czy nawet momentami 60 na godzinę. Zamiast drzew przy drodze rósł szpaler kamer. O 17- stej było już czarno. Około pólnocy zdobyliśmy Göteborg. Wjechaliśmy do miasta i mimo telefonicznej nawigacji prowadzonej przez Kristinę wjechaliśmy na rozwidleniu szosy nie w to rozwidlenie, co trzeba. Drogi sa takie jak w Sztokholmie - pokręcone wielopasmówki, jedne nad drugimi i by wjechać na lewy pas, to paradoksalnie trzeba skręcić w prawo, przejechać pod spodem i potem szukać drogi, ktora łączy się z tą główną drogą. Wjechaliśmy w jakieś dziwne miejsce i koniec. Ronny wykrzykiwał, że nienawidzi takiego błądzenia, histeryzował, że w życiu do tej jego siostry nie dojedziemy, że go diabli chyba zaraz wezmą i nawet nie wie, gdzie my w ogóle jesteśmy. W samochodzie mieliśmy dwa iPhony, obydwa zaopatrzone w GPSy, ale mój mąż o takich finezjach w komórce nie mial nawet pojęcia. To chyba dlatego chciał, żebym mu towarzyszyła w podróży. Ten GPS pozwolił wjechać nam z powrotem na tę główną drogę, no i w końcu dojechaliśmy. Cia dzielnie tkwiła na posterunku i czekała na nas z kolacją. Reszta jej rodziny poległa. Siedzieliśmy w jej kuchni i gadaliśmy do czwartej nad ranem. Rano wstaliśmy około dziesiątej i w końcu moglam przy świetle dziennym obejrzeć ostatni nabytek mojej szwagierki. Proszę bardzo:
sprawiła sobie basen! Z podgrzewaną wodą! |
Podczas sniadania dowiedziałam się konkretnie, gdzie pojedziemy dalej. Miało to być "niedaleko"
Göteborga. O mało z krzesła nie spadłam, gdy dowiedzialam się, że jedziemy do jakiegoś Simrishamn oddalonego tylko 363 km od Göteborga. Ronny ma zupelnie inne od mojego wyobrażenie odległości. Podróż powinna trwać niecale 4 godziny. Wyjechalismy o 13-stej, a przyjechaliśmy do celu po 18-stej, ale po drodze w Halmstad wpadlam na chwilę do H&M, by kupić sobie sukienkę na pocieszenie, bo zaczynalam być powoli wściekła na Ronnego, na siebie, że dalam się zaprosić na tę podróż. Facet sprzedający samochód mieszkał w jakiejś wsi pod tym Simrishamn. Ronny zadzwonił do niego, gdy minęliśmy Malmö, by otrzymać instrukcje dojazdu do tej wsi, ktorej nazwy już nie pamiętam. Po rozmowie Ronny nie byl wcale mądrzejszy, bo połowy nie rozumial, co ten facet gadał. Na południu Szwecji ludzie mowią takim dialektem, ktory oni sami rozumieją. Oczywiście podaną przez niego nazwę zapisaliśmy z błędem. Weszłam w google, by znaleźć tę wiochę. No i nie moglam jej znaleźć, bo błędnie wpisywałam nazwę. Weszłam zatem w wikipedię i w końcu znalazłam wyraz, ktory w wymowie dosyć podobnie brzmiał do tego napisanego z błędem. To był strzał w dziesiątkę. Chwilami jechaliśmy wzdłuż morza i ja tęsknie patrzylam w nie z nadzieją, że może dostrzegę jakieś swiatła z polskiego wybrzeża. Oczywiście zmrok zapadal w ekspresowym tempie, za chwilę zrobiło się zupelnie ciemno, także nie moglam robić zdjęć, a poza tym bylam zmęczona i przerażona, że teraz czeka nas droga powrotna do domu (czyli 1245,2 km do Umeå). Dojechaliśmy do chłopa. Mimo, że była tylko 18-sta, to egipskie ciemności sprawiały, że myslalam, że jest to środek nocy. Zobaczyłam ten "samochód", po ktory telepaliśmy się przez całe królestwo i o mało nie zemdlałam. Chłopy wciągały ten samochód na przyczepę. To pogaraszło sprawę o tyle, że od tej chwili mogliśmy jechać tylko 80/90 km na godzinę. Około 22-giej dojechaliśmy do Växjo. Początkowo planowaliśmy nocleg w hotelu Scandic. Jednak gdy zaczęłam przeliczać godziny, to doliczyłam się, że przez nocleg w żaden sposób nie dojadę na czas do pracy. Postanowiliśmy jechać. Ronny słuchał powieści, a ja rozłozyłam fotel i zasnęłam. Po dwoch godzinach obudzilam się i włączyłam kolejną powieść. Gdy przejechalismy przez Sztokholm, to po prostu na pierwszym lepszym parkingu przy drodze zatrzymalismy się i zasnęliśmy. Ronny wyglądal jak z krzyża zdjęty. Kolejny przystanek to znowu Tönnebro, znowu obiad, umyliśmy się, odświeżyliśmy i znowu w drogę. Myślałam, że zwariuję, ale nie zrobilam tego, bo byłam zbyt zmęczona. Na parkingu w Tönnebro obejrzalam dokładnie volvo, ktore tak bardzo podoba się Ronnemu. Oto one:
To jest antyczne volvo. Podobno będzie jak nowe za dwa lata i Ronny będzie mógł nim jeździć na wystawy i inne zloty samochodów - weteranów, ale już beze mnie. Oznajmiłam kategorycznie, że to był pierwszy i ostatni raz. Gdy będzie chciał sobie sprowadzić kolejnego grata, to może lecieć nawet na księżyc w te i z powrotem, ale nich sobie znajdzie inne towarzystwo, bo ja się więcej na takie podróżowanie nie piszę. Wróciłam do domu o 100 lat starsza, wymięta i obolała. A na urodziny dostanie w prezencie GPS.